355 500 произведений, 25 200 авторов.

Электронная библиотека книг » Remigiusz Mróz » Chór zapomnianych głosów » Текст книги (страница 3)
Chór zapomnianych głosów
  • Текст добавлен: 12 мая 2017, 16:31

Текст книги "Chór zapomnianych głosów"


Автор книги: Remigiusz Mróz



сообщить о нарушении

Текущая страница: 3 (всего у книги 23 страниц) [доступный отрывок для чтения: 9 страниц]

Dija Udin pokręcił głową, jakby nie przyjmował tego do wiadomości.

– Nie – powiedział.

– Obawiam się, że tak. Zaraz za włazem jest awaryjna gablota z kilkoma skafandrami.

– Ale wszystkie włazy, wszystkie szyby…

– Są zamknięte – dokończył Skandynaw. – Więc jeśli żadna ze śluz zewnętrznych nie była otwierana, ten facet nadal jest gdzieś na tym pokładzie.

– Sprawdź to.

Okamgnienie zajęło przekonanie się, że od momentu wybudzenia załogi tylko dwa włazy były otwierane. Obydwa przez załogantów, którzy teraz znajdowali się na mostku.

– W porządku, w porządku… – powiedział Dija Udin. – Mamy broń, on jest jeden.

– Mamy też górę trucheł świadczących o tym, że rozkład sił nie ma większego znaczenia.

Alhassan przeczesał nerwowo włosy.

– Rozhermetyzujmy korytarz i wszystkie kajuty na tym pokładzie – zaproponował.

– Oszczędzanie energii.

– No tak… – odparł muzułmanin, tocząc wzrokiem wokół. – To może… bo ja wiem? Może byśmy…

– Nic nie pomoże, jak będziesz tak memłał.

– Pobudzam umysł.

– To przestań – odparł Håkon. – Nic dobrego z tego nie będzie.

– Lepsze to, niż siedzieć jak kołek i czekać na śmierć.

Lindberg obrócił się przez ramię i spojrzał na właz prowadzący do korytarza. Poczuł, że robi mu się sucho w ustach. Jeśli tylko grafenowa grodź dzieliła ich od tworu, który pozabijał wszystkich na pokładzie, Alhassan powinien już wznosić modły o godne przyjęcie w raju.

– Ile tam jest kajut? – odezwał się Dija Udin.

Håkon spojrzał na plan tej części statku.

– Kilkanaście. Pokład dowódczy ze względów bezpieczeństwa jest najmniejszy. Im mniej tuneli, wind i szybów, tym mniejsze prawdopodobieństwo, że zostaną wykorzystane przez wroga.

– Wytłumaczyłbym chętnie projektantom parę rzeczy – bąknął Alhassan, pochylając się nad ekranem. – Kilkanaście kajut… to niedużo.

Lindberg skinął głową.

– Może udałoby się wypłoszyć łachmytę, a potem go zarżnąć?

– Jak? – zapytał Skandynaw.

– No, nie wiem, najlepiej znienacka.

– Cała załoga…

– Tak, tak, ale wychodzę z założenia, że oni się bronili, a my będziemy atakować. Zmieni się dynamika, rozkład sił. Teraz to my dybiemy na niego, a nie na odwrót.

– I w jaki sposób ma nam to pomóc?

Muzułmanin popatrzył na towarzysza, jakby ten okulał na umyśle.

– Nie będę ci tłumaczył tak podstawowych zasad prowadzenia konfrontacji – odparł po chwili Dija Udin.

Lindberg pokręcił głową. Jemu również nie uśmiechało się tkwienie na mostku i czekanie na śmierć, ale niespecjalnie przemawiała do niego argumentacja nawigatora.

Wziął kolejną pigułkę energetyczną, zastanawiając się, co począć. Gdyby dysponowali pełną mocą Accipitera, możliwości byłyby nieograniczone. Wystarczyłoby zdekompresować pierwszy pokład albo rozpylić na nim środek trujący. Względnie skorzystać z systemów bezpieczeństwa, od których się tutaj roiło – w większości pomieszczeń i korytarzy nawet ściany mogły działać jako system obronny, rażąc prądem.

– Cały wysiłek konstruktorski o kant dupy rozbić – bąknął do siebie Håkon.

– Co?

– Nic. Masz rację.

– Że trzeba go położyć trupem?

– Tak. Nie pozostaje nam nic innego, jak zrobić to w tradycyjny sposób.

Alhassan popatrzył niepewnie na śluzę, jakby od słów do czynów była zbyt daleka droga. Przeniósł wzrok na berettę astrochemika, leżącą na jednym z pulpitów, a potem na stos broni, który zgromadzili na podłodze.

Wybrali kilka sztuk, po jednej do każdej dłoni, a resztę umocowali za paskami spodni. Stanęli przed włazem i pokiwali głowami.

– Myślisz, że z Ziemi wysłali jakąś misję ratunkową? – zapytał Dija Udin, łapiąc za uchwyt.

