Текст книги "Chór zapomnianych głosów"
Автор книги: Remigiusz Mróz
Жанры:
Космическая фантастика
,сообщить о нарушении
Текущая страница: 6 (всего у книги 23 страниц) [доступный отрывок для чтения: 9 страниц]
– Mówi pan, jakby istniały inne, nieznane.
– Bo może tak sądzę.
– Rozumiem – odbąknął Loïc.
– We wszechświecie jest oktyliard planet skalistych, panie majorze. Liczba, którą trudno zapisać, co dopiero sobie wyobrazić – rzekł Håkon, odwracając się ku rozmówcy. – Uważam, że wielką arogancją jest twierdzić, że tylko na jednej z nich istnieje inteligentne życie.
– Świetnie.
– W dodatku sądzę, że…
– Nie interesują mnie te teorie, panie Lindberg – zestrofował go Loïc. – Jestem żołnierzem, nie naukowcem. Od gdybania jesteście wy, my zaś od dostarczania was w określone miejsca, byście mogli obalać swoje tezy do woli.
– Mhm.
– Co mnie natomiast interesuje, to słowo, które wisi nade mną jak fatum i każe sądzić, że możemy nie dotrzeć do celu.
– Celne spostrzeżenie – odparł Håkon. – I skoro jest pan tego świadom, może wypadałoby zastanowić się nad zmianą założeń?
– Dowództwo podjęło decyzję. Nic nam do tego.
– Nic, oprócz tego, że to o nasze życie chodzi.
Loïc westchnął i odszedł kawałek, nie siląc się na odpowiedź. Zaczął przyglądać się poszczególnym systemom, zupełnie ignorując rozmówcę, jakby przed chwilą nie prowadzili dyskusji.
W pewnym momencie obrócił się do Håkona i Alhassana.
– Możecie poczekać w sali kriogenicznej.
Channary podniosła się ze swojego miejsca, ale Lindberg szybko powstrzymał ją ruchem dłoni.
– Sami trafimy. W końcu to nasze cztery kąty.
– Myli się pan – wtrącił Jaccard. – Te cztery kąty należą do armii.
– Nie ma potrzeby się unosić – odparł Skandynaw, po czym wraz ze swoim towarzyszem opuścili mostek. Przeszli do pomieszczenia, gdzie mieli po raz kolejny poddać się diapauzie. Ku ich niewypowiedzianemu zaskoczeniu, zastali tam człowieka, który łudząco przypominał Hemingwaya.
Jeffrey Reddington podniósł wzrok znad konsoli, zdziwiony ich obecnością.
– Do diapauzy pozostały jeszcze dwie godziny.
Obaj milczeli, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Ton tego człowieka był tak chłodny, że wydawało im się, jakby w pomieszczeniu temperatura obniżyła się o kilka stopni.
Pułkownik przez chwilę badawczo na nich patrzył, po czym pochylił się nad jedną z komór i kontynuował pracę. Håkon wyciągnął szyję i starał się dojrzeć, co robi brodaty mężczyzna.
– Dlaczego tak się panu spieszy? – odezwał się Dija Udin.
Hemingway powoli się wyprostował i obrócił.
– Ponieważ Accipiter nie był wyjątkiem – odparł wprost.
Znów pochylił się nad komorą.
– Inne statki też to spotkało? – palnął Håkon.
– ISS Seul stracił całą załogę. Dryfuje teraz gdzieś w konstelacji Krzyża Południa.
– Jak to?
Pułkownik milczał, na powrót zajmując się swoimi sprawami. Lindberg uznał, że na przesadnie głupie pytania ten człowiek zapewne nie odpowiada.
– Nikogo nie wysłano na pomoc?
– Nie.
– Dlaczego?
– Nie wiem.
– Może czekali, aż Kennedy zbada naszą sytuację, by nie ryzykować z dwoma jednostkami?
– Być może.
Håkon spojrzał na Alhassana, który przysiadł na jednej z komór.
– Obawia się pan, że to… cokolwiek to było, wróci? – zapytał Lindberg.
– Nie obawiam się.
– Ale przypuszcza pan, że tak się stanie.
– Być może.
Skandynaw stwierdził, że nie ma co kopać się z koniem. Dowódca najwyraźniej nie był rozmownym typem, choć summa summarum Håkon otrzymał najważniejszą informację – najeźdźca opuścił pokład Accipitera, by polować dalej. Z jakiegoś powodu oszczędził jego oraz Alhassana… i była to niepokojąca konkluzja.
– Panie pułkowniku – wtrącił Dija Udin. – Normalnie jestem pierwszy do bitki, ale w tej sytuacji wypadałoby…
– Nie mów mi, co wypada, a czego nie.
– Tak jest.
Reddington odwrócił się i spojrzał w oczy Alhassanowi.
