355 500 произведений, 25 200 авторов.

Электронная библиотека книг » Olga Rudnicka » Lilith » Текст книги (страница 2)
Lilith
  • Текст добавлен: 4 августа 2017, 22:00

Текст книги "Lilith"


Автор книги: Olga Rudnicka



сообщить о нарушении

Текущая страница: 2 (всего у книги 27 страниц) [доступный отрывок для чтения: 10 страниц]

10

odkryła, że to, co brała za okno, było drzwiami prowadzącymi na tamten kamienny taras, który wcześniej widzieli z ogrodu.

Pozostała część dnia upłynęła im na rozpakowywaniu najpotrzebniejszych rzeczy. Piotr wybrał na sypialnię największy pokój z podwójnym łóżkiem i szafą. Tam też zaniósł kartony z rzeczami osobistymi, które Lidia starannie poukładała. On tymczasem roznosił pozostałe pudła do odpowiednich pomieszczeń. Lidka nie pozwoliła mu jednak otwierać żadnego z kartonów. Skoro miała zajmować się domem, powinna wiedzieć, gdzie co jest, żeby potem nie szukać tego, co jej potrzebne. Najlepiej będzie, jeśli ułoży wszystko po swojemu.

4.

Trzask gałęzi, poszczekiwanie psów, pohukiwanie sowy w oddali… Ścigające ją dźwięki wydawały się przytłumione, jakby dochodziły przez taflę wody, a zarazem tak realne, że raniły uszy przedzierającej się przez gęste poszycie lasu dziewczyny. Krzyki ścigających ją ludzi wymuszały na niej szaleńczy wysiłek. Gnała na oślep, byle dalej i dalej, wciąż do przodu. Dźwięki pogoni uparcie podążały jednak za nią, coraz wyraźniejsze i bliższe. Uciekinierka nie zważała na gałęzie smagające jej nagie ciało, ignorowała ból w poranionych stopach, nie czuła przenikliwego zimna nocy. Biegła w ciemnościach przez gąszcz splątanych roślin. Wszystkie fizyczne doznania tłumił paniczny strach.

Była ledwie świadoma łomoczącego szaleńczo serca, które gwałtownymi uderzeniami próbowało rozerwać jej klatkę piersiową, by się wydostać z pułapki. Zimne powietrze kłuło ją w płuca przy każdym spazmatycznym oddechu. Nie miała siły krzyczeć, nie miała siły się modlić, mogła jedynie biec przed siebie w żałosnej nadziei, że dolatujące dźwięki są tylko wytworem wyobraźni. Ze przerażony umysł płata figle i przybliża odgłosy pogoni. Zatoczyła się, gdy noga wpadła jej w rozpadlinę. Próbowała odzyskać równowagę, ale runęła na ziemię. Szarpała się gwałtownie, usiłując wydobyć uwięzioną stopę z plątaniny korzeni. Płuca paliły ogniem. Jęcząc chrapliwie, zebrała resztki sił i szarpnęła się w tył. Udało się. Była wolna. Znów mogła biec. Słyszała sapanie i szelest, jak gdyby ktoś przedzierał się przez krzaki. Zlekceważyła przeszywający ból kostki i zerwała się z ziemi, by uciekać.

11

Było już jednak za późno, została pchnięta i upadła wprost na drzewo, uderzając w nie głową. Za sobą usłyszała złowrogi warkot. Klęczała, opierając się o pień. Krew ze skaleczenia na czole zalewała jej twarz. Podniosła się z trudem, ale nie miała sił, by utrzymać się na nogach. Osunęła się ponownie na kolana. Gorąca krew spływała po policzku i ciekła na piersi. Uniosła lekko głowę, walcząc z zamroczeniem. Drżącą dłonią odgarnęła jasne włosy z twarzy. Na wprost przed sobą widziała wyszczerzone kły ogromnego czarnego psa. Górna warga zwierzęcia była wysoko wywinięta, ukazując białe zęby i różowy język. Z gardła bestii wydobywał się ohydny charkot. Uszy płasko przylegały do łba, a skóra na nosie była tak zmarszczona, że zdawała się przysłaniać zwierzęciu pole widzenia. Pies stał na ugiętych łapach w postawie bojowej i głośnym warczeniem przywoływał swego pana.