– Pewnie tak.

– Chyba że ta wiadomość zawierała polecenie, by tego nie robili – odparł Alhassan. – Wiesz, ten facet mógł powiedzieć im: „wszystko w porządku, chwilowy problem, ruszamy dalej na Krauss-deGrasse-7c, bez odbioru”.

– Jakie to ma znaczenie? I tak będą tu za pół wieku.

– Zastaną tylko nasze kosteczki – odparł Dija Udin i zaśmiał się nerwowo.

– O ile próżnia nie wbije się na pokład i nas nie zakonserwuje.

– No tak.

– Albo o ile nie załatwimy tej sprawy – dodał Lindberg, wskazując na śluzę. – I nie ruszymy dalej w drogę.

– Nie mam zamiaru z tobą kolonizować żadnej planety.

– Ani ja z tobą. Prędzej wziąłbym na towarzysza orangutana.

Nawigator otworzył właz, po czym obaj wycelowali broń w otwarty korytarz. Rozległ się dźwięk ładujących się mechanizmów, ale nie doszło do rozładowania energii. Stali tak przez moment, trzymając palce na spuście. W końcu ruszyli, ramię w ramię, omijając ciała, które wcześniej ułożyli w korytarzu.

Wnętrze tętniło czerwonym blaskiem, wokół panowała zupełna cisza. Słyszeli tylko swoje oddechy i ostrożnie stawiane kroki. Håkon czuł, że coraz trudniej mu przełknąć ślinę.

Im dalej odchodzili od mostka, tym bardziej wydawało się, że światło słabnie. Potrząsnął głową, starając się przekonać samego siebie, że przemawia przezeń strach. Sytuacji nie poprawiał fakt, że Alhassan oddychał nierówno, nerwowo rozglądając się na boki.

Dotarli do pierwszej kajuty i bez słowa przekroczyli próg. Wewnątrz zobaczyli przewrócone meble, zniszczone rzeczy osobiste i rozbite wyświetlacze obrazów, porozrzucane na podłodze.

– Kajuta dowódcy – powiedział Dija Udin, obracając się kontrolnie przez ramię.

Lindberg dostrzegł zaciek krwi po drugiej stronie pomieszczenia i wskazał go nawigatorowi. Obaj powiedli wzrokiem wokół.

– Nie widzę nigdzie ciała – odezwał się muzułmanin.

– Ja też nie.

– To skąd ta krew?

– Nie wiem. Chodźmy dalej – odparł Håkon, czując, że trzęsą mu się nogi.

Opuścili kajutę i ruszyli dalej korytarzem, mijając kilka otwartych grodzi. W pomieszczeniach widać było ślady walki, ale ani jednego ciała. Wszędzie unosił się odór śmierci.

Wyszedłszy z przedostatniego pomieszczenia, stanęli przy końcu korytarza. Do sprawdzenia została im już tylko jedna kajuta.

– To… to na nas tam czeka – powiedział Alhassan.

Håkon musiał otrzeć czoło z zimnego potu.

Zrobili krok w kierunku otwartej śluzy. Lindberg dostrzegł, że wylewa się stamtąd strużka krwi.

Naraz zatrzymali się jak rażeni piorunem. Doszedł ich cichy odgłos, którego nie mieli prawa usłyszeć. Hełm, który ten człowiek miał na głowie, powinien tłumić wszystkie dźwięki.

Rah’ma’dul – rozległo się.

9

ISS Kennedy wyruszył po krótkiej odprawie na stacji, gdzie pozostawił większość załogi. Życzenia powodzenia przekazał aktualny dowódca armii, szefowie Europlanet, a w końcu nawet prezydenci wszystkich konfederacji ziemskich. Słuchając ich, Nozomi myślała o tym, że gdy się obudzi, nazwiska tych polityków będą jedynie niewyraźnym wspomnieniem dla mieszkańców Ziemi. Zresztą mogło się okazać, że wielkie twory geopolityczne przestaną istnieć, a zastąpi je globalny rząd. Niejeden politolog wieszczył to od lat.

Załoganci zajęli swoje miejsca na mostku, a potem przystąpili do sprawdzania systemów. Przedtem zrobiły to dwa niezależne od siebie mechanizmy, ale ludzkie oko było niezastąpione. Musieli być pewni, skoro statek miał samodzielnie podróżować przez następne pięćdziesiąt lat. InASA otrzymywała wprawdzie ansiblem zautomatyzowane raporty, ale przykład Accipitera udowadniał, że wystarczy spadek mocy, by Ziemia była bezradna.

– Maszynownia zgłasza gotowość – rozległ się głos głównego inżyniera, a po nim nastąpiła litania podobnych deklaracji.

– Astrometria gotowość.

– Ochrona gotowość – odezwała się Channary Sang.

– Komunikacja gotowość – dodała Ellyse.

