Текст книги "Chór zapomnianych głosów"
Автор книги: Remigiusz Mróz
Жанры:
Космическая фантастика
,сообщить о нарушении
Текущая страница: 8 (всего у книги 23 страниц) [доступный отрывок для чтения: 9 страниц]
– Accipiter, słyszycie mnie? – dał się słyszeć strwożony głos Håkona. – Accipiter…
– Niech cię chuj, Lindberg – odparł Alhassan, po czym przełączył go na główny głośnik. Wszyscy prócz Gideona przerwali to, co robili.
– Jakie macie odczyty? – zapytał astrochemik.
– Świadczące o zmartwychwstaniu – odparł nawigator. – Co tam się dzieje, do ciężkiej cholery?
– Najwyraźniej ten byt… ta cywilizacja…
Håkon urwał, z głośnika doszło ciche pomrukiwanie.
– Niech pan się wysłowi, Lindberg – wtrącił nerwowo Jaccard.
– Próbują się skontaktować, panie majorze.
– Jak?
– Przez Yael. Ona… nie, to coś nie ma z Dayan nic wspólnego. To ma twarz wykrzywioną w niemym krzyku, oczy zasnute czarnym bielmem, a…
Na mostku zapanowała zupełna cisza. Hallford odwrócił się od swojego stanowiska i spojrzał po zebranych. Wszyscy czekali.
– Jakie macie odczyty? – zapytał jeszcze raz Lindberg.
Nozomi przesunęła suwak na wyświetlaczu, włączając się do kanału komunikacyjnego.
– Sensory w skafandrze twierdzą, że Yael żyje… ledwo, ale żyje – powiedziała. – Znajduje się na granicy utraty przytomności. Prawie w stanie katatonicznym, przynajmniej tak mi się wydaje. Musiałby na to spojrzeć ktoś znający się na rzeczy, Håkon. Nie potrafię powiedzieć ci nic więcej.
– Pobiorę krew – odezwał się Lindberg. – Przypuszczam, że znajdę w niej niski poziom erytrocytów.
– Dlaczego miałoby… – wtrąciła Channary Sang, ale natychmiast urwała.
Wszyscy momentalnie uświadomili sobie, do czego dąży astrochemik i skupili wzrok na Alhassanie. Ten poczuł się nieswojo, gdy dotarło do niego znaczenie słów towarzysza. Sugerował, że obaj stanowili nieudane próby kontaktu.
Przez chwilę nikt nie odzywał się słowem.
– Håkon – podjęła Ellyse. – Czy ona… czy to próbowało się z wami skontaktować?
– Tak.
– I? – ponagliła go.
– Wydaje dźwięki, wykręcając przy tym ciało… jakby każde słowo powodowało ogromną trudność. Z tym że nie są to słowa. Przynajmniej ja ani Reddington takich nie znamy.
– Pojawia się Rah’ma’dul?
– Dość często – odparł Håkon i dało się słyszeć, jak przełyka ślinę.
Dija Udin spojrzał kontrolnie na Gideona. Mechanik na powrót skupił całą uwagę na problemie, ale nie zanosiło się na to, by był bliżej rozwiązania. Alhassan zerknął na zegar. Pięćdziesiąt minut do wyjścia z cienia.
– Nagrajcie wszystko, co mówi to stworzenie – zaproponowała Nozomi.
– Już to robimy.
– Nie macie wiele czasu – dodała. – Z tego co widzę, jej sygnały życiowe stopniowo słabną.
– Jak długo pociągnie?
– Nie mam pojęcia. Ale jeśli chcesz pobrać krew, zrób to teraz, póki jeszcze krąży.
– W porządku – odparł słabo Lindberg.
Alhassan nie chciałby być na jego miejscu.
16
Pobrawszy próbkę, Skandynaw schował ją do podręcznego pojemnika. Potem spróbował przesłać nagranie głosu Yael Dayan na Accipitera – raz, drugi i trzeci. Za każdym razem Ellyse otrzymywała jedynie niewyraźny szum o zmiennej częstotliwości.
– Nic z tego nie będzie – odezwał się po kolejnej próbie Håkon.
– Więc nie trać czasu – odparł Reddington.
Obaj wpijali wzrok w kobietę… nie, w twór, który coraz mniej przypominał człowieka. Oczy rozszerzyły się i całe pociemniały. Zęby pożółkły, a potem zaczęły czernieć tuż przy dziąsłach. Ciało Dayan wykręcało się w tak nienaturalny sposób, że przeczyło to prawom biologii.
W końcu zwiotczało i Yael osunęła się na podłogę. Jej męki dobiegły końca.
– Straciłam oznaki życia – odezwała się cicho Ellyse.
Lindbergowi przemknęło przez głowę, że nigdy ich nie odbierali. Był to tylko rezonans, skutek uboczny, drgania spowodowane obecnością tego tworu w ciele Yael.