– Jakie jest twoje największe zmartwienie, sierżancie? – zapytał. – To, czy dobrze wykonasz rozkaz? Czy nie popełnisz błędu wprowadzając koordynaty do systemu? Nie masz pojęcia, co znaczy prawdziwa odpowiedzialność. Wydaje ci się, że ryzykuję życie załogi przez lekkomyślne posunięcie?
Wyciągnął papierosa z kieszeni, a potem podpalił. Rozmówcy nie odzywali się, patrząc na unoszący się dym.
– To wszystko was przerasta – odezwał się Jeffrey. – Dlatego w armii muszą być ludzie tacy, jak ja. Ludzie, którzy podejmą trudne decyzje, gdy tego wymaga sytuacja. Którzy wezmą na swoje barki cały ciężar.
– Misja jest najważniejsza, co? – burknął Lindberg i pożałował tej uwagi, gdy tylko Reddington wpił w niego wzrok.
– Tak – odparł dowódca, a potem skierował się ku wyjściu.
Gdy zostawił ich samych, ostatni ocalali z załogi Accipitera długo milczeli. Żaden nie sądził, by to wszystko miało dobrze się skończyć.
Chwilę potem zjawił się główny mechanik, a półtorej godziny po nim reszta załogi. Wszyscy prócz pułkownika, ułożyli się w kriokomorach, a Jaccard uważnie doglądał procedur.
W końcu stanął nad kapsułą Håkona.
– Do zobaczenia za pół wieku, astrochemiku – powiedział.
– Jakoś w to wątpię – odparł Lindberg. – Mam wrażenie, że zmierzamy w bardzo nieciekawym kierunku.
– Obyś się mylił – odparł Jaccard, a potem zasunął kopułę.
7
Nozomi obudziła się z okropną migreną i wrażeniem, jakby skronie miały jej eksplodować. Usłyszała przeciągłe, niemal zwierzęce wycie, kiedy szyba kriokomory się odsunęła. Gdy radiooperatorka się podniosła, poczuła w ustach metaliczny posmak. Spojrzała w dół i zobaczyła krew skapującą na biały uniform.
Ból rozchodził się do oczodołów, jakby dotykał zakończeń nerwów. Ellyse z trudem starała się dojrzeć coś przez blask zalewający pomieszczenie. Że też nikt nie pomyślał o tym, by stopniowo zwiększać natężenie światła.
Ryk trwał nadal, jakby obdzierano kogoś żywcem ze skóry.
Wyszedłszy z kapsuły, ujrzała Jesúsa Barragána leżącego na podłodze w nienaturalnej pozie. Krew wylewała się z uszu i nosa, oczy miał wybałuszone. Otwarte usta zastygły w wyrazie przedśmiertnego przerażenia.
Złapała się za skronie i skrzywiła. Nieludzkie wycie potęgowało ból.
Na wpół świadoma, Nozomi omiotła wzrokiem pobojowisko i przekonała się, że kriogeniczny sen przetrwało tylko kilka osób. Większość leżała obok kriokomór, w pozach podobnych do tej, którą przyjęło ciało Barragána. Ellyse machinalnie ruszyła w kierunku kapsuły dowódcy.
Krzyk nagle się urwał.
– Już w porządku, Ellyse – usłyszała głos Reddingtona. Podniosła wzrok i zobaczyła jego biała brodę. Skinęła mu głową, a on otarł jej krew spod nosa. – Już po wszystkim – dodał. – Jesteśmy na miejscu.
– Chyba inaczej rozumiemy to pojęcie – dał się słyszeć głos Håkona.
Nozomi spojrzała w bok i ujrzała astrochemika przy jednym z paneli. Wyświetlał układ planetarny, w którym się znaleźli.
Przed startem Ellyse poświęciła trochę czasu na poznanie Krauss-deGrasse-7. To miejsce w niczym nie przypominało punktu docelowego podróży.
– Gdzie my jesteśmy? – odezwała się słabo.
Nikt nie odpowiedział, gdyż naraz wszystkie światła zmieniły kolor na czerwony. Rozległ się przeciągły ryk, tym razem z głośników, a oświetlenie zaczęło mrugać. Ocalali rozejrzeli się po pomieszczeniu, zupełnie zdezorientowani. Gdy rozległy się pierwsze pytania, Loïc Jaccard dopadł do najbliższego pulpitu.
– Mamy kontakt na rufie – powiedział.
– Co takiego? – wyrwało się Reddingtonowi.
– Obcy statek – dodał pierwszy oficer.
– Nie jeden statek – poprawił go Dija Udin, opierający się o inny panel. – Drugi znajduje się na orbicie jednej z planet.
Wszyscy zamilkli.
Ellyse podniosła wzrok na zegar pokładowy. Pokazywał, że spędzili w diapauzie ponad sto pięćdziesiąt lat.