Gdy formalnościom stała się zadość, Jaccard dał znak, by obrać kurs na Mi Arae w konstelacji Ołtarza. Pułkownik Reddington nadal nie opuszczał kajuty i to na barkach Francuza spoczęła odpowiedzialność za pierwszy etap podróży.

– Czternasta osiemnaście czasu Zulu – odezwał się Loïc, wstając z obrotowego fotela. – Ustawić odliczanie na sto dwadzieścia minut. Start.

Nozomi obróciła się przez ramię i spostrzegła napięcie na twarzy przełożonego. Toczył wzrokiem po stanowiskach, jakby tylko czekał, aż ktoś zgłosi wystąpienie problemu.

Dwie godziny. Tyle czasu zostało, by stwierdzić czy statek jest gotowy na długi rejs międzygwiezdny.

– Nadal brak kontaktu? – zapytał Jaccard.

– Cisza w eterze, panie majorze – odparła Ellyse.

Loïc opadł ciężko na fotel dowódcy, a radiooperatorka dostrzegła kątem oka, że łypie na nią siedząca obok Channary. Nozomi posłała jej pytające spojrzenie.

– Dobrze byłoby powiadomić ocalałych, żeby się stamtąd nie ruszali – zauważyła szefowa ochrony.

– Co?

– W przeciwnym wypadku ten, kto wysłał sygnał, zabierze stamtąd Accipitera i tyle go będziemy widzieć.

Rozległy się inne przyciszone rozmowy. Pierwsze napięcie opadło, ludzie zaczynali się rozluźniać.

– Accipiter będzie na nas czekać – odparła Ellyse.

Sang zaśmiała się pod nosem.

– Jeśli załoganci są samobójcami, to tak – powiedziała. – Gdybym była na ich miejscu, pierzchłabym z Mi Arae jak najszybciej. Cokolwiek się tam stało, z pewnością było hekatombą.

Nozomi wbiła wzrok w oczy rozmówczyni, w duchu przyznając jej rację. Zanim Kennedy dotrze na miejsce, Accipiter dawno odleci, być może kontynuując misję, a być może wracając na Ziemię. Nie wzięła tego pod uwagę, nie było na to czasu. A przedstawiało to pewien problem.

– Panie majorze – odezwała się Ellyse. – Być może powinniśmy mieć coś na uwadze.

– Co takiego? – zapytał Jaccard, obracając się na krześle. Gdy zobaczył nietęgą minę radiooperatorki, podniósł się i podszedł do jej stanowiska. Nozomi wskazała siedzącą obok Channary, a ta szybko wyłuszczyła problem przełożonemu.

Loïc sprawiał wrażenie, jakby oberwał obuchem.

– Dlaczego nikt tego nie uwzględnił? – zapytał.

Żaden z załogantów się nie odezwał, jednak Ellyse pomyślała, że wcześniej nie zakładali, by ktokolwiek przeżył. Dopiero enigmatyczna wiadomość zmieniła ich przypuszczenia.

– Cała stop – powiedział Jaccard, obracając się przez ramię. – Do ciągu zero.

– Tak jest – potwierdził nawigator. – Do ciągu zero.

Chwilę później rozpoczął się żmudny proces modyfikacji planu lotu. Loïc chodził pomiędzy stanowiskami, doglądając wszystkiego osobiście. Raz po raz klął przy tym cicho.

– W porządku – powiedział w końcu, wracając do Ellyse i Sang. – Kennedy wybudzi nas tylko wówczas, gdy w systemie planetarnym Mi Arae czujniki wykryją inną jednostkę. W przeciwnym wypadku poleci dalej, ku Krauss-deGrasse-7.

Nozomi uznała, że to zgrabny pomysł. Jeśliby wybudzić z diapauzy kogokolwiek, należałoby czekać kilka miesięcy, zanim można byłoby na powrót umieścić go w kriokomorze. O ile nie robiło się tego zbyt często, ludzki organizm dobrze znosił hibernację – problem pojawiał się dopiero, gdy nie przestrzegało się odpowiednich interwałów.

– Maszynownia zgłasza gotowość – rozległ się głos głównego inżyniera.

Powtórzyła się wyliczanka gotowości, a potem major nakazał wyzerować czas i przeprowadzić dwugodzinny test wszystkich systemów.

Nozomi nie miała wiele do roboty. Zmiana założeń nie miała nic wspólnego z komunikacją, więc nie modyfikowała wcześniej ustalonych procedur. Włączyła listę pasażerów, chcąc zobaczyć, kogo Reddington wybrał, by kontynuować misję Ara Maxima.

Szybko stwierdziła, że trudno uznać tych ludzi za odpowiednich kandydatów na kolonizatorów. Stanowili jedną z najlepszych załóg w całej armii, ale nadawali się do krótkodystansowych misji badawczych, podobnie zresztą jak sam statek.

