Текст книги "Chór zapomnianych głosów"
Автор книги: Remigiusz Mróz
Жанры:
Космическая фантастика
,сообщить о нарушении
Текущая страница: 7 (всего у книги 23 страниц) [доступный отрывок для чтения: 9 страниц]
– Jeśli masz rację – zaczął Håkon, odrywając wzrok od Ellyse i spoglądając na Hallforda. – To mamy cholernie duży problem.
– Co ty powiesz? – żachnął się Dija Udin.
– Nie mam na myśli nas, jako załogi, ale nas, jako rodzaj ludzki – odparł astrochemik. – Jeśli to dotarło na Ziemię…
Zawiesił głos, wiedząc, że nie musi kończyć myśli. Spojrzał na Nozomi, a ona skinęła mu głową i usiadła przy swoim stanowisku.
– Dowództwo nie odpowiedziało na zautomatyzowany sygnał o wyjściu z przyświetlnej – oznajmiła.
– Może jesteśmy za daleko? – zapytał Dija Udin.
– Dla ansibla?
– Nadaj kolejną wiadomość – włączył się Reddington.
Radiooperatorka przesunęła palcem po ekranie, włączając transmisję głosu.
– ISS Accipiter. Mówi oficer łącznościowa, Nozomi Ellyse. Proszę o potwierdzenie odbioru. Wyszliśmy z przyświetlnej w układzie planetarnym Drake’a, w konstelacji Kasjopei.
Zakończywszy, odchyliła się na krześle. Wszyscy w milczeniu czekali na wiadomość zwrotną. Minął kwadrans, a potem drugi.
– Powinni już odpowiedzieć – odezwała się cicho Yael.
– Wiadomość dotarła? – zapytał Loïc Jaccard, podchodząc do stanowiska radiooperatorki.
– Tak. Otrzymał ją przekaźnik na Alfa Centauri Bb.
– W takim razie czekamy – odparł pierwszy oficer.
Nozomi zamknęła oczy. Poczuła, jak nagle oblewa ją zimny pot. Po kolejnym kwadransie mogli już bez cienia wątpliwości stwierdzić, że nikt im nie odpowie. Cokolwiek się stało, Ziemia zamilkła na dobre.
11
Nie mając innego wyboru, Reddington postanowił poszukać odpowiedzi na pokładzie Hawkinga. Wyznaczył do tego celu trzyosobową grupę, której sam przewodził. Wraz z Håkonem i Yael Dayan założyli skafandry ochronne, a potem czekali w komorze dekompresyjnej, aż Accipiter zadokuje do drugiej jednostki. Kennedy’ego pozostawili na rubieżach systemu, wychodząc z założenia, że na nic się teraz nie zda.
– Doceniam, że mnie pan wytypował – odezwał się Lindberg, gdy rozległ się metaliczny chrzęst świadczący o tym, że statki się połączyły.
– Nagroda za dzielenie się wiedzą z załogą.
Håkon mógłby przysiąc, że dostrzegł przelotny uśmiech na twarzy dowódcy. Trójka załogantów weszła do kołnierza, po czym przedostała się na pokład Hawkinga.
Oświetlenie nie działało. Przez iluminatory na pokład wpadało słabe światło czerwonego karła, odbijane od innych ciał niebieskich. Trójka ludzi włączyła oświetlenie skafandrów, natychmiast rozganiając mrok. Snopy świateł ukazały widok dobrze znany Lindbergowi.
Dayan cofnęła się o krok.
– Déjà vu – powiedział Håkon. – Dokładnie to samo widziałem na Accipiterze. Tyle że tam… było więcej tkanek.
Reddington pochylił się nad pierwszym rozpłatanym szkieletem. Nieszczęsny załogant leżał na plecach i miał otwartą klatkę piersiową – rzeczywiście sprawiało to wrażenie, jakby dopadł go drapieżnik. Wysokie temperatury na Hawkingu sprawiły, że skóra, mięśnie i organy wewnętrzne zostały wypalone. Patrzyli na niemal całkowicie zasuszony szkielet.
– Dayan – odezwał się Jeffrey.
Yael potrząsnęła głową i podeszła do szczątków. Czuła się, jakby wróciła na studia i kazano jej laserem kroić zwierzęta na stole sekcyjnym. Teraz bardziej niż kiedykolwiek wcześniej pożałowała decyzji, by kontynuować misję Ara Maxima na Kennedym.
– Próżnia zakonserwowała kościec – odezwała się.
– Tyle sam widzę – odparł Reddington. – Chce znać przyczynę śmierci.
– Jego? – zapytała Dayan, patrząc na połamane kości.
– Tak.
– Wydaje się dość oczywista…
– Niewystarczająco – zaoponował pułkownik. – Chcę wiedzieć dokładnie, co się stało. Jaki rodzaj broni został użyty, w jakiej kolejności zostały zadane rany, czy kiedy dokładnie nastąpił zgon. Możesz to stwierdzić?
