355 500 произведений, 25 200 авторов.

Электронная библиотека книг » Olga Rudnicka » Lilith » Текст книги (страница 4)
Lilith
  • Текст добавлен: 4 августа 2017, 22:00

Текст книги "Lilith"


Автор книги: Olga Rudnicka



сообщить о нарушении

Текущая страница: 4 (всего у книги 27 страниц) [доступный отрывок для чтения: 10 страниц]

30

–Widzisz? Dwa wierzchołki u góry, jak rogi kozła. To pentagram odwrócony albo czarny. I ten właśnie symbol jest wykorzystywany przez satanistów. – Stuknęła długopisem w drugą z narysowanych figur.

–Rozumiem. – Lidka z ciekawością przyglądała się obu rysunkom. – Odwrócenie pentagramu powoduje zmianę znaczenia, tak samo jak odwrócony krzyż…

–Właśnie tak.

–Ale ten pentagram na szybie wygląda jakoś inaczej… – Lidka nie potrafiła pohamować swojej podejrzliwości.

–O to ci chodzi? – Edyta kilkoma szybkimi ruchami połączyła punkty na pierwszym z rysunków i otoczyła go kółkiem.

–To symbol kultu wicca. Nazywa się pentakl. Do Lipniowa poza nawiedzonymi turystami przyjeżdża sporo osób, które interesują się tą tematyką. Turysta wejdzie, bo go zaciekawi symbol, a wiccanin…

–Wiadomo. – Lidka się uspokoiła. – Naprawdę znasz się na tym – dodała z podziwem.

–Muszę. Czerpię z tego zyski. – Edyta uśmiechnęła się, chowając rysunki do torebki. – A ty? Czym się zajmujesz? – zmieniła temat.

–Obecnie niczym. – Jej towarzyszka wskazała na swój brzuch. – Wcześniej byłam tłumaczką i pracowałam w szkole. Jestem anglistką.

–Tak? To może coś u nas znajdziesz, jak urodzisz dziecko.

–Nie wiem. Zobaczymy. Nie mam zamiaru tak od razu wracać do pracy. Piotr jest architektem. Poradzimy sobie.

–Słyszałam też, że sprzedaliście las – rzuciła od niechcenia Edyta.

31

–Nic się tu nie ukryje? – Lidka zerknęła ostrożnie na sąsiedni stolik, skąd ukradkiem je obserwowano.

–Niewiele. Sama zobaczysz. Jak się wciągniesz, będziesz wiedzieć wszystko o wszystkich. Nie wiem, po co nam miejscowa gazeta. I tak informuje z opóźnieniem.

–Zapewne… – Lidka nie umiała powiedzieć, czy to powód do radości. Dotąd nigdy nie utrzymywała zażyłych stosunków z sąsiadami. Nie potrafiłaby wymienić nawet dwóch sąsiadów z bloku, w którym mieszkali z Piotrem przed wyjazdem do Lipniowa.

–Nie chcę być nachalna…

Lidka popatrzyła na nią z wyczekiwaniem.

–Jestem ciekawa, kto kupił las. To spora inwestycja…

–Och… – Poczuła zakłopotanie. – Notariusz wszystko załatwił. Nie mam pojęcia. Wiem tylko, że jakaś duża firma, ale szczegółów nie znam. Dlaczego pytasz? Martwisz się, że go zniszczą? Teraz nie można bez pozwolenia wycinać drzew, prawda?

–Nie, nie… – Edyta zaprzeczyła szybko. – Myślałam, że to osoba prywatna. Sama nie wiem dlaczego. Tak jakoś. – Wzruszyła ramionami.

–Wpadniesz do nas na obiad? – zapytała pod wpływem impulsu Lidka. Zdziwiła się, widząc niechęć na twarzy swojej nowej znajomej.

–Umówimy się – odpowiedziała tamta wymijająco.

–Ale ty wpadaj do mnie, kiedy tylko będziesz miała ochotę – zaproponowała.

–Jasne…

–Lepiej powiedz, jak dom. – Edyta zmieniła temat, wchodząc jej w słowo. Obawiała się, że Lidka jednak zaproponuje termin wizyty we dworze, a nie miała zamiaru tam jechać, a tym bardziej wyjaśniać przyczyn swojej niechęci.