Oryginalne ekipy Ara Maxima zostały dobrane z największą precyzją i poprawnością polityczną – na pokładach mieli znaleźć się ludzie wierzący, niewierzący, różnych wyznań, o różnej orientacji seksualnej, odmiennych poglądach politycznych, czy w końcu pochodzący z każdego zakątka Ziemi. Jak ognia unikano zarzutów o dążenie do ustanowienia jednolitych kolonii. Różnorodność miała być podstawą.

Na pokładzie Kennedy’ego zaś żadne parytety nie obowiązywały − ani płci, ani narodowości, ani wyznania. W dodatku Reddington dobrał sobie ekipę zgodnie z kryterium przydatności w przestrzeni kosmicznej, nie na planecie.

Koniec końców będzie to PR-owa katastrofa dla całej misji Ara Maxima, stwierdziła w duchu Ellyse. Obecnie jednak nikogo to nie interesowało – konsekwencjami będą martwić się politycy, którzy jeszcze się nie urodzili.

Po chwili dostrzegła, że pochyla się ku niej Channary Sang.

– Nie masz jakichś spraw bezpieczeństwa do sprawdzenia? – bąknęła.

– Nie – odparła Khmerka. – Podobnie jak ty, nie muszę niczego modyfikować.

– Zawsze możesz sprawdzić wszystko jeszcze raz.

– Sprawdziłam dwa razy – odparła Channary. – A ty, jak widzę, analizujesz załogę, która zasiedli nową planetę.

Ellyse pomyślała, że osoba pokroju Sang nigdy nie trafiłaby na listę kolonizacyjną żadnego ze statków. Władze miały niemały wybór – już w pierwszych dniach po ogłoszeniu rekrutacji zgłosiło się przeszło dwadzieścia milionów ochotników, gotowych zamrozić się na kilkadziesiąt lat i po tym czasie trafić na obcą planetę. Dobierano kandydatów nie tylko według klucza różnorodności, ale także jakości. Mówiono o ludzkich zasobach kolonizatorskich, starając się odczłowieczyć cały proces. Ustalono szereg wyśrubowanych kryteriów, nierzadko sprowadzających się do absurdu – tatuaż, który Khmerka nosiła na szyi, dyskwalifikowałby ją z miejsca.

– Widziałaś kiedyś Reddingtona? – zagadnęła Sang.

– Parę razy.

– Zobaczmy, kogo tu jeszcze mamy… – odparła Channary, sięgając do wyświetlacza Nozomi. Przesunęła listę z nazwiskami.

Jeffrey Reddington, pułkownik. Dowódca.

Loïc Jaccard, major. Pierwszy oficer.

Jurij Zakarewicz, major. Drugi oficer.

Z tercetu rządzącego niepodzielnie na Kennedym, Nozomi darzyła sympatią jedynie Jaccarda. Pułkownik był tylko enigmatycznym cieniem, snującym się po pokładzie gdy nikt nie patrzył, zaś drugi oficer nie był ani specjalnie wylewny, ani przyjazny. Rzecz miała się inaczej w przypadku załogi maszynowni. Tam Ellyse schodziła z chęcią, podobnie jak inni załoganci. Kocmołuchom zawsze dopisywał humor.

Gideon Hallford, kapitan. Główny inżynier.

Jesús Barragán, porucznik. Drugi oficer mechanik.

Tamaya Forry, porucznik. Oficer wachtowy mechanik.

Było to trio odpowiedzialne za wszelkie rozrywki na pokładzie Kennedy’ego. Obserwując ich wyczyny, Nozomi nieraz żałowała, że wybrała karierę na mostku. Tu zawsze panował dryl, bez względu na to, kto pełnił służbę jako oficer dowodzący.

Wraz z Khmerką kontynuowały przeglądanie nazwisk, ale naraz przerwały, gdy rozległ się dźwięk nadchodzącej transmisji.

– Co to? – zapytała Sang.

Ellyse nie odpowiadała. Wbijała wzrok w kod, który świadczył, że przekaz pochodzi z przekaźnika na Alfa Centauri Bb. Nadawcą był ISS Accipiter.

– Panie majorze – odezwała się słabo radiooperatorka. – Mamy kontakt z Accipiterem.

Jaccard obrócił się na fotelu i zeskoczył z niego.

– Raportuj – rzucił.

Channary czym prędzej wróciła do swojego stanowiska, choć nieustannie patrzyła na wyświetlacz Ellyse.

– Tym razem nie tylko tekst – powiedziała Nozomi. – Jest obraz i dźwięk.

– Odtwarzaj – odparł Loïc, patrząc na zegar pokładowy. Czasu było jeszcze wystarczająco dużo, by zmienić plany.

– Potrzeba weryfikacji kodu autoryzacyjnego.

– Co takiego? – żachnął się Jaccard.

– Muszą obawiać się, że ktoś przechwyci wiadomość – zauważyła Sang.