Wyniki badania krwi pokażą więcej. Niestety, najpewniej potwierdzą to, co było już dla Håkona oczywiste – on i Dija Udin byli królikami doświadczalnymi. Być może nieudanym eksperymentem albo przygotowaniem do nawiązania kontaktu. Tak czy inaczej, namieszano w ich organizmach. Pytaniem otwartym było, w jakim stopniu.
– Lindberg, możesz puścić nagranie w swoim skafandrze? – włączył się Alhassan.
– Spróbuję.
– Usłyszelibyśmy przynajmniej ten przekaz, skoro nie możesz go przesłać.
– Już włączam.
Ledwo Håkon wydał odpowiednią komendę przez HUD, z wewnętrznych głośników rozległ się przeraźliwy pisk. Astrochemik jęknął, natychmiast wyłączając nagranie. Reddington spojrzał na niego z trwogą.
– Cokolwiek to jest – zaczął Håkon – nie lubi być odtwarzane.
– Potraficie powtórzyć cokolwiek z pamięci? – spytał Jaccard.
Lindberg popatrzył pytająco na dowódcę, ale ten pokręcił głową.
– Nie – odparł Skandynaw. – Równie dobrze można by słuchać nieznanego języka, a potem starać się cokolwiek zacytować. Poza tym to mówiło szybko, urywało, zawieszało głos… przynajmniej tak by wynikało z tembru. Chyba że ten język jest skonstruowany w taki sposób.
Przed wyruszeniem na misję Ara Maxima Håkon wiele czasu spędził na rozważaniu kwestii kontaktu z obcą cywilizacją. Nie był zresztą jedyny. Wprawdzie ludzkości nie udało się nigdy wykryć żadnych śladów pozaziemskiej egzystencji, ale dla wielu było oczywiste, że ogrom kosmosu nie pozostawia wątpliwości – gdzieś tam tli się życie. Nie tak jednak astrochemik wyobrażał sobie pierwszy kontakt.
Dużo spekulowało się o możliwych różnicach pomiędzy cywilizacjami. Najwyraźniej były one większe niż do tej pory sądzono.
– Może to wszystko próba… – odezwał się cicho Håkon.
– Co masz na myśli? – zapytał Reddington, zbliżając się do zwiotczałego ciała. Zaczął odpinać skafander Dayan, kątem oka zerkając na Lindberga.
– Może oni od początku próbują się skontaktować? – zapytał astrochemik. – Może to wszystko nieudany eksperyment?
– Masz na myśli stosy ciał na kilku statkach?
– Może…
– W takim razie źle się do tego zabrali.
– Może nie rozumieją praw rządzących naszymi organizmami, naszym wymiarem, czy…
– Skończ pieprzyć bzdury – uciął Jeffrey, po czym ściągnął lekarce kask. – Te ciała były rozprute, poszarpane jak ścierwo.
Astrochemik skinął głową w zamyśleniu.
– Co pan robi? – zapytał, z niesmakiem spoglądając na poczerniałą twarz Dayan. Anomalie fizyczne nie zanikły. Utrwaliły się na jej martwym, wynaturzonym obliczu. Przyjrzawszy mu się, Lindberg dostrzegł strużkę ropy, która wylewała się z oczodołu.
Zrobiło mu się niedobrze. Umysł zarysował przed nim wizję zwymiotowania w hełmie. Szybko zamknął oczy i się odwrócił.
– Uspokój się, Håkon – odezwała się przez głośnik Nozomi. – Puls znów ci galopuje.
– Staram się, ale pułkownik właśnie… ocenia organoleptycznie zwłoki.
Håkon pokręcił głową, starając się wyrzucić z pamięci obraz, który zobaczył.
– Zamierzam też odłączyć sensory – powiedział Jeffrey. – Podepniemy je do komputera na Accipiterze i przeanalizujemy odczyty.
– Przecież Ellyse wszystkie dostała.
– Niezupełnie – włączyła się Nozomi. – W momencie, gdy funkcje życiowe ustają, czujniki się wyłączają. Zaskoczyły na powrót dopiero wówczas, gdy Yael…
– No tak.
– Jeśli je zabierzecie, sprawdzimy co w tym czasie działo się z ciałem.
Håkon obrócił się przez ramię i zerknął na dowódcę. Musiał przyznać, że Reddington miał wysoką tolerancję na ohydę. Kawałek po kawałku ściągał ze zwiotczałego ciała kombinezon, aż w końcu Yael została w samym ubraniu. Ciało pozbawione elementów grawitacyjnych uniosło się na wysokość wzroku.
Jeffrey upchnął wszystkie rzeczy do plecaka Dayan, a potem postawił go przed włazem.
– Jak idzie otwieranie tego ustrojstwa? – zapytał Lindberg.
– Jak po maśle – odezwał się Dija Udin.
– A poważnie?
– Poważnie, to chyba zostaniecie tam na barbecue.