–Właściwie to lepiej niż myślałam. Wystarczy zmodernizować kilka rzeczy, ale Piotr mówi, że większość instalacji jest w doskonałym stanie i nie ma sensu niczego ruszać jeszcze przez wiele lat. Gorzej z ogrodem i parkiem. Przydałyby się porządki. Trzeba też wymienić okna i położyć nowe tynki. Na szczęście to już nie moja sprawa – odparła z zadowoleniem Lidka.

–Słyszałam, że już zaczęliście prace? – drążyła dalej temat Edyta. Oczywiście zrozumiała, że uwaga o nowych oknach i tynkach dotyczy samego budynku, a nie ogrodu i parku. Zauważyła, że nowa znajoma ma skłonność

32

do dygresji i nagłych zmian tematu. Niełatwo za nią nadążyć, pomyślała, ale może właśnie dlatego wydaje się taka zabawna i interesująca?

–Od dzisiaj. Oszaleję od tego hałasu. – Lidka się skrzywiła. – Wyobraź sobie, że Piotr miał problem z ludźmi do pracy. Nie wiedziałam, że Lipniów tak się rozbudowuje…

–Wiesz, jak to jest. Małe miasto, nie mamy wielu firm remontowych, ludzie umawiają się na kilka miesięcy naprzód. – Edyta nie miała zamiaru jej mówić, że nikt z miejscowych nie przekroczyłby progu starego dworu. Do Lidki chyba nie dotarło, że mieszka w domu spalonej za czary hrabiny.

–No tak… – westchnęła Sianecka. – Właściwie dla mnie to żadna różnica. Ważne, że im szybciej zaczęli, tym szybciej skończą – podsumowała.

–Dobrze wam się mieszka?

–Tak sobie. Wiesz, jak to w nowym miejscu. Do wszystkiego trzeba się przyzwyczaić. Zwłaszcza do łóżka.

–Nie możesz spać? – Edyta rzuciła badawcze spojrzenie na Lidkę.

–Nie, z tym nie mam problemu. Ale często się budzę, rano też jestem jakaś taka zmęczona… To pewnie z powodu ciąży – wyjaśniła. – W domu było to samo. Im jest mnie więcej, tym gorzej śpię. – Poklepała się po brzuchu.

–Na tym akurat się nie znam. – Edyta starała się uśmiechem zatuszować uczucie ulgi, jakie ją w tym momencie ogarnęło. – Ale na razie nie widać, żeby było cię więcej – zażartowała.

33

Rozdział III

1.

Jan Bartkowiak wjechał przodem na chodnik i zatrzymał samochód. Nie powinien tu parkować, ale zgubił się wśród krętych uliczek. Z uwagą zaczął studiować mapę rozłożoną na siedzeniu pasażera. Teoretycznie powinien się znajdować niedaleko posterunku, ale zmyliła go plątanina jednokierunkowych ulic i ślepych zaułków. W nagłym przebłysku ironicznego humoru pomyślał, że właśnie teraz nie obraziłby się na mandat. Wtedy z pewnością poznałby drogę do komisariatu policji, ale jak to w naszym kraju bywa, policji nigdy nie ma, gdy jest najbardziej potrzebna. Wzdychając ciężko, podniósł wzrok znad mapy i zaczął szukać nazwy ulicy, na której właśnie się znajdował. Z ulgą odszukał to miejsce na planie. Posterunek policji był na równoległej ulicy. Wystarczy skręcić w prawo, pod warunkiem że nie będzie zakazu, ale Bartkowiak uznał, że trafienie do celu podróży warte jest kilku punktów karnych.

Przed komisariatem znajdowało się parę wolnych miejsc parkingowych. Wysiadł z samochodu i wszedł do środka. Trafił do niewielkiej poczekalni, gdzie za szklaną szybą siedział młody policjant. Właściwie przekroczył pewnie trzydziestkę, ale dla Bartkowiaka każdy, kto miał mniej niż pięćdziesiąt lat, był młody.

–Dzień dobry, nazywam się Jan Bartkowiak. Chciałbym rozmawiać z policjantem, który w waszym rejonie zajmuje się zaginięciami – zwrócił się do dyżurnego.

–Chce pan zgłosić czyjeś zaginięcie? – Aspirant Doniecki zlustrował uważnym spojrzeniem przybyłego.

–Nie, chcę rozmawiać z policjantem zajmującym się zaginięciami – powtórzył mężczyzna.

–Najpierw musi pan zgłosić zaginięcie, a dopiero potem sprawa trafi do kogoś konkretnego – poinformował go dyżurny.