Nozomi spojrzała na przełożonego, a ten na nią. Przez moment nie odzywali się słowem, ważąc w myśli, co kazało załodze szyfrować wiadomość.

Loïc pochylił się nad konsolą, a następnie wprowadził dane uwierzytelniające. Zaraz potem na ekranie przed Ellyse pojawiła się twarz zalana krwią. Zmęczone oczy mężczyzny o skandynawskich rysach twarzy wpatrywały się w obiektyw.

– Wzywam pomocy – zaczął. – Nazywam się Håkon Lindberg, jestem astrochemikiem na okręcie ISS Accipiter. Wzywam wszystkie jednostki, które odbierają ten przekaz, do udzielenia pomocy lub przekazania sygnału do przekaźników na Ziemi. Statek zatrzymał się piętnaście, może szesnaście parseków od Układu Słonecznego. Działa jedynie tryb oszczędzania energii, załoga nie żyje. Wraz z nawigatorem, Dija Udinem Alhassanem, jesteśmy jedynymi ocalałymi. Wzywam pomocy.

Przekaz się urwał, a na mostku zapanowała grobowa cisza.

Nozomi słyszała, jak przełożony przepycha ślinę przez skurczone gardło.

– Potwierdź otrzymanie – powiedział. – I włącz transmitowanie, chcę od razu im odpowiedzieć.

Biorąc pod uwagę odległość, ansibl pozwalał na szybką komunikację – ale nie miało to wiele wspólnego z prowadzeniem rozmowy czy wymienianiem się wiadomościami przez socjalki. Lag był zbyt duży, by mówić o komunikacji w czasie rzeczywistym.

Loïc zasiadł na fotelu dowódcy, a potem uruchomił HUD. Załoganci obrócili się ku niemu, nerwowo czekając na rozwój wydarzeń. Ellyse przemknęło przez myśl, że ktokolwiek uczynił z Accipitera zbiorowy grób kilkuset ludzi, może czekać teraz na Kennedy’ego.

– ISS Accipiter, tutaj ISS Kennedy, odpowiadam na wezwanie pomocy. Mówi major Loïc Jaccard, pierwszy oficer. Wedle naszych kalkulacji, znajdujecie się w systemie Mi Arae, w konstelacji Ołtarza. Jest tam kilka planet, w tym jedna o wysokim współczynniku ESI. Jeśli potrzebujecie dokonać napraw, sugeruję, byście posadzili statek. Wedle mojego głównego inżyniera nic nie stoi temu na przeszkodzie, a gwiazda Mi Arae świeci wystarczająco mocno, by doładować wasze kolektory.

Ciągnął tak jeszcze przez chwilę, przypominając rozmówcom wszystko to, co i tak powinni wiedzieć. Nie miało znaczenia, że ostatnie pięćdziesiąt lat spędzili w kriostazie, procedury bezpieczeństwa specjalnie się nie zmieniły. Podobnie zresztą jak technologia – od kiedy opracowano kadłuby grafenowe i silniki oparte o pobór neutrin, niewiele już można było wskórać. Neutrina stanowiły najpowszechniejszy element we wszechświecie, nieskończony zasób energii, i trudno było znaleźć dla nich lepszy zamiennik.

Na koniec Jaccard poprosił o wyczerpujący raport i zapewnił, że Kennedy spieszy z pomocą. Po chwili nadeszła odpowiedź z Accipitera, którą Nozomi wyświetliła na głównym ekranie ponad głowami załogi. Wszyscy podnieśli wzrok.

– Dobrze was słyszeć, Kennedy – powiedział Håkon.

Alhamdulillah – dodał Dija Udin, wypuszczając powietrze.

Major spojrzał na Nozomi.

– Chwalmy pana – wyjaśniła. – Odpowiednik chrześcijańskiego „dzięki Bogu”.

– Z całej załogi zostaliśmy tylko my dwaj – ciągnął dalej Lindberg. – Sądziliśmy, że jest trzeci ocalały, ale sprawdziliśmy cały pokład i…

– Nie ma tutaj nikogo, inszallah.

– Tak… – dodał Håkon, patrząc w bok. – Wydawało nam się, że kogoś słyszeliśmy, tyle że…

– Albo się nam nie wydawało.

– Zamkniesz się? – wtrącił Skandynaw. – Przed chwilą nie chciałeś nagrywać.

Muzułmanin wydął usta i uniósł dłonie.

– Kontynuuj – powiedział.

– Dziękuję.

Håkon perorował przez dobre kilka minut, opisując wszystko, co przydarzyło im się od samego początku. Ellyse słuchała każdego słowa astrochemika, choć najbardziej interesowało ją, co usłyszeli mężczyźni podczas sprawdzania pokładu. Szczególnie, gdy Lindberg oznajmił, że to nie oni wysłali pierwszy sygnał alarmowy.

Jaccard kręcił krzesłem na boki, słuchając cierpliwie całego wywodu. Raz po raz zerkał na zegar, jakby zastanawiał się, czy nowe informacje wymagają kolejnej modyfikacji procedury inicjacyjnej.