– Twoje poczucie humoru jest porażające.
– Wiem – odparł Alhassan.
Håkon usiadł przy włazie, po czym odchylił głowę do tyłu i zamknął oczy. Próbował sięgnąć pamięcią do głębokich, gardłowych dźwięków, jakie wydawały struny głosowe Yael Dayan. Nie mógł oprzeć się wrażeniu, że nie były przystosowane do przekazu, który zamierzano nadać.
Lindberg nadaremno próbował odtworzyć choćby pojedyncze słowo. W końcu zrezygnował, uznając, że kolejne niezrozumiałe dźwięki i tak w niczym by nie pomogły. Potrzebny był klucz, a nie następne zamknięte drzwi.
Czas płynął nieubłaganie. Håkon raz po raz otwierał oczy, by zobaczyć, ile minut pozostało do wyłonienia się zza ciemnej strony Drake-Omikron.
Gdy któryś raz z kolei spojrzał na zegar, ten wskazywał już jedynie dwanaście minut.
– Alhassan – odezwał się Skandynaw. – Jesteś tam?
– Jestem, ale nieco zajęty.
– Udajesz, że próbujesz nas ratować?
– Wszyscy ochoczo pozorujemy chęć niesienia pomocy.
– Przynajmniej nie będziecie mieć wyrzutów sumienia, że nic nie zrobiliście.
– Właśnie to mam na uwadze.
W jego głośnie wyraźnie zabrzmiała rezygnacja. Lindberg przypuszczał, że spróbowali już wszystkiego. Kilka minut temu Reddington odbył krótką rozmowę z Jaccardem i teraz manipulował otwartym panelem po tej stronie śluzy. Håkon nie wróżył mu jednak sukcesu.
– Ile zostało wam czasu do odejścia? – zapytał Skandynaw.
– Musimy odbić trzydzieści sekund przed tym, jak wyłonicie się zza planety.
– Zdążycie się oddalić?
– Schowamy się po ciemnej stronie.
– No tak – odparł astrochemik, obserwując daremne próby dowódcy. Jeffrey zaklął pod nosem, a potem uderzył pięścią w ścianę, obok rozbebeszonego panelu. – U nas niestety fiasko – dodał Håkon. – Ostatnia nadzieja w was.
Dija Udin nie odpowiadał przez kilka chwil. Lindberg rzucił okiem na odliczanie. Osiem minut.
Pomyślał, że czas zacząć żegnać się z życiem. A może spróbować modlitwy? Nie, Reddington miał rację mówiąc, że jeśli przez całe życie nie rozmówił się z żadną siłą wyższą, teraz nie ma to najmniejszego sensu. A mimo to coś kazało mu spróbować. Poszukiwanie ostatniej deski ratunku? Nie, raczej to, że w tych okolicznościach wszystko wydawało się możliwe.
– Nie odpowiada na nic – odezwał się Jeffrey. – Jakby brakowało energii.
– Trudno.
Pułkownik bez słowa sięgnął do przewodu w bocznej kieszeni skafandra. Podłączył go do portu z tyłu kasku, a drugą końcówkę podpiął do panelu w ścianie. Lindberg przyglądał się temu z konsternacją, uznając, że nie ma sensu protestować. Reddington i tak postąpi, jak chce.
– Accipiter – odezwał się Jeffrey.
– Tak, panie pułkowniku? – zapytała Nozomi.
– Nawiązałem połączenie z systemem.
– Słucham?
– Podłączyłem się do tego cholerstwa. Spróbujcie zdalnie je otworzyć, będę służyć wam za przekaźnik.
– To niezbyt roztropne, panie pułko…
– Zamknij się, Ellyse – uciął. – I rób, co mówię.
– Tak jest.
Håkon podniósł się i podszedł do dowódcy. Takie połączenie mogło go zabić, ale nie miało to wielkiego znaczenia – za niecałe siedem minut i tak zginą, smażąc się na popiół.
– Melduj, Ellyse – dodał pułkownik.
– Nawiązałam połączenie, mamy zdalny dostęp do Hawkinga.
– I jak to wygląda?
– Dziwnie.
– Sprecyzuj.
– Wszystkie systemy są sprawne. Wygląda na to, że kolektory neutrin też działają, a zatem akumulatory powinny być naładowane.
– Może więc są?
– Nie. Brakuje zapasów, jakby cała energia była od razu wykorzystywana.
– Do czego?
– Najwyraźniej do niczego – odparła Ellyse. – Zderzacz korpuskuł działa jak należy, energia jest generowana, ale nagle gdzieś znika.
– I to jest cały problem?
– Na to wygląda – powiedziała. – Gideon sądził, że rzecz tkwi w jakimś systemie bezpieczeństwa, który się aktywował, a następnie zablokował, ale odpowiedź zdaje się być znacznie prostsza.
– Jak zawsze – skwitował Lindberg.