Zdesperowana dziewczyna rzuciła się na psa. Nie miała zamiaru z nim walczyć. Chciała go tylko sprowokować, by ją zabił, zanim pojawi się tu pościg. Może będzie miała szczęście i umrze szybko. Jeśli ma trafić do piekła, to na własnych warunkach, zachichotała histerycznie. Śmiech zmienił się jednak w gwałtowne łkanie, wstrząsające drobnym ciałem, gdy zakrwawiona ręka minęła się o włos z pyskiem psa, który uskoczył, nie atakując. Pełzła na kolanach, podpierając się rękoma, próbując uciekać. Pies uderzył ją swym cielskiem, przygniatając do poszycia i pozbawiając tchu, ale nie czyniąc krzywdy.

–Dobry pies! – Wcześniej nie zauważyła przedzierającego się w jej kierunku mężczyzny. Teraz usłyszała nad sobą znienawidzony głos. – Zostaw!

–Proszę… – szepnęła. Przełknęła ślinę. – Proszę…

–Dobry pies! – Poklepał popiskującego radośnie zwierzaka po ogromnym łbie i spojrzał na uciekinierkę.

Widok bladego, poranionego ciała, splątanych włosów pozlepianych zakrzepłą krwią i przerażenia malującego się w jasnych oczach skulonej na ziemi ofiary wywołał na jego twarzy uśmiech. Przykucnął przed uciekinierką i pogładził ją delikatnie po policzku. Gest był czuły jak pieszczota kochanka. Odgarnął włosy opadające na twarz dziewczyny. W jego oczach błysnęło rozbawienie.

–Jesteś taka słodka… – zamruczał, pochylając się ku niej i całując ją delikatnie w szyję.

Dotknął wargami lodowatej i wilgotnej skóry. Odsunął się i przez chwilę z przyjemnością patrzył na swoją zdobycz. To było udane polowanie. Dziewczyna nie miała więcej niż szesnaście lat. Jej zapewnienia, że dawno skończyła

12

osiemnaście, włożył między bajki już w chwili, gdy się spotkali. Śliczna blondynka o naiwnym, nieco przestraszonym spojrzeniu i szczupłej sylwetce zawładnęła nim bez reszty. Była idealna. Mimo początkowych oporów, pozostali zgodzili się z jego opinią.

–Chodź, skarbie. – Podał jej rękę. – Czekamy na ciebie. Nieładnie tak zostawiać przyjaciół.

Została do zrobienia jeszcze ostatnia rzecz, zanim noc się skończy i wzejdzie słońce. To będzie dobry rok.

13

Rozdział II

1.

Noc upłynęła spokojnie, chociaż na ogół Lidka miała kłopot z zaśnięciem w nowym miejscu. Koszmary nie powróciły, jednak od pierwszej chwili, gdy tylko otworzyła oczy, dręczył ją dziwny niepokój. Nie była pewna, czy to pozostałość po wczorajszym śnie, wspomnienie groteskowej fontanny, znaków w witrynie księgarni czy tamtej kobiety. Odegnała złe myśli i zaczęła jeść. Ostatnio było to jej ulubione zajęcie, a miała masę pracy przed sobą, zdecydowanie mniej apetycznej i przyjemnej. Piotr przyniósł jej śniadanie do sypialni i zaraz zniknął. Pojechał do miasteczka, żeby znaleźć firmę remontową i przy okazji kupić parę drobiazgów. Lidia została w domu sama. Może stąd ten niepokój? – zastanawiała się, słuchając echa własnych kroków. Odetchnęła głęboko i nucąc jakąś melodyjkę, by rozproszyć ciszę, skierowała się do kuchni. Wczoraj nie miała czasu jej obejrzeć, a z doświadczenia wiedziała, że będzie tam spędzać sporo czasu. Lubiła gotować. Początkowe obawy, że zastanie piec na węgiel, rozwiały się na widok nowoczesnego wystroju w drewnie i metalu. Ktoś miał dobry gust i pociąg do gotowania, uznała, rozglądając się z zadowoleniem dookoła. Mimo widocznego zaniedbania na zewnątrz, odniosła wrażenie, że poprzedni właściciel dbał o dom. Meble zostały odnowione, na podłogach leżały nowe dywany, kotary także nie wyglądały na stare. Notariusz wspominał, że stryj nie zdążył zrobić remontu, ale widocznie musiało to dotyczyć inwestycji większego kalibru, takich jak ściany, podłogi, centralne ogrzewanie czy elewacja domu.