34

–Pan nie rozumie – zirytował się Bartkowiak. – Zaginięcie zostało zgłoszone kilka miesięcy temu. Teraz chcę rozmawiać z kimś, kto się tym zajmuje!

–Rozumiem. Trzeba było od razu powiedzieć, że śledztwo jest w toku. Proszę podać imię i nazwisko osoby zaginionej. Zaraz sprawdzę, do kogo trafiła sprawa. – Policjant usiadł przy klawiaturze komputera i spojrzał wyczekująco.

–Proszę posłuchać, tę sprawę prowadzi policja w Warszawie. Ja chcę rozmawiać z policjantem, który zajmuje się zaginięciami w waszym rejonie.

–Panie Bartkowiak, to tak nie działa. Konkretny przydział ma policjant z komisariatu właściwego dla zameldowania osoby zaginionej – tłumaczył cierpliwie. – U nas ta sprawa nie trafiła do nikogo. Zaginiona jest w centralnej bazie danych, ale…

–Wiem, wiem, wiem! Wiem, jak to działa! – odparł podniesionym głosem Bartkowiak. – Wiem, że nikt tutaj nie prowadzi sprawy mojej córki! Ale jest chyba ktoś, z kim mogę porozmawiać?!

–Proszę się uspokoić! – polecił oschle aspirant. – Mogę skontaktować pana z jednym z funkcjonariuszy wydziału kryminalnego, którzy są w tej chwili na służbie. Proszę zaczekać! – Wskazał na drewniane krzesła stojące pod ścianą.

–Dobrze, przepraszam. – Bartkowiak, ocierając chusteczką pot z czoła, zajął wskazane miejsce. – Dziękuję – dodał.

Doniecki rozmawiał przez telefon, nie spuszczając wzroku z mężczyzny. Przybyły miał co najmniej pięćdziesiąt lat, krótkie szpakowate włosy i niebieskie oczy, a na jego twarzy widać było ślady zmęczenia i troski. Skóra wydawała się obwisła i poszarzała. Sprawiał wrażenie, jakby znacznie schudł w krótkim czasie.

Aspirant po krótkiej rozmowie odłożył słuchawkę i ruchem ręki polecił Bartkowiakowi czekać. Ten tylko skinął głową i pogrążył się w rozmyślaniach.

Elka miałaby teraz piętnaście lat. Kiedy bez słowa zniknęła z domu, zabierając tylko kilka rzeczy, do dnia piętnastych urodzin, które spędził, wpatrując się w tort czekoladowy – jej ulubiony – brakowało pół roku. Nie było dnia, by nie patrzył na zdjęcie jedynej córki i nie płakał. Była taka podobna do matki – drobna buzia, zadarty nos, ogromne błękitne oczy i jasne włosy. Nawet tak samo wiotka i krucha jak ona. Nie był dobrym ojcem. Po śmierci żony miał tak wielką obsesję na punkcie chronienia Elki, że nie zauważył, iż największym zagrożeniem stał się on sam. Dziewczyna uciekła z domu i na-

35

wet nie miał prawa jej za to winić. Jedynym winnym był on. Zgłosił jej zaginięcie policji, poszedł do fundacji pomagającej rodzinom zaginionych, wynajął detektywa. Wszystko na nic. W końcu sprzedał mieszkanie, rzeczy zawiózł do siostry, a sam wyruszył w Polskę, podążając za każdym tropem, choćby najbardziej wątłym. Miał już do czynienia z oszustami, narkomanami, jasnowidzami, ale nie tracił nadziei. Uznał, że mu nie wolno. Tylko ona mu pozostała.

–Komisarz Krzysztof Chmiel.

Jan drgnął, przestraszony niespodziewanym pojawieniem się oficera śledczego. Funkcjonariusz nie miał na sobie munduru, tylko granatowe dżinsy i grafitową marynarkę, spod której wystawał czarny golf. Komisarz był niewiele młodszy od niego. Bartkowiak uznał, że tamten zbliża się do pięćdziesiątki, co podniosło go nieco na duchu. Miał nadzieję, że doświadczony śledczy w tym wieku będzie w stanie go zrozumieć. Otuchy dodawały przyjemne rysy twarzy i ciepłe brązowe oczy.

–Pan do mnie? – Chmiel ze zmarszczonym czołem przyglądał się mężczyźnie, który nie reagował przez dłuższą chwilę.