8
Słaniając się na nogach, dotarli na mostek. Zostawili za sobą towarzyszy, którzy nie przeżyli procedury wybudzania. Jeszcze będzie czas, by ich opłakiwać i urządzić im godne pożegnanie. Lindberg nie mógł odpędzić od siebie myśli, że trzeba uznać ich za szczęśliwców.
Serce waliło mu jak młotem, gdy zasiadł przy pierwszym z brzegu pulpicie. Musiał przyznać, że zniósł diapauzę lepiej od innych. Ellyse obficie krwawiła z nosa, Hemingway wyglądał, jakby miał zemdleć, Jaccard był blady jak ściana, a Channary chwiała się na nogach. Yael Dayan, lekarka, wodziła mętnym wzrokiem po mostku. Główny mechanik, Gideon Hallford, puścił pawia jeszcze na korytarzu.
Naraz Håkon uzmysłowił sobie, że równie dobrze zniósł tę przygodę Alhassan. Ten właśnie siadał na miejscu nawigatora. Wyglądał rześko, jakby dopiero co wyszedł spod chłodnego prysznica.
– Sprawdźcie mi ten bliższy statek – odezwał się Jeffrey, siadając na swoim miejscu. Na fotel tuż obok ciężko opadł pierwszy oficer. Otarł zimny pot z czoła, po czym zaczął przypatrywać się odczytom sensorów.
Ktoś wyłączył uporczywie wyjący alarm. Światła zmieniły kolor na bladopomarańczowy i przestały mrugać.
– Panie pułkowniku – odezwał się niepewnie Dija Udin. – Wedle systemu…
– No? – ponaglił go Loïc, podnosząc wzrok.
– Jednostka nadaje sygnał ISS Kennedy’ego.
– Co to za bzdury? – zapytał Reddington, zrywając się z fotela. Chwiejnie podszedł do nawigatora, pochylił się nad nim, a potem spojrzał na poprawnie zweryfikowany kod. Wszyscy zwrócili wzrok na główny ekran.
Jaccard natychmiast wyświetlił widok z obiektywu rufowego.
Smukła sylwetka Kennedy’ego była nie do pomylenia z czymkolwiek innym.
– Nie odpowiada na wezwania – powiedziała Nozomi, po czym przyłożyła rękaw pod nos. Natychmiast zabarwił się na czerwono.
– Systemy diapauzy musiały zaszwankować – dodał Håkon. – Na pokładzie nie ma żadnych oznak życia.
– Po czym wnosisz? – zapytał Gideon Hallford, zbliżając się do niego.
– Po tym, że nie ma tam atmosfery.
Główny mechanik zatrzymał się w pół kroku. W poszukiwaniu ratunku, wszyscy zwrócili wzrok na dowódcę. Ten stał jak słup soli, spoglądając na dryfującego Kennedy’ego. Potrząsnął głową, a potem wycelował palcem w Alhassana.
– Co z tą drugą jednostką? – zapytał.
Dija Udin obrócił się do swojego stanowiska. Przez moment trwała pełna wyczekiwania cisza. W końcu muzułmanin powoli odwrócił się do załogi. Z twarzy odpłynęła mu cała krew.
– Melduj – powiedział pierwszy oficer.
– Drugi statek nadaje kod transpondera, który system rozpoznał jako ISS Hawking.
Wszyscy wstali ze swoich miejsc.
– Jesteś pewien? – odezwała się Channary Sang.
Lindberg nerwowo spoglądał na przyjaciela, jakby faktycznie istniała szansa, że ten się pomylił. ISS Hawking był okrętem flagowym misji Ara Maxima – to on miał być tym, który poradzi sobie nawet z największymi przeciwnościami losu. Zmierzał ku najbardziej obiecującej planecie, miał na pokładzie najlepszych specjalistów. Tymczasem teraz, po dwustu pięćdziesięciu latach od rozpoczęcia misji, dryfował gdzieś pośrodku niczego.
Håkon usiadł z powrotem na swoim miejscu i przywołał mapę nieba. Sensory przez kilka chwil miały trudności z wyznaczeniem pozycji statku we wszechświecie. Najwyraźniej usterka w systemie kriogenicznym nie była jedynym, co się spieprzyło.
Dija Udin wyświetlił obraz na głównym ekranie i powiększył. ISS Hawking sprawiał wrażenie latającego wraku. Kadłub został podziurawiony rozlicznymi odłamkami ciał niebieskich, a trajektoria lotu była stała tylko dlatego, że jakiś czas temu okręt musiał stać się kolejnym elementem układu grawitacyjnego pobliskiej gwiazdy.
– Sprawdzam położenie – powiedział cicho Lindberg.
Nozomi podeszła do niego i spojrzała mu w oczy, a potem na ekran.
Wszyscy sprawiali wrażenie, jakby położyli głowy na gilotynie i czekali tylko na świst powietrza, jaki wyda ostrze.