–Dzień dobry.

Lidia drgnęła nerwowo, niespodziewanie słysząc obcy głos.

–Ależ mnie pani przestraszyła. – Odetchnęła z ulgą na widok kobiety około pięćdziesiątki, w długiej sukni sięgającej kostek. Włosy miała krótko obcięte, twarz nalaną, a posturą przypominała mężczyznę.

–Nazywam się Zofia Lis. Pracowałam tu – oznajmiła spokojnie nieznajoma, z ciekawością i nieufnością zarazem przyglądając się nowej właściciel-

ce.

14

–Lidia Sianecka. – Wyciągnęła dłoń do kobiety, którą ta po chwili wahania uścisnęła. – Nie słyszałam pani…

–Mam klucze – wyjaśniła gosposia. – Proszę pani, co teraz będzie? – spytała bezpośrednio. – Mam dalej tę robotę czy nie?

–Oczywiście – pospieszyła z zapewnieniem Lidia. Myśl, że sama miałaby zajmować się tak ogromnym domem, nie napawała jej optymizmem. – Sama nie dam rady, zwłaszcza że pewnie wkrótce nie będę mogła się ruszać. – Wskazała z uśmiechem na brzuch. Ciąża nie była jeszcze zbyt widoczna, więc tym bardziej zaskoczyło Lidkę, że kobieta zbladła jak ściana. – Coś się stało? – spytała z niepokojem.

–Nie, nie… – zaprzeczyła, pospiesznie pani Zofia. – Co mam dzisiaj zrobić? – spytała. – Pomóc z pakunkami?

–Tak, proszę. – Lidia z wdzięcznością przyjęła jej propozycję.

Było koło drugiej, gdy z ulgą pożegnała swoją pomocnicę. Doszła do wniosku, że musi porozmawiać z Piotrem. Miała wrażenie, że zbyt pochopnie obiecała pracę tej kobiecie. Chociaż nie miała nic konkretnego do zarzucenia pani Zofii, gosposia wydała jej się dziwna. Wprawdzie wykonywała każde polecenie szybko i sprawnie, jednak nie udało się nawiązać z nią kontaktu. Na wszystkie pytania odpowiadała krótko i zwięźle, w sposób wykluczający jakąkolwiek dalszą rozmowę. Właściwie Lidka miała wrażenie, że pani Lis odnosiła się do niej wręcz z niechęcią. „Tak, proszę pani”, „nie, proszę pani…” – nic więcej nie udało się wyciągnąć z tej kobiety. Pytania o miasteczko i ludzi kwitowała wzruszeniem ramion. W dodatku Lidia kilka razy zauważyła, że pani Zofia bacznie ją obserwuje, a przyłapana na tym szybko odwracała wzrok. Lidka zaczęła czuć się nieswojo w obecności gosposi. Jedyne, co udało jej się wyciągnąć z kobiety, to informacja, że po śmierci poprzedniego właściciela wszystkie należące doń przedmioty zostały przeniesione na strych. Na temat stryja męża nie dowiedziała się kompletnie niczego.

Pani Zofia rozpakowała kartony zawierające wyposażenie kuchni, a także pościel, ręczniki i inne przedmioty tego typu. Lidia nie życzyła sobie jej pomocy przy rzeczach osobistych i książkach. W kwestii tych drugich uznała, że zanim zacznie wprowadzać własne porządki, musi zapoznać się uważnie z katalogiem tutejszego księgozbioru.

Gdy tylko została sama, przygotowała prosty posiłek dla siebie i Piotra.

15

Właśnie odnosiła brudne naczynia do zlewozmywaka, gdy pod dom zajechał samochód. Zadowolona wyszła spiesznie przywitać męża. Dopiero teraz poczuła, jak ciążyła jej pustka ogromnego domu.

–Jutro idziemy na strych – zapowiedziała stanowczo. – Notariusz wspominał, że są tam obrazy i inne przedmioty. W tym pustym domu ściga mnie echo. Musimy coś z tym zrobić.

–Nie jutro. – Pocałował ją w czoło. – Jutro przychodzi ekipa remontowa. Nie masz pojęcia, jaki miałem problem z budowlańcami. Musiałem zatrudnić firmę z sąsiedniego miasteczka.

–No co ty? – zdziwiła się. – Nie zauważyłam, żeby w Lipniowie tak dużo się budowało.