–Przepraszam, panie komisarzu. Zmęczenie. – Nieznajomy wstał z wyciągniętą ręką, którą Chmiel automatycznie uścisnął. – Nazywam się Jan Bartkowiak. Przyjechałem z Warszawy. Moja córka, Elżbieta Bartkowiak, uciekła z domu. – Zamilkł na moment. Tyle razy to powtarzał, ale zawsze czuł ten sam przeszywający ból.

Komisarz Chmiel nie przerywał mu. Przyglądał się w milczeniu, czekając na dalszy ciąg wyjaśnień.

–To już ponad pół roku, jak jej nie ma – podjął Bartkowiak. – Kiedy ostatnio ktoś ją widział, wybierała się tutaj. Mówiła, że Lipniów to prezent urodzinowy, bo wie pan, ona już jako dziecko uwielbiała te wszystkie historie o wróżkach i czarownicach – mówił coraz szybciej, zdając sobie sprawę, że zaczyna gadać nie na temat, o czym upewniło go zniecierpliwienie na twarzy Chmiela, które zniknęło jednak równie szybko, jak się pojawiło. – Rozpoznał ją kierowca autobusu, a więc musiała tu przyjechać dwa miesiące temu – zakończył szybko i z niecierpliwością wyczekiwał reakcji policjanta. Nagle dotarło doń, że to, co wcześniej wziął za spokój, jest obojętnością. Ten człowiek nie zamierzał mu pomóc. Słowa komisarza potwierdziły jego odczucie.

–Panie Bartkowiak – Chmiel przeczesał jasne włosy dłonią – dwa miesiące dla uciekiniera z domu to… – rozłożył ręce – jak podróż w czasie. Pana córka może być teraz wszędzie.

36

–Wiem, ale chciałem uzyskać informacje, czy nie trafiła do szpitala, może ktoś z was ją gdzieś wylegitymował – tłumaczył coraz bardziej zdenerwowany Jan. – Pytałem na dworcu w Lipniowie. Nikt jej nie widział. Nie wyjechała stąd…

–A jest pan pewien, że w ogóle tu dotarła?

–Wybierała się tutaj, kierowca ją pamiętał…

–Proszę posłuchać – przerwał mu stanowczo śledczy – prawda jest taka, że sam pan nie wie, czy tu była. Powtarzam – nie dopuścił Bartkowiaka do słowa – nie ma żadnego dowodu, że dziewczyna przyjechała do Lipniowa. A pańskie przekonanie, że skoro nikt nie widział jej wyjazdu, to znaczy, że ona tu nadal jest, należy uznać za naciągane. Jedyne, co pan wie, a raczej przypuszcza, to że się wybierała w te strony.

–No tak, ale…

–Wie pan, ilu ludzi przewija się przez nasze miasteczko? Zresztą przecież to uciekinierka. Nawet jeśli tu była, mogła się z kimś zabrać autostopem. Przykro mi, ale nie potrafię panu pomóc. – Komisarz wstał, zamierzając wrócić do swoich zajęć.

–Nie może mi pan odmówić! – zaprotestował Bartkowiak.

–Czego pan ode mnie oczekuje?

–Nie może mnie pan tak zostawić!

Chmiel zatrzymał się i popatrzył na zdesperowanego ojca. Westchnął z niechęcią.

–Mogę poprosić oficera dyżurnego, żeby wrzucił dane pańskiej córki i sprawdził raporty – zaproponował. – Ale zapewniam pana, że to nic nie da. Jest niepełnoletnia. Gdyby ktoś z naszych ją wylegitymował, z pewnością by się z panem skontaktowano.

–To ona! Niech pan popatrzy! – Bartkowiak chwycił policjanta za rękaw i podsunął mężczyźnie zdjęcie dziewczyny pod oczy. – Niech pan patrzy, do cholery! – wybuchnął.

–Panie Bartkowiak – Chmiel ruchem dłoni uspokoił przyglądającego się im z dyżurki aspiranta, że interwencja nie będzie potrzebna – nie widziałem pańskiej córki. Oficer dyżurny zaraz sprawdzi raporty, ale to też nic nie da. Gdyby trafiła do szpitala, wiedziałby pan o tym. Gdyby była martwa – tak samo – ciągnął, nie zwracając uwagi na błysk paniki w oczach mężczyzny, gdy ten usłyszał słowo „martwa”.