– Co zabiera tyle czasu? – zapytał Loïc.
– System nie może dokonać ekstrapolacji…
– Pozwól, że spróbuję – wtrącił Gideon, stając obok Skandynawa. Ten chętnie ustąpił mu miejsca. – Accipiter był przygotowany na podróż krótszą o sto lat – dodał główny inżynier. – Gospodarka energetyczna została ustawiona pod tym kątem. Nie wszędzie są takie same skupiska neutrin, a oprócz tego…
– Po prostu powiedz, gdzie jesteśmy – uciął Jaccard, machinalnie opadając na fotel dowódcy. Dopiero po chwili się zmitygował, ale Reddington machnął ręką. Reszta podeszła do stanowiska, przy którym siedział Hallford.
– Znajdujemy się w konstelacji Kasjopei – odparł główny inżynier i nabrał tchu. – Ten czerwony karzeł, którego widzicie na ekranie, to Krauss-deGrasse-38, znany także jako Drake, od nazwiska jednego z założycieli SETI.
– Konkrety – rzucił Reddington.
– ISS Hawking orbituje planetę Drake-Omikron, jedyną skalistą w tym układzie.
– Jak daleko od Ziemi jesteśmy?
– Trochę ponad sześćdziesiąt jeden parseków.
– Niemal dwieście lat świetlnych… – przeliczył Lindberg i zawiesił głos.
Zebrani popatrzyli po sobie. Wszyscy byli świadomi, że nigdy nie wrócą do domu.
– Ta planeta… – zaczął niepewnie Håkon. – Była celem Hawkinga?
– Nie – odparł Gideon. – Drake-Omikron została uznana za posiadającą warunki niesprzyjające rozwojowi życia. Znajduje się wprawdzie w ekosferze, ale okrąża czerwonego karła w rotacji synchronicznej.
– Hę? – wypalił Dija Udin.
– Jedna strona jest zawsze zwrócona do gwiazdy – włączył się Lindberg. – Planeta nie obraca się wokół własnej osi.
– Jak księżyc.
– Brawo, geniuszu – odparł Håkon. – I tak jak Fobos oraz Deimos względem Marsa, i…
– Starczy tego – żachnął się dowódca. – Hallford, jak wyglądają warunki na tej planecie?
Główny inżynier przez moment przeglądał dane, które spływały z sensorów statku.
– Na zimnej stronie panuje temperatura około stu kelwinów, na gorącej około czterystu. Permanentnie wieją mocne wiatry planetarne. W okolicach przejścia stref, ale jeszcze na stronie oświetlonej, może być około trzystu dziesięciu, może trzystu piętnastu kelwinów.
– To na granicy wytrzymałości organizmu ludzkiego – odparła Yael.
– Tak. I błąd statystyczny może przeważyć…
– W porządku – uciął dyskusje Jeffrey Reddington, podchodząc bliżej ekranu. Spojrzał na ISS Hawkinga i wziął głęboki oddech. Załoga trwała w nerwowym wyczekiwaniu na rozkazy.
– Panie pułkowniku? – odezwała się w końcu Nozomi. Dowódca zgromił ją wzrokiem, jakby przerwała mu rozmyślania w krytycznym momencie. – Moim zdaniem powinniśmy…
– Nie interesuje mnie twoje zdanie, chorąży.
– Tak jest.
– Od wygłaszania opinii w imieniu załogi jest pierwszy oficer.
– Oczywiście.
Znów zapadła cisza. Reddington spoglądał na dryfujący w oddali okręt. Ellyse posłała pytające spojrzenie Jaccardowi, ale ten ani drgnął. Reszta załogi również nerwowo wyczekiwała na decyzję dowódcy.
Håkon obserwował to z rosnącym niepokojem. Najwyraźniej głównodowodzący nie mógł odnaleźć się w sytuacji. Przynajmniej częściowo należało zrzucić to na karb długiej diapauzy bez odpowiedniego interwału, ale nie zmieniało to faktu, że ktoś powinien przejąć inicjatywę.
Lindberg już otwierał usta, by zaproponować siebie lub Alhassana, dopóki reszta nie otrząśnie się z efektów kriostazy, ale dowódca oderwał w końcu wzrok od ekranu.
– Sierżancie – odezwał się, patrząc na Dija Udina. – Dokować do Kennedy’ego.
– Tak jest.
– Hallford, sprawdzić wszystkie systemy – dodał Jeffrey. – Chcę wiedzieć, co się spierdoliło.
– Rozkaz, panie pułkowniku.
– Lindberg i Ellyse, ustalcie wszystko, co możecie, o Hawkingu i tym systemie planetarnym.
– Zamierzamy wejść na pokład? – wtrąciła Channary.