Pułkownik potoczył wzrokiem po pomieszczeniu, jakby gdzieś tutaj mógł odnaleźć źródło poboru mocy.
– Możecie wykorzystać…
– Tak, panie pułkowniku – ucięła szybko Ellyse. – Do aktywowania tego panelu wystarczy ułamek energii, jaka jest zgromadzona w pańskim kombinezonie.
– Nie zabij go – dodał Håkon.
– Postaram się.
Stanęli przed włazem, czekając, aż wreszcie opuszczą ten przeklęty statek. Zegar wskazywał, że zostało im już jedynie parę minut. Wlepiali wzrok w śluzę, oddychając nierówno.
– I? – zapytał Jeffrey. – Nic się nie dzieje.
Nozomi przez chwilę milczała. Lindberg spojrzał na wyświetlacz, myśląc o tym, że na tym etapie liczy się już każda sekunda.
– Ellyse, co się dzieje? – zapytał.
– Najwyraźniej nie jest to tak proste, jak mi się wydawało.
– To znaczy? – dopytał Håkon.
– Jak tylko jakaś porcja energii wpada do systemu, od razu jest pochłaniana. Coś na pokładzie musi zasysać każdego wata, wolta czy ampera.
Załoganci obrócili się w kierunku korytarza.
– Nie widzieliśmy, by jakikolwiek system był włączony – zaoponował Reddington. – A nie mamy czasu, by przeszukać cały statek.
Skandynaw spojrzał na HUD. Trzy minuty. Sto osiemdziesiąt sekund dzieliło go od śmierci w męczarniach.
17
Na mostku Accipitera trwały gorączkowe poszukiwania systemu, urządzenia, lub czegokolwiek innego, co powodowało tak duży pobór mocy. Nie było tu jednak Channary Sang ani Alhassana – oboje narzucili na siebie skafandry i czekali w wąskim przejściu pomiędzy statkami. Trwali w gotowości, by pomóc Reddingtonowi i Lindbergowi, gdy tylko otworzy się śluza.
Nozomi spojrzała na zegar i stwierdziła, że niebawem Jaccard poleci dwójce załogantów wracać na pokład Accipitera.
– Ellyse – odezwał się przez komunikator dowódca. – Jeśli masz jakiś pomysł, gdzie mogłoby znajdować się to urządzenie…
– Nie mam, panie pułkowniku.
Zostało sto pięćdziesiąt sekund. Nozomi panicznie przeglądała manifest pokładowy Hawkinga, starając się ustalić, co może pobierać tyle energii. Po chwili zrezygnowała i przełączyła ekran na wykaz systemów statku. Wiedziała, że Hallford grzebie w mechanizmach sztucznej atmosfery, zaś Loïc przeczesuje meandry systemów nawigacyjnych. Zastanowiła się przez chwilę.
– Załóżmy, że ta cywilizacja potrzebuje czegoś, by tutaj być, jak my tlenu…
– Co? – zapytał Lindberg. Nozomi uzmysłowiła sobie, że ma otwarty kanał komunikacyjny. – Co mówiłaś?
– Gdybam.
– To chyba już nie pora na gdybanie. Wedle mojego zegara, zostało niecałe sto dwadzieścia sekund.
– Czego potrzebują, żeby tutaj być? – powiedziała do siebie.
– Oni?
Ellyse zignorowała pytanie. Głos Lindberga był coraz bardziej łamliwy, czemu trudno było się dziwić. Gorączkowo poszukiwała odpowiedzi, przeczesując wzrokiem wykaz systemów. Na okręcie takiej klasy było ich od groma, każdy detal był regulowany przez dziesięć urządzeń.
– Nie możecie nas jakoś odciągnąć, przytrzymać na ciemnej stronie? – zapytał Håkon.
– Nie, przyciąganie grawitacyjne jest zbyt mocne – odparła bezwiednie Nozomi, przeszukując listę.
– To wyłączcie wszystkie systemy. Padnie też ten, który pobiera…
– Wszystko jest wyłączone.
– Więc…
– Szukam jakiegoś podsystemu.
– I?
– I bądź cicho, Lindberg.
– Zostało mi kilkadziesiąt sekund życia. Wolałbym…
– Mam! – krzyknęła Nozomi, niemal zrywając się z miejsca. – Bufor 4A w jednym z podsystemów telemetrii pokładowej!
Ellyse wiedziała, że Håkon się odzywa, ale nie słyszała wypowiadanych przez niego słów. Skupiła się na tym, by jak najszybciej wyłączyć element, który zasysał niemal całą energię generowaną przez zderzanie cząstek.
Teraz, kiedy już namierzyła odpowiedni cel, procedura nie będzie specjalnie skomplikowana. Wystarczy wprowadzić kilka nowych wartości do systemu… byle szybko.
– Już! – powiedziała chwilę później, odginając się do tyłu.
Uzmysłowiła sobie, że przestała śledzić upływ czasu. Zdążyła?