– Tak, o ile zabierzemy go na Accipitera.
– Może wybierzmy innego kandydata – wtrącił Håkon.
Dowódca spiorunował go wzrokiem.
– Mam na myśli, że gdzieś tam może być kościotrup w lepszym stanie – dodał Skandynaw, oświetlając korytarz. – A jeśli nie, i tak będziemy tędy wracać.
Reddington niemal niezauważalnie skinął głową, po czym bez słowa ruszył w głąb okrętu. Dwójka załogantów szybko poszła w ślad za nim. Mijali niezliczone, piętrzące się na sobie ludzkie szczątki. Wszystkie były pociemniałe, niektóre spękały ze starości i z powodu wysokiej temperatury. Håkon mimowolnie toczył wzrokiem po opadłych żuchwach, sprawiających makabryczne wrażenie.
– Wygląda na to, że ten rozpłatany na początku był najlepszym kandydatem – przyznał Lindberg.
Odpowiedziało mu milczenie. Pomyślał, że wolałby być tu z Alhassanem. Jakkolwiek działał mu na nerwy, perorował bez ustanku, więc stanowiłby znacznie lepsze towarzystwo od tych mruków.
– Jeśli Gideon ma rację i chodzi o jakiś rodzaj elektronicznej infekcji, to pozostaje jeden szkopuł, który nie pasuje do reszty – dodał Håkon, licząc, że kompani podejmą temat.
Reddington obrócił się przez ramię i zerknął na niego. Skandynaw uznał, że na więcej nie może liczyć.
– Rah’ma’dul – powiedział.
Poczuł się nieswojo, a po minie lekarki wniósł, że ona także.
– Załóżmy, że to wirus zmienił trajektorie lotu statków i sprawił, że znaleźliśmy w Kasjopei – ciągnął dalej astrochemik. – Ale co z tym słowem? Dlaczego pojawiło się w przekazie i rozbrzmiało na pokładzie Accipitera?
– Jeśli ktoś uzyskał dostęp do systemów statku, mógł skorzystać z głośników.
– Tak, ale w jakim celu? – zapytał Håkon. – To nie ma sensu.
– Próba kontaktu? – podsunęła Yael, ale szybko zmitygowała się, że było to pierwsze, o czym pomyślał rozmówca.
– Nie wyrzyna się najpierw całej załogi, żeby potem podjąć próbę kontaktu. To bez sensu.
– Być może to okrzyk wojenny – rzucił oschle Jeffrey. – Zresztą nieistotne.
– Wydaje mi się, że wręcz przeciwnie, pułkowniku.
Nie odpowiadając, Reddington otworzył właz prowadzący na mostek. Gdy weszli do środka, zobaczyli jedynie proch. Kości się spopieliły, pokrywając szarością wszystkie panele i pulpity.
– Na Boga… – powiedziała słabo Dayan. – Co tu się stało?
– Warstwa ochronna na kadłubie dziobowym musiała zostać uszkodzona – zauważył Skandynaw.
– Mostek musiał nagrzać się do niemal dziewięciuset kelwinów, żeby kości…
– Mniejsza z tym – uciął dowódca, wskazując na jeden z pulpitów.
Podeszli do stanowiska głównego mechanika, po czym przetarli konsolę i spróbowali uruchomić komputer pokładowy. Zaskoczył, choć z opóźnieniem.
Jeffrey pochylił się nad wyświetlaczem i podpiął kabel ze swojego skafandra. Po chwili jego kask zadziałał jak HUD tego stanowiska.
– Co pan widzi? – zapytał Håkon.
– Niewiele. Większość systemów nie działa.
Popróbował jeszcze przez chwilę, a potem zaklął pod nosem i odłączył kabel.
– Dayan – odezwał się. – Podepnij skafander. Są jakieś odczyty biologiczne, ale nie umiem ich rozszyfrować. Automatyczna interpretacja nie działa.
– Tak jest.
Podczas gdy lekarka przypinała kabel do portu za kaskiem, Lindberg przeczesywał wzrokiem mostek. Kilka paneli wyglądało, jakby wybuchło siedzącym za nimi ludziom prosto w twarz – najwyraźniej one również nie wytrzymały temperatury.
– Wszystko wskazuje na to, że nie dowiemy się, co robili na orbicie tej planety – odezwał się.
– Mhm – mruknął dowódca.
– A siła grawitacji? – zapytał astrochemik. – Nie mogła ściągnąć ich tu z obrzeży systemu?
– Nie.
– W takim razie musieli przeżyć wyjście z hibernacji. I najwyraźniej próbowali dostać się na powierzchnię.
– Najwyraźniej.
– Może zorientowali się, tak jak my, że problem leży w samym statku?
– Być może.
Håkon pokręcił głową, ale nie zdążył wyrazić dezaprobaty, gdyż rozległ się dźwięk komunikatora dowódcy. Reddington przesunął dłonią przed hełmem i z jego głośnika natychmiast dobiegło wycie awaryjnych systemów Accipitera.