–Przecież mój świadek rozpoznał ją na zdjęciu…

37

–O ile ten ktoś naprawdę ją rozpoznał. Nie chcę pana pozbawiać nadziei, ale co mogę zrobić? Mam biegać ze zdjęciem po mieście i podtykać je ludziom pod nos? – Uwolnił rękaw i podszedł do oficera dyżurnego. – Proszę sprawdzić raporty – polecił.

–Już sprawdziłem, panie komisarzu. W trakcie rozmowy. Nic nie ma – zameldował Doniecki.

–Doskonale – pochwalił go Chmiel i odwrócił się w stronę ojca dziewczyny, ten jednak stał już za nim i usłyszał słowa policjanta.

–Czy pan jest pewien? Może…

–Przykro mi… – Komisarz wzruszył ramionami.

–Czy nie może pan nic zrobić? – ponownie zwrócił się do niego Bartkowiak. – Może mógłby pan wysłać kilku policjantów, żeby przepytali…

–Żartuje pan? – przerwał mu Chmiel bezceremonialnie. – Nie mam zamiaru odrywać ludzi od roboty. Trzeba było pilnować córki, to by z domu nie uciekła.

Bartkowiak pobladł gwałtownie. Nie spodziewał się takiego zakończenia rozmowy. Różne zarzuty słyszał pod swoim adresem, ale nigdy nie został potraktowany tak obcesowo.

–Proszę się do mnie zgłosić, jak znajdzie pan jej zwłoki. Wtedy się tym zajmę – rzucił zniecierpliwiony Chmiel. – Pod warunkiem że zostaną znalezione w naszym rejonie…

2.

Komisarz Michał Nawrocki w ostatniej chwili uskoczył przed wybiegającym z posterunku starszym mężczyzną.

–Turyści! – prychnął z pogardą. Kolejny, który stracił portfel i dokumenty, pomyślał.

–Co się dzieje? – zapytał oficera dyżurnego. – Omal nie zostałem staranowany… – Wskazał na zamykające się właśnie drzwi.

–Córka mu zaginęła – wyjaśnił Doniecki. – Ponad pół roku temu. Podobno tu się wybierała.

–I co? – spytał Nawrocki bez specjalnego zaciekawienia.

–A co ma być? – Dyżurny wzruszył ramionami z wystudiowaną obojętnością. – Ojciec zaginionej właśnie powiedział, że ktoś ją rozpoznał na zdjęciu. Wybierała się do Lipniowa, tylko że to było dwa miesiące temu. Teraz ta

38

dziewczyna może być wszędzie. Wie pan, komisarzu, ilu ludzi się przewija przez nasze miasto? Jeśli nie padła ofiarą przestępstwa, nikt nie będzie jej kojarzył. Typowa nastolatka. Zresztą te wszystkie małolaty wyglądają tak samo.

–Proszę proszę… Nic dziwnego, że ten facet tak stąd wybiegł. Po takiej przemowie… – Michał z dezaprobatą pokiwał głową.

–No co pan, komisarzu? To nie ja! – zarzekał się Doniecki, jego policzki pokryły się purpurą. – Komisarz Chmiel z nim rozmawiał.

–Komisarz Chmiel? – Nawrockiemu nie udało się ukryć zaskoczenia. Nie podejrzewał, żeby akurat on pofatygował się do zaginięcia i to nawet nie z ich rejonu.

–Ale miał rację – zreflektował się oficer dyżurny, zdając sobie sprawę z tego, jak zabrzmiało jego oświadczenie. – Jest tyle bieżących śledztw. Kto by się tam zajmował ucieczkami z domu… – Chmiel nie był osobą, której chciałby się narazić.

–Chyba mu tego nie powiedzieliście? – Nawrocki popatrzył badawczo na aspiranta. Wypełzający ponownie zza kołnierzyka rumieniec potwierdził jego najgorsze obawy.

–Właściwie, panie komisarzu…

–Co tu się stało?! – Nawrocki lekko podniósł głos.

–Komisarz Chmiel powiedział mu, żeby przyszedł, jak znajdzie jej zwłoki w naszym rejonie, a teraz ma nie zawracać głowy. I że trzeba było lepiej dziecka pilnować… – wyrzucił z siebie szybko Doniecki.

–Cholera! – zaklął Nawrocki.