– Tak, przygotuj trzyosobową grupę – odparł dowódca, a potem przeniósł wzrok na lekarkę. – Yael, monitoruj sytuację na Kennedym i Hawkingu. Chcę wiedzieć, czy możemy się tam natknąć na jakąkolwiek formę życia.
– Tak jest – odparła Żydówka.
– Do roboty – polecił Reddington, po czym zasiadł na swoim fotelu.
9
Håkon i Nozomi udali się do pracowni astrometrycznej. W owalnym pomieszczeniu, przypominającym Lindbergowi komorę izolacyjną, wszystkie systemy powoli budziły się do życia. Przed dwójką załogantów rozświetlił się ekran, na którym Accipiter wyświetlił układ planetarny. Najbliżej czerwonego karła krążyła Drake-Omikron, a na jej orbicie wisiał ISS Hawking. Reszta planet była gazowymi gigantami i zamarzniętymi światami, znajdującymi się daleko poza ekosferą.
Ellyse zasiadła przy głównym stanowisku, na wprost ekranu.
– To cud, że ten statek się nie spalił – powiedziała.
– Przecież ma powłokę ochronną – zauważył Håkon.
– Tak, ale wedle tych danych Hawking jest tutaj od przeszło stu lat.
Lindberg przeniósł wzrok na statek i obleciały go ciarki. Co ta jednostka tutaj robiła? Wedle planu Ara Maxima miała znajdować się w zupełnie innej konstelacji… ale z drugiej strony, Accipiter też.
– Wygląda na to, że stał się sztucznym księżycem tej planety – odezwała się Nozomi.
– Mamy jakieś odczyty pokładowe?
– Nawiązuję właśnie połączenie.
Trwało to dłużej, niż powinno, ale trudno było się dziwić. Accipiter był z założenia jednostką długodystansową, ale nikt nie przygotował go na aż tak długi lot. Podobnie było z Hawkingiem. Dwieście pięćdziesiąt lat… trudno było Lindbergowi ogarnąć to umysłem. Gdyby zostawił na Ziemi wnuki, świat do tej pory dawno zapomniałby o ich dzieciach.
Jakby na potwierdzenie tej myśli rozległ się metaliczny chrzęst, sprawiający wrażenie, jakby dobywał się z trzewi statku. Dwójka załogantów potoczyła wzrokiem po pracowni, a potem spojrzała na siebie.
– Dokujemy do Kennedy’ego – powiedziała niepewnym głosem Nozomi.
Skandynaw skinął głową, patrząc na zaschniętą krew nad jej wargą.
– Dobrze się czujesz? – zapytał.
– O tyle, o ile – odparła. Pośliniła palec, a potem potarła miejsce pod nosem. Lindberg pokręcił głową i wskazał, gdzie jest krew. – Wy dwaj natomiast wyglądaliście, jakbyście zbudzili się z drzemki.
– I tak też się czuliśmy.
– Dlaczego?
– Być może ma to coś wspólnego z wcześniejszymi anomaliami w naszej krwi.
– Przydałoby się was zbadać.
– Załatwimy to, jak tylko uporamy się z rzeczami bardziej naglącymi.
Ellyse potaknęła, a potem przeniosła wzrok na ekran. Połączenie jeszcze nie zostało nawiązane. Najwyraźniej rozbudzenie systemów pokładowych Hawkinga trwało dłużej niż w przypadku ich okrętu.
– Myślisz, że nieprzypadkowo orbituje wokół tej planety? – zapytała.
– Tak podpowiada zdrowy rozsądek – odparł, przysiadając na panelu. – Załoga musiała wybudzić się z kriostazy, tak jak my, a potem podjąć decyzję, że skierują się na jedyną skalistą planetę w systemie.
– Po co?
– Mnie pytaj, a ja ciebie.
– Mogli przecież odlecieć.
– Albo i nie – odparł Håkon, wskazując ekran. Komputery pokładowe Accipitera i Hawkinga się zsynchronizowały. – Zobacz, co dzieje się z ich napędem.
Na ekranie natychmiast pojawiła się litania usterek. Ellyse musiała przewinąć do góry, by zobaczyć początek listy.
– Wygląda, jakby wdali się w wymianę ognia z innym statkiem – zauważyła.
– Albo jakby orbitowali bez osłony kadłuba przez grubo ponad sto lat – odparł Lindberg. Przez ramię spoglądał na ekran, podczas gdy napływały kolejne dane.
– Na pokładzie brak atmosfery, tak jak na Kennedym – powiedziała Nozomi. – Brak śladów życia.
– Przynajmniej takiego, jakie znamy.
Ellyse zignorowała tę uwagę.
– Wygląda na to, że orbita jest stabilna, ale temperatura na pokładzie waha się od jednego ekstremum do drugiego. Nie damy rady wejść na pokład Hawkinga, nie ma sensu nawet dokować.
– Skafandry nie wytrzymają?