Jeffrey otworzył usta, ale pierwszy oficer już spieszył z wyjaśnieniem.
– Panie pułkowniku, mamy kontakt. Obcy statek właśnie wszedł do systemu z przeciwnej strony. Zmierza wprost ku Drake-Omikron.
Håkon poczuł ciarki na całym ciele. Panicznie zaczerpnął tchu, patrząc na Reddingtona w poszukiwaniu spokoju i opanowania. Dowódca jednak sprawiał wrażenie, jakby nadepnął na minę.
– Pułkowniku?
– Zaraz… już, wracamy na pokład. Spróbujcie nawiązać kontakt.
– Tak jest – odparł z przejęciem Jaccard.
Dwaj mężczyźni ruszyli w kierunku śluzy, lecz lekarka nadal stała przy panelu. Uzmysłowiwszy to sobie, Håkon zatrzymał się w progu i obrócił przez ramię.
– Yael? – zapytał. – Musimy się stąd wynosić.
Nigdy nie zapomniał tego, co wówczas zobaczył.
Dayan powoli się obróciła. Jej białka i tęczówki zanikły, w oczach miała jedynie bezbrzeżną czerń. Usta rozchyliły się, a potem wykrzywiły w nienaturalnym grymasie. Głowa opadła na bok, a po policzku pociekła jej ślina, skapując na osłonę hełmu.
Zrobiła krok w kierunku przerażonych załogantów. Żaden nie potrafił dobyć głosu.
Usta Yael wykrzywiły się jeszcze bardziej, obnażając zęby i dziąsła. Håkon pomyślał, że obserwuje makabryczny uśmiech, posłany jako wiadomość wprost z najgłębszych czeluści piekieł.
Naraz oczy Dayan rozjaśniły się. Mięśnie na jej twarzy jakby się rozluźniły.
Spojrzała na Lindberga i powoli na jej oblicze wstąpił strach. Zaraz potem przerodził się w okrutne, bolesne przerażenie.
– Mój Boże… – powiedziała tylko.
Uniosła wzrok, jakby starała się spojrzeć na brwi, a potem jej ciało nagle zwiotczało. Reddington i Håkon natychmiast do niej doskoczyli, ale nie zdążyli jej złapać.
Dayan runęła na ziemię. Czerwone kontrolki na jej skafandrze krzyczały, że ustały funkcje życiowe.
– Kurwa! – krzyknął Lindberg. – Zrób coś!
Jeffrey trwał w bezruchu, nie odzywając się. Skandynaw złapał lekarkę za ramię i na próżno nią potrząsnął.
– Panie pułkowniku, obcy statek nie odpowiada na próby nawiązania kontaktu – rozległ się głos Jaccarda przez radio. – Zbliża się z coraz mniejszą prędkością. Wyhamowuje.
Aktywował się także komunikator w skafandrze Yael.
– Nie odbieram sygnałów życiowych – powiedziała spokojnie Nozomi, jakby sądziła, że miała miejsce jakaś usterka. – Dayan, słyszysz mnie?
Lindberg zaprzestał daremnych prób ocucenia dziewczyny i spojrzał na dowódcę.
– Bierzemy ją – powiedział Reddington, łapiąc za nogi. Astrochemik natychmiast ujął ręce Yael i szybko ją podnieśli. Ruszyli w kierunku kołnierza, mając nadzieję, że zdążą wrócić na Accipitera, zanim pojawi się obcy statek.
– Pułkowniku? – dopytywał przez radio Loïc.
– Dayan? – indagowała Ellyse. – Czy ktokolwiek tam…
Przełączyła się na komunikator Håkona.
– Lindberg, słyszysz…
– Tak, słyszę – odparł, z trudem łapiąc oddech. – Yael nie żyje. Pędzimy z nią z powrotem na pokład.
– Co?
– Nie żyje! – krzyknął Skandynaw, naraz przypominając sobie o szkielecie, który zalegał zaraz za komorą dekompresyjną. Nie zdążą go zabrać, nie ma na to najmniejszych szans. Gdy przebiegali korytarzem pomiędzy otwartymi kajutami, Lindberg panicznie rozglądał się na boki.
Wydawało mu się, że jakaś postać mignęła w jednym z pomieszczeń.
12
Nozomi oderwała wzrok od danych telemetrycznych nadciągającej jednostki i bezradnie spojrzała na odczyty ze skafandra Yael. Nadal nie mogła uwierzyć w to, co usłyszała.
Jakim cudem mogło się to stać? Przecież byli sami na pokładzie Hawkinga, bezpieczni, w skafandrach… jak mogło do tego dojść?
– Kuuurwaaaaa! – rozległ się krzyk z komunikatora Lindberga.
Wszyscy na mostku zerwali się na równe nogi.
– Czego się drzesz? – zapytał Dija Udin, aktywując swój panel.
– Kurwa mać!