W końcu przekaz się urwał. Na mostku znów zaległa cisza.

– Do diapauzy mamy jeszcze godzinę – odezwał się pierwszy oficer. – Jeśli ktoś ma jakieś uwagi, opinie, przemyślenia, należałoby zgłosić je teraz.

Przez moment nikt się nie odzywał. Tylko przez moment.

W pomieszczeniu znajdowała się szóstka ludzi, a mimo to, gdy wszyscy zaczęli mówić jednocześnie, trudno było zapanować nad chaosem. W końcu Loïc uciszył podkomendnych, mrucząc pod nosem, że zachowują się jak banda podrostków.

– Sang, mów – powiedział, wskazując na Channary. Ta skinęła głową i wstała.

– Postawię sprawę jasno, co niektórych tutaj może urazić. Moim zdaniem ci ludzie już są martwi – powiedziała. – Cokolwiek ich zaatakowało, dokończy robotę prędzej czy później. Skoro oddziały bezpieczeństwa na nic się tam nie zdały, ta dwójka imbecyli też sobie nie poradzi.

Kilka osób mrukliwie wyraziło dezaprobatę.

– Nie znaczy to, że nie ma dla nich ratunku – dodała. – Proponuję wsadzić ich do komór kriogenicznych, niech czekają na przybycie Kennedy’ego. Jak przeżyją, to dobrze. Jak nie, to trudno.

Nozomi podniosła się powoli ze swojego miejsca.

– Jeśli można – powiedziała, patrząc na Loïca.

Skinął głową.

– Nie wiemy, co spowodowało masakrę – zauważyła. – Być może właśnie diapauza wyzwoliła tę reakcję. Może ściągnęła na nich…

– Gdybasz – wtrąciła Channary.

– Tak jak i pani porucznik. Możemy analizować tę sprawę pod każdym możliwym kątem, ale i tak zawsze dojdziemy do jednej konkluzji: wszystko to przypuszczenia.

– Co więc proponujesz? – zapytał Jaccard, znów spoglądając na zegar. Najwyższa pora podjąć ostateczną decyzję. Jeśli mieli przerwać kolejne podejście, należało jak najszybciej powiadomić dowództwo. Będą kręcić nosem, więc im wcześniej, tym lepiej.

– Dać im wolną rękę – powiedziała Nozomi. – Niech sami postanowią, jak zamierzają postąpić.

– Wyboru nie mają wielkiego – odparł major. – Na planecie długo nie przeżyją.

– Nie, ale przynajmniej będzie to ich decyzja.

– Która rzutuje także na nas – dodała Sang.

– W jaki sposób? – zapytała Ellyse, ale nie dała jej czasu na odpowiedź. – Jeśli zostawią Accipitera tam, gdzie jest, Kennedy nas wybudzi. Jeśli polecą dalej, to i my nie zatrzymamy się przy Mi Arae. Zasadniczo nie ma to dla nas żadnego znaczenia.

Jaccard skinął głową. Wyraz jego twarzy świadczył, że nie ma nad czym deliberować.

– Zwiększyć prędkość – powiedział. – Zacząć przygotowania do diapauzy.

10

Håkon i Dija Udin obejrzeli wiadomość, a potem zerknęli na siebie z konsternacją. Na koniec pierwszy oficer Kennedy’ego poinformował ich, że rozpoczynają procedurę akceleracji, więc niebawem nie będą w stanie nadawać ansiblem. Zaraz potem mieli położyć się w komorach kriogenicznych na najbliższe pięćdziesiąt lat.

Lindberg znał dobrze to uczucie. Pamiętał opory, które miał przed tym, by dać się zamknąć w ciasnej kapsule. Potem ledwo opuścił powieki, a znów je otworzył. I ujrzał nad sobą zakrwawione ciało.

Spojrzał na Dija Udina. Nadal nie mógł być pewien, że to nie on zabił pułkownika. A jeśli tak było, być może miał z tym wszystkim więcej wspólnego, niż wynikałoby to z czystej logiki.

Håkon pokręcił głową, uznając, że lepiej nie zagłębiać się w daremne gdybanie – szczególnie takie, które prowadzi do paranoi.

– Jeśli dobrze zrozumiałem – zaczął Alhassan – to jesteśmy zdani na siebie?

– Nie. Przecież powiedział, że tu przylecą.

– Ale mamy sami postanowić, czy chcemy zostać na pokładzie, polecieć dalej, czy może zapuścić korzenie na najbliższej planecie?

– I co cię tak dziwi? – zapytał Lindberg. – Dzieli ich od nas ponad piętnaście parseków. Zanim tu dolecą, zdążymy umrzeć śmiercią naturalną, o ile się nie zamrozimy.

– Albo wcześniej nie pozabijamy.

– Tak czy inaczej, zrozumiałe, że dają nam wolną rękę.