Spojrzała na zegar. Zostało dwadzieścia sekund.
– Śluza otwarta! – powiedziała. – Słyszysz mnie?
Odpowiedziała jej cisza.
– Odłączaj, natychmiast! – zza pleców usłyszała głos pierwszego oficera. – Pełna moc napędu!
– Tak jest! – odparł mu Gideon.
Siedzący na miejscu nawigatora Hallford uruchomił wszystkie silniki na bakburcie, a statek natychmiast odbił w bok. Zdążyli przed wyjściem z cienia, byli bezpieczni. Kwestią otwartą pozostawało, co stało się w przejściu.
Ellyse obróciła się i spojrzała na Jaccarda. Nie mogła wyczytać nic z jego twarzy. Podobnie jak ona, Loïc czekał, aż ktokolwiek się odezwie.
18
Lindberg leżał na podłodze bez kasku i zaśmiewał się w najlepsze. Tuż obok usiadł Reddington, w podobnym humorze. Z pomocą Channary i Alhassana udało im się nie tylko przeskoczyć na pokład Accipitera, ale także zabrać ze sobą ciało i plecak Yael Dayan.
– Kurwa mać – odezwał się Dija Udin. – Zabrakło dosłownie kilku sekund, a miałbym cię z głowy raz na zawsze.
– Przełożymy to inną okazję.
– Umowa stoi, sukinsynu – odparł muzułmanin, podając rękę przyjacielowi. Postawił go na nogi, a potem wszyscy zaczęli pozbywać się swoich skafandrów. W międzyczasie Jeffrey aktywował interkom i poinformował mostek, że wszyscy są cali.
– Rozumiem, że wpadła na to Ellyse? – zapytał.
– Tak jest, panie pułkowniku – odparł Jaccard, nie potrafiąc ukryć ulgi w głosie.
– Jak?
– Najwyraźniej miała po prostu nosa. Trafiła na jeden z podsystemów i…
– Jaki?
– Bufor 4A w telemetrii pokładowej.
Reddington spojrzał na Lindberga. Ten skinął głową.
– Czy to przypadkiem nie jest odpowiedzialne za komunikaty głosowe na statku? – zapytał Håkon, podchodząc do interkomu.
Przez moment na mostku panowało wymowne milczenie. Może był to przypadek, a może jasny sygnał od obcej cywilizacji – przynajmniej o takich dwóch możliwościach na początku pomyślał Skandynaw. Potem dotarło do niego, że musiało chodzić o coś innego.
– Zostawili nam trop – odezwał się.
– Co masz na myśli? – zapytał Dija Udin.
Lindberg nie zdążył odpowiedzieć, gdyż uprzedziła go Nozomi:
– Chcieli, byśmy znaleźli system, który zżera tyle mocy.
– Otóż to – przytaknął Håkon. – Zostawili nam ślad, dzięki któremu mogliśmy namierzyć ten bufor. Wskazali nam go poprzez wiadomość, którą wysłali na Accipiterze. Jak się nad tym zastanowić, powinien być to pierwszy podsystem do sprawdzenia.
– Niby dlaczego? – żachnął się nawigator.
– Bo wedle naszej najlepszej wiedzy, jest to jedyny element statku, z którym mieli do czynienia. Skorzystali z niego, by bezpośrednio się z nami porozumieć – odparł Lindberg. – Tym bardziej, że na pokładzie Hawkinga też to słyszałem. Mogliśmy… powinniśmy wcześniej…
– Był jeszcze komunikat wysłany do Alfa Centauri Bb – zaoponowała Channary Sang. Lindberg skinął głową, choć przypuszczał, że to stanowiło jedynie rykoszet próby skomunikowania się z nimi.
– A zatem mógł to być sprawdzian – odezwał się Loïc. – Może chcieli się przekonać, czy jesteśmy w stanie rozwiązać problem.
– Tymczasem zadecydował ślepy traf – odparł Alhassan i klasnął w ręce. – I mam nadzieję, że wszyscy mają to równie głęboko w dupie, jak ja.
– Niezupełnie – zaoponowała Nozomi. – Jeśli rzeczywiście nas sprawdzali, to być może wcześniejsze wydarzenia też miały jakoś zweryfikować, na ile…
– Na ile jesteśmy rozwinięci – dopowiedział Lindberg. – Godni nawiązania kontaktu, czy coś w tym stylu. Nie jest to pomysł od czapy.
– Nie – przytaknął Reddington. – Ale to wszystko czyste spekulacje – dodał, po czym wyłączył interkom i wskazał wyjście na korytarz. Załoganci szybko odebrali niezwerbalizowany rozkaz. Podnieśli zwłoki oraz ekwipunek, po czym przenieśli je do ambulatorium znajdującego się na niższym pokładzie. Położyli Dayan na stole sekcyjnym, a chwilę potem dołączyła do nich reszta. Na mostku został jedynie Gideon, czuwający nad systemami statku.