– Wysłówże się, tępaku – odparł Alhassan, nerwowo przeciągając ręką po włosach. Mimo lekkiego tonu sprawiał wrażenie, jakby stał na wprost plutonu egzekucyjnego i czekał na pewną śmierć.
– Śluza…
– Co śluza?
– Jest zamknięta na amen – odparł Håkon. – Nie możemy przejść na Accipitera.
– Która śluza? – wtrącił Jaccard i skinął na Channary. Szefowa ochrony natychmiast odebrała niewypowiedziany rozkaz i popędziła ku korytarzowi.
– Nasza.
– Sang, stój – powiedział pierwszy oficer, gdy ta była już przy windzie.
Ellyse poczuła, że robi jej się gorąco. Zbyt dużo się działo, a zegar tykał. Każda upływająca sekunda przybliżała ich do spotkania z obcym statkiem. W dodatku niebawem wynurzą się zza ciemnej strony planety. Temperatura na Hawkingu usmaży Lindberga i Reddingtona – wraz ze wszystkimi na Accipiterze, jeśli statek się nie oddali.
– Śluza po naszej stronie jest zamknięta – powtórzył Håkon, a potem było słychać, jak opada na ziemię. – Coś ją zablokowało…
Na mostku zapadła cisza. Channary wyglądała, jakby była gotowa w każdej chwili puścić się pędem ku korytarzowi.
– Zablokowało? – upewnił się Dija Udin.
– Na amen. Próbowaliśmy wszystkiego.
– Rozwalimy ją w trzy strzępy – zaproponował Alhassan, wstając z miejsca.
– Nie – odparł Loïc, kręcąc głowa. – Nie ma na to czasu.
Muzułmanin go zignorował, wychodząc na korytarz. Wraz z nim mostek opuściła Sang i nikt nie próbował ich zatrzymać. Jaccard zaklął pod nosem.
– SCD tego statku – rzucił do Nozomi.
– Niecała minuta, panie majorze.
– Gideon, możesz nawiązać zdalny kontakt z systemami bezpieczeństwa na pokładzie Hawkinga?
– Może… może… – powiedział Hallford, jakby zaskakiwał na odpowiednie tory. – Myśli pan, że aktywował się jakiś program na wypadek zagrożenia?
– Na to wygląda – odparł Loïc, choć nie był absolutnie pewien. – Zrób wszystko, co w twojej mocy.
– Tak jest.
Jaccard zbliżył się do stanowiska Nozomi i spojrzał na ekran. Nadal nie widzieli statku, który podchodził od przeciwnej strony gwiazdy. Leciał wprost na nią, i jeśli załoga zamierzała przeżyć to bliskie spotkanie, musiała dysponować zaawansowaną technologią.
– SCD.
– Dwadzieścia sekund.
Zaświeciła się dioda interkomu.
– Mówi pułkownik – rozległ się głos Reddingtona. – Natychmiast odłączcie kołnierz i wycofajcie się na bezpieczną odległość.
Ellyse spojrzała pytająco na przełożonego. Ten milczał, ale nie miała wątpliwości, że ostatecznie postąpi zgodnie z poleceniem. Przeniosła wzrok na wyświetlacz, na którym trwało odliczanie.
– Majorze Jaccard, otrzymaliście rozkaz i oczekuję, że go wykonacie – dodał Jeffrey. – Nie ma czasu do stracenia.
Loïc skinął do siebie głową.
– Gideon, słyszałeś – odezwał się grobowym tonem.
– Tak jest.
Nozomi przypuszczała, że odłączenie kołnierza potrwa jedynie kilka sekund. Nie był to długi, wiszący pomiędzy statkami rękaw, a raczej wielka uszczelka zabezpieczająca połączenie. Chwilę po tym, jak Hallford wydał odpowiednią komendę Accipiterowi, kołnierz się cofnął, a włazy zablokowały.
– Nabierz odległości pomiędzy nami a Hawkingiem.
– Tak jest, panie majorze.
Ellyse patrzyła na jednostkę przez główny iluminator. Zrobiło jej się słabo, gdy uzmysłowiła sobie, że zostawili ich na pewną śmierć.
13
Håkon obrócił się do pułkownika i przez moment wlepiał w niego wzrok. Zdawał sobie sprawę, że nie było innej możliwości. Z prostego rachunku wynikało, że lepiej stracić jeden statek, niż dwa.
– Co teraz? – zapytał Skandynaw.
– Nic.
Lindberg zwiesił głowę. Siedział pod włazem, opierając ręce na podciągniętych kolanach. Przemknęło mu przez myśl, że nigdy nie dowie się, co stało się z Ziemią. Nie odkryje, dlaczego Accipiter zjawił się akurat przy Drake-Omikron. Nie przekona się, czy faktycznie była to sprawka wirusa. I nie upewni, czy widział jakąś postać podczas szaleńczego biegu do włazu.
– Jesteś religijny? – zapytał Reddington.
– Ustawa o ochronie wiary pozwala mi nie odpowiadać na to pytanie.