Dija Udin rozejrzał się po kajucie.

– Czemu nie wspomniałeś o tym, co słyszeliśmy? – zapytał.

– A ty?

– Nie wiem. Brzmiałoby to histerycznie, a poza tym…

– W niczym by nie pomogło – wyręczył go Håkon.

Wyłączyli panel w kajucie, a potem wyszli z powrotem na korytarz. Stojąc tutaj pół godziny temu, Lindberg był przekonany, że w środku czyha na nich śmierć. Tymczasem weszli do kajuty i niczego nie dostrzegli. Niczego poza aktywnym wyświetlaczem, świadczącym o tym, że ktoś niedawno z niego korzystał.

– Co to mogło znaczyć? – zapytał Dija Udin, gdy ruszyli w kierunku mostka.

Rah’ma’dul odbijało się echem w głowie Lindberga. Działało na niego niepokojąco, jak zapowiedź nadchodzącej tragedii.

– Bardziej interesuje mnie, kto to powiedział – odparł Skandynaw.

– To akurat proste. Ta sama kreatura, która zabiła wszystkich wokół.

– Kreatura, cokolwiek przez to rozumiesz, nie komunikowałaby się za pomocą słów – zauważył Håkon. – Mamy do czynienia ze świadomą, inteligentną formą życia.

– Albo jednym z naszych, któremu odbiło. Allah wie, że to możliwe, patrząc na ciebie.

– Nie. – Lindberg pokręcił głową. – To nikt z naszych, Alhassan. Chyba, że znasz kogoś, kto potrafił rozpływać się w powietrzu.

Weszli na mostek i zamknęli za sobą gródź. Tym razem ze świadomością, że nie stanowi ona żadnej ochrony przed śmiercią.

Usiedli na miejscach dowódcy i pierwszego oficera, nie zważając na to, że fotele pokrywa jeszcze niezaschnięta krew. Dija Udin podniósł zmodyfikowane socjalki, a potem założył je na głowę.

– Nie żartuj.

– No co? – żachnął się muzułmanin. – Chcę się zrelaksować.

– Religia nie zabrania ci takich rzeczy?

– Nie jestem ortodoksem ze Skonfederowanych Emiratów. Dawno wyemigrowałem na…

– Mało mnie interesuje historia twojego życia.

– To siedź cicho i daj się pocieszyć jego ostatnimi chwilami – odparł Alhassan, opuszczając socjalki na oczy. Uruchomił pierwszy lepszy program fantomatyczny, a potem odgiął się do tyłu na krześle i poprawił przyrodzenie.

– Nie mam zamiaru tego oglądać.

– Spokojnie, robię tylko miejsce.

Håkon pokręcił głową, obracając fotel w drugą stronę. Szczerze powiedziawszy, wolałby dostać z Kennedy’ego konkretne rozkazy. Bez nich nie wiedział, co robić. Na pokładzie nadal mogło kręcić się to, co zabiło załogę. Jeśli obiorą kierunek na Krauss-deGrasse-7, zabiorą istotę ze sobą. Jeśli poczekają tutaj w diapauzie na Kennedy’ego, zapewne stworzenie potraktuje ich tak samo, jak resztę załogi.

– To jest jakiś byt transcendentalny, człowieku… – szepnął Dija Udin.

– Co takiego?

– Ten łowca… co na nas poluje…

Lindberg zapobiegliwie nie obrócił krzesła. Nie w smak mu było oglądać postępującą ekstazę towarzysza. Zaczerpnął głęboko powietrza, myśląc o ostatniej możliwości. Mogli wziąć jeden z promów Accipitera i skierować się na planetę, o której wspominał Jaccard. Miała wysokie ESI, a byt transcendentalny zapewne zostałby na pokładzie.

Tyle że resztę życia Håkon musiałby spędzić z tym gościem. I tylko z nim, bo najbliższe towarzystwo miało pojawić się dopiero za pół wieku.

Lindberg opuścił HUD na głowę i zaczął przeczesywać systemy statku. Nie sądził, by okazało się to pomocne, ale postanowił zająć czymś umysł. Powoli zapoznawał się z elektronicznymi trzewiami Accipitera i po chwili uznał, że nic na stoi na przeszkodzie, by podjąć kolejną próbę wyłączenia trybu oszczędzania energii.

Dija Udin jęknął cicho, a zaraz potem Skandynaw poczuł, jak ten klepie go po ramieniu. Astrochemik spojrzał na towarzysza z obrzydzeniem.

– Nie szarp się – rzekł Alhassan. – Włączyłem program z masażem, nic zdrożnego.

– Jakoś w to wątpię.

– Kogo to obchodzi? – zapytał Dija Udin, obracając się wokół i rozkładając ręce. – Powiedz mi lepiej, co postanowiłeś.

– Nic.

– Siedzisz z HUD-em przed gębą, więc powinieneś już do tej pory…

– Staram się wyłączyć oszczędzanie energii.