Regulamin sił zbrojnych nie pozwolił na zbyt wylewne powitania, ale Lindbergowi wystarczyła ulga na twarzy Ellyse.
– Czas brać się do roboty – oznajmił Reddington, jakby do tej pory mitrężyli czas. Spojrzał wymownie na Skandynawa, a ten szybko zreflektował się, czego dowódca od niego wymaga.
– Ale…
– Jest pan jedynym uczonym w tym towarzystwie. W dodatku chemikiem.
– Astrochemikiem.
– Nie mogę wyobrazić sobie nikogo, kto lepiej nadaje się do przeprowadzenia sekcji.
– Nigdy nie kroiłem nawet chleba, panie pułkowniku. Zawsze kupowałem…
– Da pan sobie radę – uciął Jeffrey. – Zostawiam do pomocy pańskiego towarzysza.
– Czy to konieczne?
– Właśnie – przytaknął Alhassan. – Nie znam się na trupach, dowódco.
Reddington odpowiedział milczeniem, po czym skinął na podkomendnych i wraz nimi opuścił pomieszczenie. Lindberg czekał, aż Ellyse obróci się przez ramię i pośle mu choćby krótkie spojrzenie, ale się przeliczył.
– Pięknie – skwitował Dija Udin, gdy właz się zamknął.
– Co?
– Będą teraz na nas psioczyć.
– Co ty pieprzysz, Alhassan? – burknął Håkon, spoglądając na Yael Dayan. Twarz miała zasłoniętą białym materiałem i załoganci nie widzieli makabrycznego wyrazu, który zastygł na jej obliczu. Skandynaw poczuł wir w żołądku, gdy przypomniał sobie widok ropy wyciekającej z oczodołu.
– Zastanów się – powiedział muzułmanin, gdy Lindberg podszedł do ciała.
– Nad czym?
– Nad tym, jak ci ludzie teraz nas postrzegają.
– Jak? – zapytał bezwiednie Håkon, nie przywiązując wagi do słów towarzysza. Zastanawiał się, od czego zacząć. Może od próbek, które pobrał? Tak chyba postąpiłby ktoś, kto znał się na rzeczy.
– Mają nas za tykające bomby – kontynuował Alhassan.
– Mhm.
– Wiedzą, że najeźdźca namieszał nam w głowach podczas kriosnu.
– Przestaniesz go tak nazywać? – zapytał astrochemik, ale Dija Udin tylko pokręcił głową. – Poza tym oni też byli w diapauzie.
– Tak, ale z nimi nikt nie eksperymentował. Tymczasem przypomnę ci, głąbie, że w naszym przypadku były poważne wątpliwości co do tego, czy jesteśmy tymi, za których się podajemy. Mają nas na celowniku, rozumiesz?
Håkon wyciągnął z plecaka próbki, a potem umieścił je w jednym z urządzeń laboratoryjnych. Ledwo zamknął wieko, pojawiły się odczyty na wyświetlaczu.
– Rozumiem, rozumiem – zapewnił przyjaciela.
– Gówno rozumiesz.
– To po co w ogóle pytasz?
– Bo chcę, żebyś otworzył oczy na rzeczy oczywiste – odparł Dija Udin, również wlepiając wzrok w ekran, na którym pojawiły się wyniki analizy krwi. – Ci ludzie zajmą się teraz tym, by jak najdłużej przeżyć. A my możemy okazać się potencjalną przeszkodą.
– Mhm.
– Nie wracamy na Ziemię, prawda?
– Przypuszczam, że nie.
Abstrahując od długości podróży powrotnej, do tej pory nie nadszedł żaden sygnał zwrotny z Alfa Centauri Bb. Wedle wszelkiego prawdopodobieństwa mogła wybuchnąć wojna apokaliptycznych rozmiarów, zmiatając z powierzchni Ziemi całą cywilizację lub sprawiając, że wróciła ona do epoki kamienia łupanego. Równie prawdopodobne było, że obca cywilizacja zainteresowała się miejscem, do którego wysyłały raporty wszystkie statki z misji Ara Maxima.
– Nie wracamy do domu, bo domu może już nie być – ciągnął dalej Dija Udin. – A więc co zrobi Hemingway?
– Tego nawet Allah nie wie.
– Bez przesady – odparł Alhassan. – Ale można przypuszczać, że pułkownik będzie chciał osiąść na jakiejś planecie, jak najdalej stąd. I nie w smak mu będzie zabranie ze sobą dwóch gości, którym w głowach mieszała ta sama siła, która…
– Ożeż kurwa… – przerwał mu Lindberg, wskazując na wyświetlacz.
Muzułmanin natychmiast urwał i spojrzał na rząd cyfr. Nic mu nie mówiły.
– Co? Co to znaczy?
– Nic.
Dija Udin spojrzał na przyjaciela z konsternacją.