Jeffrey usiadł obok niego.
– Uchylili ją jakieś dwadzieścia lat po twoim wylocie.
– Łże pan.
– Możliwe.
Håkon uśmiechnął się półgębkiem i pokręcił głową.
– Spokojnie – dodał pułkownik. – Nie mam zamiaru ostatnich chwil spędzać na religijnych dysputach. Jeśli przez całe życie nie rozmówiłeś się ze Stworzycielem, to i teraz tego nie zrobisz.
– Rozgadał się pan, to miła odmiana.
Jeffrey skinął głową w milczeniu i zawiesił wzrok gdzieś w głębi korytarza. Håkon dostrzegł na wyświetlaczu skafandra, że z pokładu Accipitera nadchodzi transmisja.
– Lindberg, jesteś tam? – rozległ się głos Alhassana.
– Może tak, może nie.
– Co to ma, kurwa, znaczyć?
– Że nie wiem, czy się odzywać, bo nie chcę żeby twój głos był ostatnim, co usłyszę.
W eterze rozległo się ciche przekleństwo.
– Dlaczego Reddington ma wyłączony odbiornik?
Håkon spojrzał na towarzysza niedoli, ale ten nie zwracał na niego najmniejszej uwagi.
– Chyba się modli – odparł Skandynaw.
– Major próbuje się z nim skontaktować… zresztą nieważne, skoro jesteś na linii. Słuchaj, statek, który się do was zbliża, to ISS Repertor. Bliźniacza jednostka Accipitera.
Jeffrey zerwał się na równe nogi, po czym natychmiast włączył HUD na swoim kasku i oddalił się o kilka kroków.
– Jesteś tam, naukowcu?
– Tak – odparł Håkon, podnosząc się z podłogi. – Jak to możliwe?
– Najwyraźniej do tego systemu ściągają wszystkie statki.
– Że co?
– Wygląda na to, że Ara Maxima ma nowy punkt zborny.
– Ale… jak to? Wykrywacie inne okręty?
– Nie, ale nie trzeba geniusza, by się w tym połapać.
Lindberg przez moment milczał, lustrując wzrokiem korytarz. Gdy przestał myśleć o rychłej śmierci, nagle opadła go obawa, że postać w kajucie nie była wytworem jego wyobraźni.
– Lindberg!
– Jestem, jestem – odparł astrochemik. – Ktoś przeżył na pokładzie Repertora?
– Nie.
– Jesteście pewni?
– Biorąc pod uwagę, że to kolejny statek bez atmosfery, tak.
– Przecież to nie ma sensu – zaoponował Skandynaw. – Po co ktokolwiek miałby ściągać tu puste okręty?
– Może ktoś buduje cmentarzysko.
Astrochemik machinalnie spojrzał na wskazania kombinezonu. Przetwornik tlenu działał, mógłby wystarczyć jeszcze na kilka dni, gdyby nie to, że niebawem Hawking znajdzie się w strefie gorąca.
– Przestań milczeć, kurwa mać – żachnął się Dija Udin. – Cały czas robisz mi nadzieję, że padłeś trupem.
– Na to musisz jeszcze poczekać, choć niespecjalnie długo.
Alhassan na moment zamilkł.
– Co tam się stało? – zapytał.
– Nie wiem – odparł Skandynaw, patrząc na leżące obok ciało. Na twarzy Yael zastygł wyraz przerażenia. – Dayan podłączyła skafander do systemu i…
– Podłączyliście się do zainfekowanego systemu?
– Nie siebie. Skafander. Co się mogło wydarzyć, do cholery?
– Właśnie to.
– Ona… – zaczął Håkon i zawiesił głos.
– Co? Rozwiąż język, imbecylu.
– Jej oczy się zmieniły, a twarz wykrzywiła się, jakby… jakby nie była człowiekiem.
Håkon urwał i potrząsnął głową. Nie miał zamiaru wracać do tego myślami. Jeśli jakimś cudem przeżyje, zda szczegółowy raport pozostałym członkom załogi.
Tymczasem rozmówca milczał, przyswajając tę informację.
– Dobra – odezwał się w końcu Dija Udin. – Najpierw musimy was stamtąd wyciągnąć. Gideon już kombinuje. Twierdzi, że jeśli starczy czasu, może uda mu się obejść blokadę.
– A starczy?
– Mówi, że raczej nie.
– Świetnie.
– Wiem, powoli przygotowuję fetę, by uczcić twoje odejście.
Håkon uśmiechnął się pod nosem.
– Co z Repertorem? – zapytał.
– Jest na orbicie synchronicznej nad Drake-Omikron. Najwyraźniej planeta stanowi cel podróży.
– Więc dlaczego my i Kennedy wyskoczyliśmy na obrzeżach systemu?
– Nie wiem. I mało mnie to w tej chwili obchodzi.
– Rozklejasz się?