– Nie. Kiedy statek znajduje się najbliżej czerwonego karła, temperatura skacze do prawie pięciuset kelwinów. Skafandry są zaprojektowane, by znosić chłód kosmosu, nie jego żar.
– W takim razie ta opcja odpada – odparł Håkon i blado się uśmiechnął. – Ile możemy wyciągnąć z komputera pokładowego? – zapytał, obracając się. Pochylił się nad panelem, na tyle blisko Nozomi, że wyraźnie czuł jej perfumy. Relatywnie rzecz biorąc, nie znajdował się w takiej odległości od żadnej kobiety przez niewiele ponad pół roku, ale obiektywnie minęło już dobre dwieście pięćdziesiąt lat.
– Póki co Hawking prowadzi monolog, zgłaszając usterki. Zautomatyzowane systemy proszą o części na wymianę.
– A SOS?
– Statek zaczął go nadawać jak tylko uruchomiliśmy systemy.
– To niezbyt krzepiąca myśl.
– Spokojnie, w najbliższej okolicy nikogo nie ma – odparła Ellyse i również zmusiła się od uśmiechu. Lindberg wyprostował się i przez moment zastanawiał. Chciał przekazać radiooperatorce to, czego dowiedzieli się od pułkownika, ale pewnie byłoby to równoznaczne ze złamaniem jakiejś reguły.
Ostatecznie uznał, że skoro nie jest pewien, nie musi dochowywać tajemnicy.
– To, co spotkało Accipitera, nie było odosobnionym przypadkiem.
– Co takiego?
Opowiedział jej o ISS Seulu i sposobie, w jaki wszedł w posiadanie tej wiedzy. Ellyse zbyła to milczeniem, wyświetlając mapę nieba.
– Nie skomentujesz?
– Nie. Skupmy się na zadaniu.
Przez chwilę przeczesywali okolicę w poszukiwaniu innych układów planetarnych i potencjalnych obiektów, które poruszałyby się nieregularnie. W końcu uznali, że w pobliżu nie znajduje się nic, co mogłoby świadczyć o istnieniu obcej cywilizacji.
– Zamieniamy się w paranoików – zauważyła Ellyse.
– W tych okolicznościach z urzędu powinniśmy nimi być.
– Może i masz rację.
Nie miał pojęcia, kiedy przeszli na „ty”, ale bynajmniej mu to nie przeszkadzało.
– Czuję się jak dziecko we mgle – dodała Nozomi, patrząc nieprzytomnie na wyświetlacz.
– Nie ty jedna.
Potarła skronie, marszcząc czoło. Lindberg rozejrzał się wokół, szukając szafki z zapasami, która wedle przepisów regulujących konstrukcję statków do misji Ara Maxima, musiała znajdować się w każdym pomieszczeniu. Zwykłe marnotrawstwo, biorąc pod uwagę, że przez większość czasu załoga miała znajdować się w kriostazie. W końcu namierzył gablotę i dobył z niej kilka niewielkich ampułkostrzykawek.
– Dzięki – odparła Nozomi, robiąc sobie zastrzyk. – Migrena nie daje mi spokoju. Diapauza pewnie skopała mi coś w mózgu.
– Jak dla mnie, wyglądasz całkiem OK.
– Dzięki – odbąknęła, a potem na powrót skupiła się na odczytach z Hawkinga. – Wygląda na to, że procedura wybudzania zadziałała, jak tylko weszli do systemu z przyświetlnej. Potem ustawili kurs na Drake-Omikron… i to w zasadzie tyle. Więcej z tych danych nie wyciągnę, a bezpośredniego połączenia z monitoringiem na pokładzie nie mogę nawiązać. Sprzęt mógł odmówić współpracy po tylu latach, a może Hawkingowi brakuje energii, by go uruchomić.
– Przecież ma do dyspozycji nieograniczoną liczbę neutrin.
– Ale kolektory nie są wieczne. Musiały wysiąść kilkadziesiąt lat temu.
Lindberg przypomniał sobie, że ISS Hawking miał bodaj pięć czy sześć promów na pokładzie, najwięcej ze wszystkich statków kolonizacyjnych. Spojrzał na dane dotyczące ładowni, ale nigdzie nie dostrzegł informacji na ten temat.
– Wszystkie wahadłowce są zadokowane? – zapytał.
Ellyse przesunęła palcem po ekranie.
– Co do jednego. Nikt nie zszedł na planetę.
Håkon potarł nerwowo brodę.
– Nie posadzili statku na planecie, nie zlecieli na nią promami… o co więc chodzi? – zapytał. – Dlaczego zostali na Hawkingu?
– Twój strzał będzie równie dobry jak mój.
– Coś ich wytrzebiło co do głowy – odparł Håkon.
– Obstawiałabym, że tak właśnie było.
– W takim razie to wszystko jest ze sobą związane.
– Mhm.