– Chciałem po prostu, żebyś się zamknął – odparł Håkon i wzruszył ramionami. – Po prawdzie, nie rozumiem nic z tego, co widzę. Zupełna abstrakcja.
Alhassan pokręcił głową z niedowierzaniem.
– Z pewnością jest tu aplikacja, która potrafi to odczytać, ale nawet nie wiem która mogłaby to być. – Astrochemik przesunął kilka ekranów na wyświetlaczu. Na każdym było kilkanaście, jeśli nie kilkadziesiąt skrótów do programów medycznych. Najpewniej któryś pomagał w interpretacji takich danych, nazwy były jednak zupełnie enigmatyczne.
– Poszukaj jakiejś sugestywnej ikonki.
– Wszystkie mają czerwone krzyże, stetoskop, lekarza, albo inne tego typu akcenty.
– Pokaż – powiedział Alhassan, odpychając towarzysza. Håkon uniósł ręce i ustąpił mu miejsca. Podczas gdy muzułmanin przekopywał się przez meandry aplikacji medycznych, Lindberg odsłonił całun spowijający ciało.
Spojrzał na nienaturalny grymas Dayan i wzdrygnął się. Nie miał pojęcia, co powinien zrobić. Otworzyć ją laserowym skalpelem? Pewnie tak postąpiłby oficer medyczny. A potemwyczarowałby diagnozę z organów wewnętrznych. On tymczasem mógł jedynie bawić się w szamana. I Reddington doskonale o tym wiedział – miejsce astrochemika nie było w medlabie.
– Co za bzdura – mruknął pod nosem.
– Co?
– Nic. Zaczynam skłaniać się do twoich paranoicznych przypuszczeń.
– Jakże to? – zapytał Dija Udin, obracając się do niego z uśmiechem.
– Reddington nie jest w ciemię bity.
– Ano nie. Dużo można o nim powiedzieć, ale…
– Musiał wiedzieć, że nie jesteśmy w stanie nic tutaj wskórać. Chciał się nas pozbyć. – Håkon zasłonił ciało, a potem usiadł na niewielkim obrotowym stołku i spuścił głowę. Był zmęczony. Miał wszystkiego dosyć i szczerze mówiąc, chciałby wrócić do momentu, gdy zaczynali z Alhassanem półroczne oczekiwanie przed ponownym wejściem w diapauzę. Mimo że nieustannie wisiało nad nimi widmo kolejnego ataku, był to spokojny czas. Absurdalnie spokojny. Ostatnie trzy miesiące były najcudowniejszym lenistwem w życiu Lindberga.
– I co z tym zrobimy? – zapytał Dija Udin.
– Zajrzymy bestii do gęby.
– Czasem nie łapię twoich metafor.
Skandynaw podszedł do głównego panelu ambulatorium, a potem aktywował go i spróbował nawiązać połączenie z komputerem pokładowym. Nie okazało się to przesadnie trudne. Wszystkie nienewralgiczne dane były ogólnie dostępne.
– Tak myślałem – powiedział Lindberg.
Alhassan spojrzał na wyświetlacz.
– Niech go chuj – skwitował. – Wchodzimy na orbitę geostacjonarną.
– Nie wiem, czy tak to można nazwać w przypadku planety, która nie obraca się wokół własnej osi.
Dija Udin spojrzał na niego spode łba.
– Po pierwsze, ta planeta się obraca. Musi to robić, by jedna strona pozostawała zawsze zwrócona do tego czerwonego karła, podczas, gdy ona go obiega. To jest istota rotacji synchronicznej.
– Zaufam ci, bo jesteś nawigatorem.
– Właśnie. Po drugie, to jest orbita geostacjonarna.
– Nie będę polemizować.
– I prawidłowo.
– Co nie zmienia faktu, że Reddington chce zejść na powierzchnię.
– Dziwisz mu się? – zapytał Alhassan. – Nawet mnie interesuje, co tam jest, a z natury mam wszystko głęboko w dupie.
– Co ma niby tam być?
– Nie wiem, ale z pewnością coś. Chyba nie sądzisz, że te wszystkie statki ściągnięto tutaj bez powodu? Chodzi o Drake-Omikron, cholera wie z jakiego powodu.
Lindberg skinął głową. To założenie miało ręce i nogi, choć nie bardzo podobało mu się, że zostali wyłączeni ze wszelkich planów.
Alhassan nagle ruszył w kierunku wyjścia, wprawiając przyjaciela w konsternację. Obróciwszy się w progu, spojrzał na niego ponaglająco. Håkon nie musiał długo się zastanawiać, chciał wreszcie uzyskać kilka odpowiedzi. I nie miał zamiaru dowiadywać się wszystkiego z drugiej ręki.
19
Na mostku załoganci wpatrywali się w główny wyświetlacz ponad ich głowami. Gdy Lindberg i Dija Udin przekroczyli próg, również podnieśli wzrok. Na ekranie widniała ciemna strona Drake-Omikron i nie ulegało wątpliwości, że jej powierzchnia znajduje się coraz bliżej.