Zalała go gwałtowna fala gniewu. Sam nigdy nie uważał się za szczególnie taktownego, właściwie to nawet nie lubił ludzi. Nic dobrego nie można się było po nich spodziewać – jak nie przestępca, to kłamliwy świadek – ale nigdy nie traktował innych jak śmieci. Zwłaszcza tych, którzy przychodzili zrozpaczeni. Chmiel przekroczył wszelkie granice, a on jak na złość, nic na niego nie miał. Jeśli dalej tak pójdzie, szef odwoła go do innej sprawy, a skorumpowany policjant wkrótce będzie rządził tym miastem.

–Proszę nie mówić, panie komisarzu, że ja… – zająknął się Doniecki, który nie chciał mieć na pieńku z Chmielem, komisarzem z dwudziestoletnim stażem, najlepszym przyjacielem komendanta i burmistrza. Facet prawdopodobnie zostanie też następnym komendantem. Komisarz należał do miejscowej elity, a jego żona wiedziała wszystko o wszystkich, co nie wydawało się dziwne, ponieważ była naczelnikiem urzędu skarbowego. Nawrocki nie miał

39

dowodu, że którekolwiek z tych dwojga wykorzystuje w celach prywatnych informacje zdobyte w pracy, tylko czy ktoś by się ośmielił dostarczyć mu taki dowód.

–Rozumiem – burknął niechętnie. – Czy komisarz Chmiel mówił coś jeszcze? – rzucił od niechcenia. Nie sądził, by aspirant usłyszał coś istotnego, ale nie szkodziło zapytać.

–Nie, panie komisarzu.

Nawrocki bił się z myślami. Miał za dużo pracy, by zawracać sobie głowę jakimś tam zaginięciem. Jeśli nawet dziewczyna rzeczywiście była w Lipnio-wie to od tamtej pory minęły dwa miesiące. Szansa, że ktokolwiek będzie ją teraz pamiętał, wydawała się praktycznie żadna. Michał miał inne zadania, a jeszcze dochodziła do tego praca bieżąca na posterunku. Mimo współczucia dla zrozpaczonego ojca, niespecjalnie miał ochotę w tym grzebać. Zdecydował, że odpuści sobie sprawę. Uspokoił Donieckiego, że to, co usłyszał, zatrzyma dla siebie, i poszedł do swojego gabinetu.

Przeglądał raport z włamania do sklepu nocnego, ale nie mógł się skupić. Cały czas miał przed oczami twarz wybiegającego z posterunku mężczyzny. Westchnął ciężko. Wiedział już, że nie zaśnie spokojnie ani tej nocy, ani następnej. Wybrał numer wewnętrzny i połączył się z Donieckim.

–Nawrocki! – rzucił do telefonu. – Jak nazywa się ten człowiek? Ten, który szukał córki?

–Jan Bartkowiak – poinformował go spiesznie aspirant Doniecki.

–A zaginiona?

–Elżbieta Bartkowiak.

–Zostawił numer telefonu?… Adres?… Cokolwiek? – dopytywał się komisarz, ale na każde z pytań otrzymał odpowiedź przeczącą.

–Dobra – burknął Michał i odłożył słuchawkę.

Splótł dłonie i oparł na nich podbródek. Przez chwilę patrzył przed siebie zamyślony. Był wysokim i szczupłym mężczyzną. Trudno by uznać go za dobrze zbudowanego, ale niejeden przestępca dał się na to nabrać. Nikt tak dobrze jak Nawrocki nie wiedział, że pozory potrafią mylić. Miał szare przenikliwe oczy, jego twarz zawsze sprawiała wrażenie napiętej, a z obojętnego spojrzenia nic nie dawało się wyczytać. Chmiel stanowił jego całkowite przeciwieństwo. Już samym wyglądem wzbudzał zaufanie i sympatię, a pełne współczucia brązowe oczy spaniela były żartem losu, Nawrocki bowiem nie znał drugiego takiego drania.

40

Znienawidzili się od pierwszego dnia, gdy został tu skierowany z Komendy Głównej. Od początku uważał Chmiela za karierowicza. W dodatku tamten był kiepskim gliną. Sfuszerował kilka spraw o narkotyki i prokuratura musiała umorzyć śledztwo. Nawrocki podejrzewał go o celowe utrudnianie pracy, ale nie udało mu się znaleźć dowodów. Miał wrażenie, że działająca tu grupa policjantów ma zupełnie inne zapatrywania na służbę społeczeństwu niż zasady wyniesione z akademii policyjnej. I właśnie to musiał wykazać.