– Coś zaatakowało Accipitera, kilkadziesiąt lat później Seul, a następnie Hawkinga. Teraz sprowadziło nas tutaj.
– Nas i Kennedy’ego.
– Na którym zabiło waszego drugiego oficera – odparł Skandynaw, nadal trąc brodę. Kilkudniowa szczecina ukłuła go w place. – Dlaczego? Po co?
Trwali w milczeniu przez kilka chwil.
W końcu rozległo się polecenie przez interkom, by stawić się na mostku. Oboje natychmiast zerwali się z miejsc i ruszyli w kierunku windy. Liczyli na to, że w końcu otrzymają odpowiedzi.
10
Gideon Hallford zapalił papierosa, którego użyczył mu dowódca. Ilekroć Ellyse widziała, jak ktoś kultywuje ten archaiczny zwyczaj, nie mogła się nadziwić. Nie było to ani dobre w smaku, ani przesadnie prozdrowotne. Ot, zwiększało koncentrację. Lepiej było wziąć pigułkę, niż bawić się we wdychanie i wypuszczanie dymu. W głowie jej się nie mieściło, że niegdyś ludzie robili to pomimo toksyczności zawartych tam substancji – teraz mieszanka była nieszkodliwa.
Reddington uparcie kopcił jednego za drugim, od kiedy wraz z Lindbergiem weszła na mostek.
Musiała przyznać, że nawiązała dobry kontakt ze Skandynawem. Dzieliła ich różnica kilkudziesięciu lat, więc powinno wystąpić przynajmniej kilka zgrzytów, ale Håkon był jedynym pozytywnym akcentem w całym tym szambie, jakie na nich spadło.
– Ustaliłem wszystko, co mogłem ustalić – odezwał się Gideon, obracając do dowódcy. – Na Kennedym drzemie niewiele informacji. Odnalazłem ciało Zakarewicza, doskonale zakonserwowane, a zatem próżnia musiała panować tam od długiego czasu. Z niewiadomych przyczyn statek wszedł w przyświetlną zaraz po nas.
– I to w złym, kurwa, kierunku – wtrącił Dija Udin, poirytowany oględnością tych informacji. – Możesz to jakoś wytłumaczyć, kocmołuchu?
– Zaraz do tego dojdę, sierżancie.
Alhassan odburknął coś pod nosem. Nozomi przemknęło przez myśl, że resztki dyscypliny niebawem zanikną zupełnie. Reddington nie zapanuje nad emocjami, które zaczną wzbierać, gdy tylko do wszystkich dotrze, w jak opłakanej sytuacji się znaleźli.
– Z tego, co udało mi się ustalić, systemy Kennedy’ego, Accipitera i Hawkinga oszalały. Nawigacja zaczęła żyć własnym życiem, a warunki diapauzy przestały być wartościami stałymi.
– Jak to? – zapytał Jaccard.
– Zamiast podawać nam normalne dawki składników odżywczych, system zmieniał proporcje – wyjaśniła Yael Dayan. – Zupełnie, jakby ktoś eksperymentował.
Na mostku zaległa cisza. Ellyse pomyślała o tych wszystkich ludziach, którzy nie przeżyli kriostazy. Nieudany eksperyment? Była to niepokojąca myśl – i prowadziła do jeszcze bardziej niepokojącej konkluzji, że to, co zabiło załogi statków, cechowało się inteligencją. Znacznie łatwiej byłoby oswoić się z myślą, że mieli do czynienia z bezmyślną bestią – kosmicznym drapieżnikiem czyhającym na przypadkowe ofiary.
– Na pokładzie Kennedy’ego nie wykryto niczyjej obecności – perorował dalej Hallford. – Tak jak wcześniej na Accipiterze, nie ma żadnych oznak obcej formy życia.
– A mimo to ktoś ubił tych wszystkich ludzi – zauważył Dija Udin.
– Tak – odparł Gideon. – Aby rozwiać wątpliwości, musimy wejść na pokład Hawkinga.
– Nie da rady – wtrącił Håkon. – Panuje tam atmosfera z piekła rodem.
– Nie cały czas – zaoponował Hallford. – Kiedy statek znajduje się po ciemnej stronie Drake-Omikron, temperatura spada.
Reddington nagle się ożywił.
– O jak dużym oknie czasowym mowa? – zapytał, wyciągając kolejnego papierosa.
– Dwie i pół godziny – odparł Gideon. – W tym czasie temperatura spada do bezpiecznego poziomu. Zaraz potem Hawking wychodzi z cienia planety i momentalnie zalewa go fala gorąca z czerwonego karła. Planeta orbituje niezwykle blisko swojej gwiazdy.
– A mimo to ma zieloną strefę – rzucił Alhassan. – Może osiedli w niej…
– Nie – uciął główny inżynier. – Wszystkie promy są w dokach. Poza tym zieleni tam niewiele.