– Myślałem, że posadzą tam wahadłowiec, a nie cały statek – burknął Alhassan.
Reddington oderwał wzrok od procedury podejścia i obrócił się na krześle. Posłał nieproszonym gościom długie spojrzenie i Håkon przypuszczał, że dowódca poleci Channary Sang, by usunęła ich z pokładu dowódczego. Po chwili jednak pułkownik wrócił do kontemplowania ekranu.
Skandynaw dał krok do przodu. Kątem oka dostrzegł, że Nozomi na niego spojrzała.
– Dlaczego sadzacie Accipitera? – odezwał się. – Rozumiem, że zamierzacie sprawdzić planetę, ale równie dobrze można byłoby…
– Nie będziemy ryzykować – uciął Jeffrey.
– Na moje oko, właśnie w ten sposób ryzykujecie.
– To twoja zawodowa opinia? – zapytała Sang.
Håkon zbliżył się do dowódcy.
– Chcę po prostu powiedzieć, że nie…
– Nie interesuje mnie pańskie zdanie – przerwał mu Reddington.
– Sadzamy okręt, by zapewnić grupie zwiadowczej bezpieczeństwo – dodał Gideon koncyliacyjnie.
Lindberg nie był przekonany, choć sytuacja miała też swoje plusy – jeśli Accipiter siądzie na powierzchni, łatwiej będzie mu zbadać planetę, niż gdyby znajdowali się na orbicie.
– Panie pułkowniku – odezwała się nerwowo Ellyse.
Astrochemik obrócił się do niej zaniepokojony.
– Co się dzieje? – zapytał Jeffrey.
– Wykrywam dwie kolejne jednostki na obrzeżach systemu. Wedle moich danych, trajektorie lotu odpowiadają temu, czego się spodziewaliśmy. Oba okręty zmierzają w kierunku Drake-Omikron.
– Skurwysyny naprawdę ściągają tutaj całą flotę Ara Maxima – odezwał się Dija Udin.
– Zidentyfikuj te jednostki, Ellyse – powiedział Jaccard.
– Jedna podchodzi od drugiej strony, podobnie jak wcześniej Hawking, więc nie jestem w stanie odczytać kodu transpondera. Ale druga to ISS Nowosybirsk.
– A zatem mamy ostateczne potwierdzenie – odparł Loïc.
Håkon pomyślał, że żadnego potwierdzenia nie potrzebowali, ale może chodziło o wojskową skrupulatność. Nie ulegało wątpliwości, że przez następne lata będą tutaj zlatywać kolejne jednostki – zapewne wszystkie, jakie wyleciały z Ziemi.
Starał się poukładać to wszystko w głowie, ale nadal miał mętlik. Założenie, że podjęto próbę kontaktu, wydawało się trafne. Nie mógł go zweryfikować, ale o co innego mogło chodzić? Potem był sprawdzian. Obcy zostawili trop i czekali, aż odnajdzie go załoga Accipitera. Ale w jakim celu to wszystko? I po co gromadzić tutaj jednostki Ara Maxima? Być może odpowiedź była najprostsza z możliwych.
Lindberg potoczył wzrokiem po swoich towarzyszach.
– Komuś zależało na tym, byśmy nie rozprzestrzenili się pośród gwiazd – odezwał się.
Kilka osób spojrzało na niego, jakby trafił w sedno. Nikt jednak się nie odezwał. Accipiter nadal podchodził do lądowania, pilotowany przez Gideona, zaś na mostku trwała ciężka cisza. W końcu Reddington oczyścił gardło, skupiając na sobie uwagę załogantów.
– Być może to trafne spostrzeżenie.
– W pańskich ustach brzmi to jak najwyższa pochwała.
– Ale niech pan ma uwadze, że to tylko gdybanie – zastrzegł Jeffrey. – Może i trafne, ale gdybanie. Nie mamy żadnych dowodów na poparcie jakiejkolwiek tezy. Jest pan naukowcem, więc…
– Więc wiem, że dowody nie są niezaprzeczalnymi, niepodlegającymi dyskusji odkryciami – wszedł mu w słowo Håkon. – Dowód często powstaje drogą dedukcji i logiki, niech pan to ma na uwadze.
Pułkownik w milczeniu odwrócił się do stanowiska radiooperatorki.
– Masz jakieś oznaki życia na Nowosybirsku, Ellyse?
– Nie mogę stwierdzić.
– Dlaczego?
– Sytuacja jest podobna jak w przypadku Hawkinga… tyle że wtedy udało się otworzyć podstawowy kanał komunikacyjny. Z Nowosybirskiem nie mogę ustanowić żadnego połączenia.
– Powtórka z rozrywki, jeśli chodzi o pobór mocy? – włączył się Alhassan.