3.

Doniecki odłożył słuchawkę i niepewnie popatrzył na Chmiela, przysłuchującego się rozmowie.

–O co chodziło? – zapytał ten spokojnie.

–Komisarz Nawrocki pytał o tego faceta szukającego córki… – Aspirant czuł pot spływający mu po plecach. Jeszcze tego brakowało, aby facet uznał, że na niego donoszę, pomyślał zdenerwowany.

–Ciekawe… – rzucił na pozór obojętnie Chmiel – skąd Nawrocki ma informacje…

–Pan komisarz zderzył się w drzwiach z tym facetem i dopytywał się, o co chodziło.

–I co mu powiedziałeś?

–Sprawa zaginięcia, nie nasz rejon, brak dowodów, że dziewczyna tu dotarła. Nic więcej – zarzekał się Doniecki.

–Ciekawe… – powtórzył spokojnie Chmiel, lustrując uważnym spojrzeniem dyżurnego. Doniecki musiał dokładnie opisać całe zajście Nawrockiemu, w przeciwnym wypadku tak by się nie pocił, a tamten nie zainteresowałby się sprawą.

–Bardzo ciekawe – powtórzył.

Wybierał się na obiad, ale uznał, że to może zaczekać. Najpierw trzeba sprawdzić, co zamierza jego przeciwnik.

Michał siedział za biurkiem, przeglądając protokół z przesłuchania, by się upewnić, że nie umknął mu żaden szczegół, gdy do pokoju wszedł Chmiel.

–Jak zawsze bez pukania, i jak zawsze bez zaproszenia – podsumował krótko Nawrocki.

41

–Jestem u siebie – odparował tamten, opierając się swobodnie o futrynę.

–Mogę w czymś pomóc? – Michał zmierzył go wzrokiem.

–Właśnie o to samo chciałem zapytać. – Łagodne brzmienie głosu komisarza potrafiłoby wprowadzić w błąd mniej doświadczonego policjanta.

–A dokładniej?

–Dokładniej… – Krzysztof udał, że się zastanawia – to ja cię informuję, że jesteś tu nowy. Nie znasz układów. Nie masz układów. Musisz na siebie uważać. Powinieneś korzystać z rad starszych, życzliwych ci kolegów.

–A jak brzmi rada życzliwych kolegów?

–Zajmuj się własnymi sprawami.

–Właśnie to robię. – Podniósł akta dotyczące włamania.

–Nie rób ze mnie idioty, Michał. – Tym razem Chmiel nie udawał sympatii.

–A dokładniej? – spytał ironicznym tonem Nawrocki.

–Nie przesłuchuj naszych. Myślisz, że nie widzę, jak próbujesz kopać pode mną dołki? Wiem, co jest grane.

–Skoro mamy grać w tę samą grę, to może mnie oświeć, czego chcesz? – Mimo pozornego spokoju poczuł, że robi mu się zimno. Jakimś cudem Chmiel dowiedział się, że prowadzę przeciwko niemu śledztwo, pomyślał.

–Zaraz po mnie masz najdłuższy staż w policji, a stary niedługo idzie na emeryturę. Jego miejsce jest już zajęte.

–To oczywiste… – odparł Michał kpiąco, starając się ukryć ulgę. A więc tamten podejrzewał go o zakusy na stanowisko komendanta. Takie pomysły w niczym nie zagrażały jego zadaniu.

–Nie zadzieraj ze mną!

–A sprawa tej dziewczyny? – spytał łagodnie Nawrocki.

–Co?

–Dlaczego nie chciałeś zająć się sprawą małej Bartkowiak?

–Tym? Zwariowałeś? Nie nasz rejon. Szukanie igły w stogu siana. Niech się facet cieszy, że kazałem sprawdzić raporty. – Wzruszył obojętnie ramionami, ale Michał wyczuł w jego zachowaniu fałsz.

–Więc pewnie nie będziesz miał nic przeciwko temu, jeśli w wolnej chwili sprawdzę parę rzeczy… – rzucił od niechcenia, uważnie obserwując reakcję kolegi. Nie pomylił się. Tamten zesztywniał na ułamek sekundy, ale Michałowi to wystarczyło. Coś tu było nie tak. I to bardzo.

–Nie powinieneś w tym grzebać – odparł tamten po dłuższej chwili.


    Ваша оценка произведения:

Популярные книги за неделю