– Licz się ze słowami, naukowcu, bo przygotuję ci naprawdę kompromitującą mowę pogrzebową.
– Nie wątpię w twoje umiejętności – odparł Skandynaw, po czym rozłączył się, zanim przyjaciel zdążył odpowiedzieć.
Podniósłszy się, spojrzał na dowódcę, który pogrążony był w żywiołowej rozmowie z pierwszym oficerem. Håkon wyminął go, zmierzając w głąb korytarza. Nie podobało mu się to, co planował zrobić, ale wiedział, że jest to winien pozostałym załogantom.
Spojrzał na wyświetlacz. Półtorej godziny do wyjścia z cienia.
– Dokąd to? – burknął Reddington, przerywając rozmowę.
– Muszę coś sprawdzić.
Jeffrey zmrużył oczy i przez moment się zastanawiał. Håkon przypuszczał, że pułkownik będzie chciał wiedzieć, co dokładnie zamierza, ale ostatecznie nie zająknął się słowem.
– W porządku – powiedział. – Ale trzymaj się z daleka od wszelkich systemów.
– Jasne – odparł Lindberg i ruszył w mrok.
14
Minąwszy pierwszy zakręt, Lindberg poczuł, że serce mu przyspiesza. Reflektory na skafandrze emitowały skupione wiązki i wszystko, co znajdowało się po bokach, było skryte w ciemności. Z trudem przełknął ślinę, a potem na powrót włączył radio.
– Jeszcze raz się wyłączysz, a poproszę Allaha, byś po śmierci nie zaznał spokoju – rozległ się głos w hełmie. – I co cię tak stresuje?
– Co?
– System odnotował przyspieszony puls.
– Monitorujesz moje oznaki życiowe?
– Czekam w napięciu, aż pokaże się pozioma linia – odburknął Alhassan. – Co tam robisz, Lindberg?
– Chcę coś sprawdzić.
– Leziesz gdzieś?
– W kierunku mostka.
Dija Udin nie odpowiedział.
– Po co? – zapytał po chwili.
– Wydawało mi się, że widziałem jakąś postać.
– Ćpałeś coś? Za dużo pigułek?
– Nie. Widziałem… ludzki kształt.
– Przywidziało ci się.
– Nie – zaprzeczył stanowczo Lindberg.
Nawigator znów zamilkł, przyswajając tę informację. Dopiero po chwili przekazał ją pozostałym członkom załogi. Tymczasem Håkon uważnie się rozglądał, wypatrując w ciemności obcego kształtu. Wcześniej nie miał czasu przyjrzeć się postaci… zresztą nie wiedział nawet, czy rzeczywiście tam była. Teraz miał zamiar się upewnić.
– Panie Lindberg, tutaj major Jaccard.
Skandynaw ściągnął brwi.
– Uprzedzam, że jako cywil, nie muszę podporządkowywać się żadnym rozkazom – zastrzegł. – Chyba że od dowódcy statku, na którym się znajduję. A tutaj są tylko kości i proch.
– Nie miałem zamiaru sugerować, żeby pan zawracał.
– W takim razie…
– Chcę, żeby pan aktywował jeden z systemów w swoim skafandrze.
– Jaki?
– Zna go pan lepiej ode mnie – odparł Loïc. – Chodzi o rzecz umożliwiającą ustalanie składu atmosfery.
– Pobornik cząstek – podpowiedział Håkon.
– Otóż to.
– To raczej daremne, biorąc pod uwagę, że nie ma tu atmosfery. Nie paradujemy w skafandrach dla zabawy, wie pan.
– Owszem, atmosfery nie ma – mruknął Jaccard. – Ale wątpię, by panowała tam całkowita próżnia.
Astrochemik zatrzymał się i rozejrzał po korytarzu. Jeśli rzeczywiście widział tu jakąś formę życia, było to logiczne założenie. Być może sensory nie wykrywały wszystkiego… lub zostały zmanipulowane.
– W porządku – powiedział.
– A zatem do roboty – odparł pierwszy oficer. – I chcielibyśmy, żeby zabrał pan próbki na Accipitera.
– Z wielką chęcią. Jak tylko znajdziecie sposób, byśmy obaj z pułkownikiem wrócili.
– Pracujemy nad tym.
– W takim razie zabiorę też próbki kośćca poległych.
– Świetnie. Jaccard, bez odbioru.
Håkon spojrzał w kierunku kołnierza. Reddington najwyraźniej nie miał zamiaru do niego dołączyć, więc Skandynaw ruszył dalej, przeczesując reflektorami mrok. Wyświetlił HUD przed oczyma, a potem wybrał odpowiedni program, by niewielkie podręczne pojemniki wypełniły się tutejszą mieszaniną gazów. Lindberg przypuszczał, że niczego nadzwyczajnego nie znajdzie – skład najpewniej będzie taki sam, jak na innych latających trumnach. Wodór, hel i trochę międzygwiazdowego pyłu. Nie więcej niż parę atomów na centymetr sześcienny.