– To przenośnia.
– Którą powinniście zachować dla siebie, sierżancie – wtrącił dowódca. – Podobnie jak wszelkie inne uwagi.
– Tak jest.
– Nie pozostaje nam nic innego, jak sprawdzenie Hawkinga – dodał Jeffrey, zamyślony. – Przekonamy się, co się tam wydarzyło.
– Zapewne to samo, co na Accipiterze – wtrącił Lindberg.
Reddington uniósł brwi, spodziewając się, że astrochemik pociągnie temat dalej, tłumacząc dlaczego wszystko jest ze sobą związane. I tak też się stało – mimo niezwerbalizowanych protestów pułkownika, Håkon przekazał załodze wszystko, czego sam się dowiedział.
Jaccard i Gideon spojrzeli z pretensją na dowódcę, reszta udawała, że trzymanie ich w niewiedzy nie jest niczym nadzwyczajnym. Reddington sprawiał wrażenie obojętnego.
– A zatem mamy do czynienia z jednym bytem, siłą, czy…
– Wirusem – wtrącił Hallford, nagle skupiając na sobie uwagę załogi. Podniósł się z krzesła, tocząc wzrokiem po zebranych. – Wirus!
– Do kurwy nędzy… – ocenił Dija Udin.
– Nasze systemy musiały zostać zainfekowane. To tłumaczy wszystko – dodał główny inżynier.
– Wirus komputerowy? – zapytała Channary, krzywiąc się. Wszystkie systemy na statkach Ara Maxima miały być nie do spenetrowania.
Gideon zaczął przechadzać się po mostku.
– Infekcja całego systemu – bąknął do siebie. – Musiał być to niezwykle zaawansowany program, posiadający zdolność uczenia się. Analizował nasze systemy, a potem rozprzestrzenił się z pomocą ansibla. Stąd mógł sięgnąć…
Hallford zatrzymał się i podniósł wzrok na ekran ukazujący skrawek nieba.
– Niech Allah broni – odezwał się Alhassan. – Nie sądzisz chyba, że…
– Sądzę – odparł Gideon. – Jeśli to rzeczywiście wirus, rozniósł się po całej flocie.
– I dotarł na Ziemię – zauważył Lindberg.
– To także.
– Bzdura – zaoponowała Channary Sang. – Infekcja komputerów nie tłumaczy, jak zginęli ludzie na Accipiterze, Seulu i Hawkingu.
– Tłumaczy – odparł Hallford, opadając ciężko na najbliższe siedzisko. Schował twarz w dłoniach, pozostali załoganci milczeli. – Powinienem pomyśleć o tym od razu – dodał. – Teraz to wszystko ma sens.
– Co ma sens? – zapytała Yael Dayan.
– Systemy obronne statków – odrzekł półprzytomnie Gideon. – Na każdym korytarzu jest emitor cząstek, który można przeprogramować tak, by był śmiertelny dla organizmu ludzkiego. To ostateczny środek bezpieczeństwa, montowany na wszystkich jednostkach z misji Ara Maxima. Ze względu na potencjał tego systemu, wiedzieli o nim jedynie najwyżsi stopniem oficerowie.
Przez moment panowało milczenie.
– Te obrażenia nie wyglądały, jakby spowodował je jakikolwiek promień – odezwał się w końcu Håkon. – Raczej jakby po pokładzie grasował wygłodniały drapieżnik.
– Wszystko da się ustawić.
– Mówisz, kurwa, poważnie? – zapytał Alhassan. – To gówno od początku siedziało w systemie? – Omiótł wzrokiem mostek, przełykając ślinę. – Eksperymentowało sobie z nami w kriokomorach i bawiło się w najlepsze?
– „To” zapewne jest tylko narzędziem, więc trudno mówić o…
– Kto w takim razie nim operuje?
Wszyscy skupili wzrok na Gideonie. Nie odzywał się, więc głos zabrał dowódca:
– Możesz to ustalić?
– Jeśli sygnał nadal do nas dociera, powinienem móc go odbić i prześledzić aż do źródła, ale… nie mam pojęcia, co to za technologia.
– Jesteś pewien, że mowa o technologii? – wtrąciła Yael. – A nie o organizmie żywym?
– A wyglądam na takiego, który jest czegokolwiek pewien?
– Nie – odparła lekarka.
Nozomi trwała w bezruchu, przysłuchując się wymianie zdań. Brakowało dowodów na poparcie koncepcji Gideona, ale ponieważ nie mieli innych pomysłów, trudno było z nią polemizować. Jeśli rzeczywiście stała za tym obca cywilizacja, wszystko układało się powoli w mętną, ale logiczną całość.
Radiooperatorka zorientowała się, że Lindberg patrzy na nią niewidzącym wzrokiem. Uśmiechnęła się blado, a on po chwili zaskoczył i odwzajemnił grymas.