–A jednak. – Zaczął wnosić zakupy do środka, nie pozwalając żonie niczego dotknąć. – Podobno mają zajęte terminy na kilka najbliższych miesięcy…

–Wiesz – zaczęła rozmowę, gdy z filiżankami w rękach usiedli oboje w bibliotece przy kominku – była tu ta kobieta, ta, która zajmowała się domem. Pracowała u twojego stryja. Dziwna jakaś…

–W jakim sensie dziwna? – Piotr spojrzał na żonę zdezorientowany.

–No nie wiem… – Zamyśliła się. – Jakoś dziwnie popatrzyła, kiedy powiedziałam, że jestem w ciąży. Potem mnie obserwowała, gdy myślała, że nie widzę.

–Według mnie nie ma w tym nic dziwnego. – Wzruszył obojętnie ramionami. – Tutaj większość ludzi zna się osobiście, a przynajmniej ze słyszenia. Jesteś obca…

–Nie o to chodzi. To nie była ciekawość… Wręcz przeciwnie. Nie interesowało jej nic, co miałam do powiedzenia. Sama też nic nie mówiła… Wolałabym, żeby stąd odeszła…

–Jesteś przewrażliwiona. Nie możesz zwolnić tej kobiety tylko dlatego, że jest mało towarzyska. Zobaczysz, poznasz parę osób i będzie lepiej… Nie przemęczałaś się? – spytał zatroskany, przykładając dłoń do jej brzucha. Nie mógł się doczekać, kiedy wreszcie zobaczy swoje dziecko. Nie dopuszczał do siebie myśli, że znów coś mogłoby pójść nie tak. Obawiał się, że tym razem Lidka by tego nie przeżyła.

16

2.

Zgodnie z zapowiedzią następnego dnia rankiem rozpoczęto remont. Lidia nie spodziewała się, że będzie to tak wcześnie. W nocy długo nie mogła zasnąć i obudziła się nad ranem. Ale chociaż nie mogła spać i od piątej była na nogach, nie znaczyło to, że już o tej porze chciała mieć w domu obcych ludzi! Piotr zapewnił ją, że im szybciej tamci wezmą się do roboty, tym szybciej skończą, a szósta rano jest w sam raz. Logicznie rzecz ujmując, miał rację, ale co z tego, skoro logika Lidki wyłączyła się już jakiś czas temu i za nic nie chciała funkcjonować. Obcy ludzie w domu, hałas, kurz i niemożność robienia czegokolwiek – wszystko to było dla niej tak męczące, że z trudem się powstrzymywała, by nie krzyczeć. Koło południa czuła się kompletnie wyczerpana, chociaż była tylko biernym obserwatorem. Schroniła się na moment na strychu zdecydowana przynajmniej zerknąć, co tam jest, lecz kiedy się na nim znalazła, nie miała pojęcia, od czego zacząć. Obrazy, pudła z książkami i dokumentami, skrzynie pełne ozdobnych drobiazgów… Wszystko to wymagało zniesienia na dół i porozkładania w pokojach, a tego nie mogła zrobić, skoro właśnie rozpoczęli remont.

–Długo tak będzie? – Podeszła rozdrażniona do Piotra.

–Kilka tygodni. – Nie podniósł głowy znad planów, które uważnie studiował.

–Ile?! – fuknęła zniecierpliwiona i wściekła.

–Lepiej wytrzymać kilka tygodni, niż ciągnąć prace latami – odparł spokojnie.

–Daj mi kluczyki od samochodu. – Lidka czuła coraz większą złość. Zdawała sobie sprawę, że nie ma ku temu racjonalnego powodu, ale odkąd była w ciąży, nie panowała nad sobą. Drażniło ją wszystko i wszyscy, a teraz nawet własny mąż. Nie miała pojęcia, skąd brał te nieskończone zasoby cierpliwości i wyrozumiałości, ale to z kolei irytowało ją jeszcze bardziej. Zrobiłoby jej się znacznie lepiej, gdyby choć raz kazał jej być cicho.

–Nie powinnaś prowadzić w takim stanie – zauważył łagodnie. – Zawiozę cię…

–Nie bądź taki cholernie idealny! – warknęła.

–Lidka!