Przeszedłszy na mostek, zebrał próbki prochów. Może one przyniosą więcej odpowiedzi.
Raz po raz obracał się przez ramię, zerkając na wejście. Gdy snop światła padał na korytarz, wyglądał on jeszcze gorzej, niż gdy był skąpany w ciemności. Håkonowi robiło się coraz goręcej i przypuszczał, że będzie tak już do końca. Spojrzał na zegar w kasku. Do wyjścia z cienia pozostała godzina.
Wziął głęboki oddech i skupił się na prochach nieżyjącej załogi Hawkinga.
Nagle coś usłyszał.
Nerwowo się odwrócił, czując, jak serce mu się zatrzymuje.
– Pułkowniku? – zapytał niepewnie.
Niczego nie widział, był jednak przekonany, że słyszał chrapliwy dźwięk. Przywodził on na myśl głos, z którym zetknął się na pokładzie Accipitera.
– Spokojnie – szepnął do siebie. – Bierz próbki i znikaj stąd.
Pochylił się nad jedną z konsol i ściągnął nieco pyłu. Wystarczyło tylko skupić się na swoim zadaniu, a wszystkie paranoiczne złudy odchodziły na…
– Rah’ma’dul.
Tym razem Håkon obrócił się powoli. Jego ciało ledwo reagowało na impulsy wysyłane z mózgu. Zaczynał się trząść, ciarki oplotły go niczym pajęczyna. Tym razem słyszał to wyraźnie.
– Dija Udin? – zapytał. – To ty?
Odpowiedziało mu milczenie. Może towarzysz sobie z niego dworował, może skorzystał z radia, żeby go nastraszyć. Lindberg zerknął na wyświetlacz – z Accipitera nikt nie nadawał.
Znów to usłyszał. Przeciągłe, chrapliwe, gardłowe, jakby wycie dogorywającego zwierzęcia.
– Rahhh’maa’duuul…
Zerwał się na równe nogi, upuszczając jedną z fiolek. Nie potrafił stwierdzić, z której strony dobiega dźwięk. Może rozbrzmiewał w jego głowie? Nie, na pewno nie. Odbijał się echem w pustym pomieszczeniu. Tyle tylko, że tutaj dźwięk nie powinien się rozchodzić. Nie było tu atmosfery.
Håkon skarcił się w myśli. Musi przezwyciężyć lęk i skorzystać z tej okazji. Jeśli nie teraz, to już nigdy.
– Kim… czym jesteś? – zapytał, obracając się.
Snop światła przeczesywał rozbebeszone systemy Hawkinga i wyławiał z mroku ludzkie prochy.
– Czego od nas chcesz?
Odpowiedział mu cichy szum, jakby zakłócenia w starym radiu. Teraz zyskał pewność, że dźwięk dochodził z jego hełmu, mimo że przekaźnik komunikacyjny był nieaktywny.
– Co oznacza Rah’ma’dul?
Nadal odpowiadał mu tylko szmer w eterze.
Lindberg uznał, że cokolwiek się z nim kontaktuje, nie ma zamiaru mówić więcej. Czuł, że poci się obficie. Nagle skafander zaczął stwarzać klaustrofobiczne wrażenie.
– Kurwa mać, Lindberg! – rozległ się głos Alhassana. – Na moment spuszczam cię z oka, a ty już padasz trupem? Prawie bym to przegapił.
Håkon nadal słyszał szum. Zdawał się nie zakłócać połączenia. Podniósł rękę i przekonał się, że cała się trzęsie.
– Gdybym darzył cię sympatią, twoje odczyty zaczęłyby mnie niepokoić – dodał Dija Udin. – Ale w tej sytuacji zaraz otwieram szampana. Powiedz mi tylko, kiedy.
Skandynaw nadal starał się wyłowić coś z ciemności. Nadaremno, niczego tutaj nie było. Przemknęło mu przez myśl, że skafander jest zainfekowany. Wprawdzie nie podłączał go do systemów, ale przecież przez ponad dwa wieki znajdował się w gablocie na Accipiterze. Wystarczająco dużo czasu, by wirus zrobił z nim wszystko, co potrzeba.
– Naukowcu?
– Chyba… chyba nawiązałem kontakt – odparł niepewnie.
– Z najeźdźcą?
– Nie wiem, czy jest sens dalej go tak nazywać.
– Kurwa! Widzisz go?
– Nie.
– Słyszysz?
– Też nie – odparł Lindberg, uświadamiając sobie, że szum w eterze powoli zanika.
– Więc co? Wyczuwasz go swoim szóstym zmysłem? – zapytał Dija Udin.
– Znowu słyszałem to słowo, a zaraz potem rozległ się ustawiczny…
Håkon urwał. Kilka wyświetlaczy na mostku rozbłysło. Niektóre miały popękane osłony, inne były nienaruszone. Wszystkie na czarnym tle wyświetlały czerwony napis w lingua universalis. Napis, który sprawił, że Lindberg zaczął trząść się jeszcze bardziej.