– Znowu?

– Mhm.

Alhassan podrapał się po głowie. Łyknął kolejną pigułkę energetyczną i po raz pierwszy Lindberg pomyślał, że w istocie tabletki te nie mają nic wspólnego z produktem, który znajduje się w legalnym obiegu na Ziemi. Po tej, którą wziął, nie czuł się za dobrze. Zachował jednak to przemyślenie dla siebie.

– Załóżmy, że najeźdźca jest tutaj, na statku… – zaczął Alhassan.

– Najeźdźca? – przerwał mu Skandynaw.

– A jak chcesz go nazywać?

– W ogóle nie chcę tego robić.

– Jakoś trzeba nazwać nieprzyjaciela, dorobić mu gębę. Będzie mniej straszny.

– Przed momentem proponowałeś byt transcendentalny.

– Byłem wtedy masowany – odparł Dija Udin i machnął ręką. – Proponuję najeźdźcę. Oprawca, ciemiężyciel i tępiciel nie pasuje, a to jest adekwatne.

Håkon milczał, licząc, że będzie to wymowniejsze niż milion słów.

– Zatem ustalone – powiedział Alhassan. – Załóżmy więc, że najeźdźca jest na pokładzie. Ewidentnie nas okpił, gdy chodzi o brakujący kombinezon i zamknięte śluzy, ale trzeba uznać, że gdzieś tu się kręci.

– Okpił nas…

– Oszkapił, no. Co ci nie pasuje?

Lindberg zmarszczył czoło i nerwowo je potarł. Potem podniósł wzrok na rozmówcę.

– Czytałeś kiedyś Conan Doyle’a? – zapytał.

– Nie.

– Sherlock Holmes powiedziałby, że nasza dedukcja była oparta na błędnych przesłankach – dodał w zamyśleniu astrochemik.

– Kto?

– Nieważne – uciął szybko Håkon. – Mam na myśli, że sukinsyn musiał opuścić ten pokład, zanim włączył tryb oszczędzania energii i zablokował wszystkie włazy.

Alhassan spojrzał na niego pytająco i Lindberg uświadomił sobie, że mówi niejasno. Ostatnie godziny wprawiły go w nieco mętny stan umysłu, a tabletka na pewno nie pomogła. Potrząsnął głową.

– Włączył oszczędzanie z poziomu maszynowni, dlatego nie możemy deaktywować trybu z mostka. A potem zablokował wszystkie śluzy – dodał Lindberg. – Twój byt transcendentalny siedzi tam i drwi sobie z nas w najlepsze. Na korzyść tego założenia przemawia fakt, że przemówił do nas z pokładowych systemów nagłaśniających.

Nagle wszystkie światła zmieniły barwę na jasnopomarańczową i przestały mrugać. Załoganci skamienieli, patrząc na siebie z przestrachem. Dostali jasny sygnał – stanowili jedynie elementy gry, w którą bawił się ten twór.

– Obserwuje nas – szepnął Dija Udin. – Sukinkot przez cały czas nas obserwuje…

– I igra sobie z nami w najlepsze.

– Niech go strawią ognie piekielne – odparł Alhassan, tocząc wzrokiem po mostku.

Håkon również starał się stwierdzić, gdzie znajduje się obiektyw. Poniewczasie zorientował się, że na mostku nie było żadnego systemu monitorowania załogi.

Otworzył podłokietnik i wyciągnął z niego datapada, po czym wystukał na nim wiadomość: „nie widzi nas, ale słyszy”. Podał go Dija Udinowi, a ten skinął głową.

Naraz wszystkie światła zgasły.

– Chyba jednak widzi – zauważył Alhassan. – Może nie potrzebuje do tego obiektywów.

Z korytarza dobiegł odgłos cichego buczenia – dźwięk dobrze znany załogantom. Zwiastun normalności.

– Wentylacja zaczęła działać pełną…

Håkon nie dokończył, gdyż włączyły się wszystkie inne systemy, a mostek zalało jaskrawe światło z sufitu i ścian. Chwilę trwało, nim oczy przyzwyczaiły się do blasku.

– Dosyć tego – powiedział muzułmanin. – Idę posłać niewiernego na tamten świat, inszallah.

– Tym razem nie będę polemizować.

Złapali za broń i ruszyli na korytarz. Pokonali kilka grodzi, a potem weszli do windy. Dopiero wtedy, na moment przed wydaniem komendy zjazdu do maszynowni, opadły ich wątpliwości.

– Naciskaj – odezwał się Dija Udin. – Im szybciej, tym lepiej.

– Wymanewruje nas. Zjedziemy na dół, on pojedzie do góry. Zajmie mostek, i…

– Nie musi niczego zajmować, miał całego Accipitera dla siebie.

– Mogliśmy chociaż sprawdzić odczyty na mostku.


    Ваша оценка произведения:

Популярные книги за неделю