–Przepraszam – powiedziała, widząc jego zaskoczone spojrzenie. – Kiepsko spałam, znowu coś mi się śniło. Nie pamiętam co, ale… – Nie było sensu się tłumaczyć. Nie miała dla siebie usprawiedliwienia, a Piotr oczywiście wca-17

le nie był zły. – Daj mi kluczyki, dobrze? Obiecuję, że będę ostrożna. – Uśmiechnęła się z wysiłkiem.

Bez słowa podał jej kluczyki i dokumenty. Za to bacznie ją obserwował, kiedy siadała za kierownicą.

Powoli jechała podjazdem, rozglądając się wokoło. Westchnęła zachwycona. Park był naprawdę piękny, a śpiew ptaków działał na nią uspokajająco. Jednak gdy tylko uznała, że zniknęła mężowi z oczu, przycisnęła gaz.

Po kilku minutach wjechała do centrum miasteczka. Zaparkowała zaraz przy rynku, w bocznej uliczce. Była wściekle głodna. Pamiętała, że na rynku znajduje się jakaś restauracja, widziała ją z okien samochodu, kiedy przejeżdżali tędy z Piotrem. Idąc powoli brukowanym chodnikiem, zatrzymała się na moment przy księgarni. Szukała wzrokiem kobiety, która ich wtedy obserwowała. Od razu ją zauważyła. Po chwili wahania pchnęła drzwi i weszła do środka.

Rudowłosa stała za ladą i nabijała ceny na kasę. Nie okazała zdziwienia na widok gościa. Uśmiechnęła się tylko uprzejmie.

–Pani mnie obserwowała – powiedziała Lidia. Zaczerwieniła się, gdy dotarł do niej własny brak taktu.

–Owszem – potwierdziła spokojnie nieznajoma. – Czuje się pani urażona? – spytała grzecznie, uważnie lustrując wzrokiem stojącą przed nią Lidię.

–Nie. – Przez chwilę patrzyła na swoją rozmówczynię. Wreszcie miała okazję przyjrzeć jej się z bliska. Jej pierwsze wrażenie było właściwe. Kobieta nie była ruda, jej włosy były zdecydowanie jaśniejsze, jakby zmierzały w stronę złota. Cynamon też nie oddawał głębi tego koloru. Nie można jednak było jej uznać za blondynkę… Może odcień miedzi… – zastanawiała się, patrząc na długie, gęste pasma spływające falą na ramiona i plecy tamtej. Przeniosła wzrok na twarz kobiety, ale natychmiast zdała sobie sprawę, że po prostu niegrzecznie się na nią gapi. Tamta jednak nie wydawała się zła, najwyżej rozbawiona. Spoglądała na nią zielonymi oczami o złotych plamkach w środku, a na jej pełnych wargach błąkał się delikatny uśmiech.

–Przepraszam – wymamrotała zażenowana Lidka. – Nie wiem, co mnie napadło. Czuję się ostatnio taka rozdrażniona…

–Proszę nie przepraszać. – Zdawała się nie dostrzegać jej zakłopotania. – Nazywa się pani Lidia Sianecka, prawda? Jestem Edyta Mielnik. – Wyciągnęła do niej rękę.

–Sianecka – przedstawiła się automatycznie Lidka, przyglądając się teraz twarzy kobiety. Edyta miała idealnie białą skórę. Bez żadnych przebar-

18

wień, piegów ani widocznych żyłek, co byłoby charakterystyczne dla osoby o jej kolorze włosów.

–To moja księgarnia. – Nowa znajoma zatoczyła dłonią krąg, pokazując wysokie regały i stoły, na których leżały książki.

–Skąd pani mnie zna? – spytała z nagłą nieufnością Lidka.

–Kochana… – Edyta parsknęła śmiechem. – Ludzie żyją waszym przyjazdem od tygodni. Twoja ciąża też nie jest tajemnicą.

–No tak. – Lidia westchnęła. – Nie pomyślałam o tym. W dużym mieście jest inaczej. Nawet sąsiadów często się nie zna…

–To prawda, między innymi dlatego tu wróciłam. – W niezwykłych zie-lono-złotych oczach kobiety pojawił się dziwny błysk. – Odziedziczyłam księgarnię po śmierci matki – dodała.

–Lubię atmosferę małych miasteczek. – Lidka nie wiedziała, co odpowiedzieć.

–Mogę coś polecić? – Edyta znowu wskazała na regały z książkami.