– Naukowcu? Jesteś tam?
– Jak… jak… – wydukał Håkon, cofając się do wyjścia.
Potknął się i przewrócił, w porę amortyzując upadek rękoma. Natychmiast obrócił się na plecy i wpił wzrok w litery na ekranie. Miał wrażenie, jakby ich krwista czerwień odciskała się piętnem na jego oczach. Zupełnie znieruchomiał, a falę gorąca zastąpiły zimne krople potu spływające po ciele.
– Co się, kurwa, dzieje? – pytał Dija Udin.
Skandynawowi udało się otrząsnąć. Zerwał się na równe nogi i popędził w kierunku śluzy. Uświadomił sobie, że igrał z siłami nieczystymi. Właśnie tym był najeźdźca – złem w czystej postaci.
– Spieprzam stąd – powiedział.
Pędził przez korytarz, jakby ktoś go gonił.
– Dobra decyzja, ale właz nadal jest zamknięty. Co tam się stało?
Był już niedaleko Reddingtona i włazu.
– Nic.
– Będziesz musiał się bardziej postarać, żeby zbyć to pytanie – odparł Dija Udin.
Zapanowała cisza.
– Słyszysz, Lindberg?
Naukowiec nie odpowiedział, zatrzymując się przed dowódcą jak rażony piorunem.
– Do kurwy nędzy, odezwiesz się, czy mam się tam przejść?
Reddington wbijał w niego nieprzytomny wzrok.
– Hej! – krzyknął Alhassan.
Nie doczekał się żadnej odpowiedzi.
15
Dija Udin uderzył z impetem w panel komunikacyjny, a potem zaklął szpetnie po arabsku. Potoczył wzrokiem po zgromadzonych na mostku, szukając gdzieś pomocy. Dostrzegł, że Nozomi Ellyse pobladła jak ściana. Zmarszczył czoło i podniósł się ze swojego miejsca.
– Lindberg, odpowiadaj – powiedział, zbliżając się do radiooperatorki. – Słyszysz mnie, zawszony sukinsynu?
Nozomi powoli się odwróciła i posłała mu skołowane spojrzenie. Otworzyła usta, ale się nie odezwała. Zamiast tego wskazała monitor przed sobą.
Widniały nam nim trzy odczyty. Trzy pakiety danych spływające ze skafandrów. Trzy rodzaje oznak życia.
– Co to ma być? – zapytał Alhassan, zatrzymując się w półkroku.
Jaccard i Gideon zwrócili się ku nim.
– Panie majorze… – zaczęła słabo Ellyse. – Oznaki życia doktor Dayan…
Nie musiała kończyć, by wszyscy zorientowali się w sytuacji. Natychmiast podeszli do ekranu, jakby mogli z niego wyczytać jakiekolwiek odpowiedzi. Ze stanowiska Dija Udina dobiegł dźwięk świadczący o przerwaniu połączenia z Lindbergiem.
– Hallford – odezwał się pierwszy oficer, trwając w bezruchu. – Otwieraj ten właz, natychmiast.
Główny inżynier milczał.
– Hallford!
– Tak? Tak… tak jest, panie majorze. Ale… tylko że… nie jestem w stanie tego zrobić. Cokolwiek zablokowało śluzę, nie chce puścić. Sprawdziłem każdy system bezpieczeństwa, który może być za to odpowiedzialny, ale…
Urwał, rozkładając bezradnie ręce.
– W takim razie dokujemy do Hawkinga – postanowił Loïc.
– Mamy jeszcze nieco ponad godzinę do wyjścia z cienia – zauważył Gideon. – Nie musimy na tym etapie ryzykować.
Dija Udin spiorunował mechanika wzrokiem.
– Dwóch ludzi siedzi tam z trupem, który, kurwa, ożył – zauważył. – Nie sądzisz, że czas się skończył?
Hallford przeniósł wzrok na przełożonego, a potem skinął głową. Zasiadł na swoim stanowisku i czym prędzej zaczął przygotowywać Accipitera do ponownego połączenia z Hawkingiem.
Alhassan nadal obserwował linię życia Yael na monitorze. Przed momentem była płaska, teraz stawała się coraz bardziej łamana. Nie była jednak ani w połowie tak strzelista, jak odczyty Lindberga i Reddingtona. Ich tętno galopowało.
– Co robimy? – zapytał Dija Udin.
Nikt mu nie odpowiedział.
– Żartujecie sobie? Trzeba działać!
– Jak? – bąknęła Channary.
– Nie wiem, strzelając do tego statku, taranując go, cokolwiek.
Nie uzyskawszy żadnego odzewu, Alhassan zaklął pod nosem, a potem dopadł do swojego stanowiska. Wdusił kilka kontrolek, dobijając się do Lindberga. Astrochemik nadal miał zamknięty kanał komunikacyjny.
Dija Udin próbował przez kilka minut, nim wreszcie mu się udało.