–Nie, nie mam czasu na czytanie – odparła Lidia. – Chociaż nie, to niezupełnie prawda. Czasu mam aż nadto, tylko warunków mi brakuje. – Czuła, że zaczyna się plątać. Zdarzało jej się to zawsze, gdy była zdenerwowana. – Właściwie sama nie wiem, czemu tu weszłam – przyznała zawstydzona, widząc uniesione w zdziwieniu brwi tamtej. – Bo tak właściwie to wybierałam się na obiad… – dodała.

–Może pójdziemy razem? – zaproponowała Edyta. – Zaraz obok jest restauracja. O zdrowej żywności nigdy nie słyszeli, ale mają smaczne jedzenie.

–Chętnie. – Lidka poczuła się raźniej. Nie najlepiej rozpoczęty dzień może mieć miłe zakończenie. Uśmiechnęła się nieśmiało.

3.

–Który to miesiąc? – zapytała Edyta, gdy usiadły przy dębowym stole.

Lidka rozglądała się wokół, chłonąc atmosferę sali. Było tu raczej mroczno, przytłumione światło dawało poczucie ukojenia, a zarazem wytwarzało nastrój pewnej tajemniczości. Lampiony rzucały cień na ścienne malowidła, na których powtarzał się stały motyw: naga kobieta okryta długimi lokami, a wokół niej oplatał się wąż. Zafascynowana Lidka utkwiła wzrok w obrazie. Wszystkie strategiczne miejsca nagiej postaci przysłonięte były włosami, niemniej całość tchnęła niepokojącym erotyzmem.

19

–Początek czwartego. – Otrząsnęła się z fascynacji, uświadomiwszy sobie, że nowa znajoma nadal oczekuje odpowiedzi, a przy stole stoi kelnerka. – Już nie mogę się doczekać porodu – wyznała niespodziewanie, skinieniem głowy dziękując za kartę.

–No cóż, to chyba normalne. Wszystkie mamy nie mogą się doczekać swoich dzieci – zauważyła lekkim tonem Edyta.

–Nie w tym rzecz. – Przyszła matka zarumieniła się lekko. – Widziałaś film „Dwóch gniewnych ludzi”?

–Ten z Jackiem Nicholsonem i Adamem Sandlerem? – Edyta nie zrozumiała, jak to się ma do porodu Lidki.

–Właśnie ten – przytaknęła jej rozmówczyni. – Jest jeszcze jedna komedia z Nicholsonem, gra w niej neurotycznego pisarza owładniętego przez różne obsesje i natręctwa, który nikogo nie lubi… Zapomniałam tytułu…

–Ten z Helen Hunt? – Edyta też nie mogła przypomnieć sobie tytułu, ale wiedziała, o który film chodzi.

–Tak, ale akurat nie o ten drugi chodzi. Tak tylko wspomniałam, żeby nie było wątpliwości, że mam na myśli ten pierwszy… Więc wyobraź sobie, że mieszkasz w jednym domu z neurotykiem i furiatem – zakończyła, wzdychając ciężko.

–Nie przesadzasz? – zapytała Edyta po chwili milczenia. – Widziałam twojego męża tylko przelotnie, ale…

–Ależ nie! – przerwała jej Lidka. – Ten neurotyk i furiat w jednej osobie to ja!

–Aha… – Edyta parsknęła śmiechem. – Wybacz, nie mam dzieci i nigdy nie byłam w ciąży. Zmienne nastroje? – domyśliła się w końcu.

–Otóż to. Jestem w ciąży, a codziennie mam syndrom napięcia przed-miesiączkowego… Przepraszam – zreflektowała się nagle. – Jesteś kompletnie obcą osobą, a ja wylewam swoje żale i obsesje. Wykończę psychicznie wszystkich wokół z własną osobą na czele.

–Spokojnie – zaśmiała się Edyta. – Naprawdę mi to nie przeszkadza.

–Och… – Lidka odpowiedziała jej niewyraźnym uśmiechem. – Bo wiesz, właściwie nikogo tu nie znam i nie chciałabym już na początku się pogrążać. Jestem pewna, że jak tylko urodzę, będę znów normalna. – Wykrzywiła się ironicznie.

Edyta obserwowała nową znajomą znad karty. Lidka wydawała się żywiołową, spontaniczną kobietą. Zdecydowanie dawała się lubić. Propozycja


    Ваша оценка произведения:

Популярные книги за неделю