355 500 произведений, 25 200 авторов.

Электронная библиотека книг » Olga Rudnicka » Lilith » Текст книги (страница 8)
Lilith
  • Текст добавлен: 4 августа 2017, 22:00

Текст книги "Lilith"


Автор книги: Olga Rudnicka



сообщить о нарушении

Текущая страница: 8 (всего у книги 27 страниц) [доступный отрывок для чтения: 10 страниц]

74

Nie traciła też nadziei. Wiedziała, że nikt jej nie szuka, lecz mimo to czekała na cud, który je ocali.

75

Rozdział VI

1.

Nawrocki w zadumie patrzył na mapę wiszącą na ścianie. W okręgu narysowanym czarnym flamastrem oznaczył kolorowymi pinezkami pobliskie miejscowości, do których mogła się udać zaginiona nastolatka. Właśnie skończył telefonować do okolicznych komisariatów z pytaniem o niezidentyfikowane zwłoki jasnowłosych dziewczyn. Na odległość mógł zdziałać tylko tyle, czyli wykluczyć kilka ewentualności. Nie byłby to pierwszy raz, gdy zaginiona osoba pada ofiarą przestępstwa bądź wypadku i zostaje pochowana jako NN.

Oczywiście to nie posuwało naprzód sprawy zaginięcia Elżbiety Bartkowiak, gdyż nadal nie mieli żadnego konkretnego śladu. Wraz z ojcem dziewczyny przez kilka ostatnich dni sprawdzali dworzec i jego okolice, przepytywali prywatnych przewoźników, obeszli miejsca, w których zbierała się młodzież. Nikt nie pamiętał tej dziewczyny.

Zastanawiał się, dlaczego tak się zaangażował w te poszukiwania. To nie była jego działka. Sprawa nawet nie trafiła do nich oficjalnie. Nie został poproszony o pomoc. Jak ostatni osioł wpakował się w działania, które pochłaniały cały wolny czas i przez które nie nadążał z przydzielonymi zadaniami. Uczciwość nakazywała mu przyznać, że głównym powodem był Chmiel. Po prostu miał nadzieję, że wpadnie na trop, który pogrąży przeciwnika. Nie miał wprawdzie pojęcia, jakim sposobem jego wróg mógłby się przyczynić do zaginięcia nastolatki. Było to tylko irracjonalne przypuszczenie, niepotwierdzone choćby cieniem dowodu. Właściwie jedynym powodem jakichkolwiek podejrzeń mogło być zachowanie tamtego. Michał wiedział, że Krzysztof to kawał sukinsyna i jego niechęć do pomocy Bartkowiakowi wynikała najprawdopodobniej z lenistwa, a może też rzeczywiście nie chciał rozdmuchiwać tej sprawy ze względu na dobro miasteczka. Ale Michał czuł, że to nie jest jedyne wyjaśnienie. Gwałtowna reakcja Chmiela, jego złość… Chciał wierzyć, że wszystko to da się rozsądnie wytłumaczyć, ale… A może sam się oszukiwał? Może już dość tej roboty? Przez moment czuł wyrzuty sumienia, że jego pomoc jest motywowana tak egoistycznymi pobudkami. Wdzięczność Janka

76

drażniła go i wprawiała w zakłopotanie. Z drugiej strony robił wszystko, co możliwe, żeby odnaleźć dziewczynę, więc może cała reszta nie jest istotna? Nie potrafił odpowiedzieć sobie na pytanie, czy kiwnąłby palcem, gdyby chodziło tylko o zaginięcie. Gdyby Chmiel nie wystąpił z tym idiotycznym żądaniem, czy zaangażowałby się w sprawę? Pewnie nie, doszedł do wniosku, który mu się nie spodobał.

–Witam kolegę. – W drzwiach stanął komisarz Chmiel, bez pukania oczywiście.

–Co jest? – Michał nie zamierzał udawać. Po ich ostatniej ostrej wymianie zdań dobre maniery przyprawiłyby go o zawał.

–Słyszałem, że szukasz tej dziewczyny.

–Mówiłem ci i powtórzę raz jeszcze. Nic ci do tego, jak spędzam wolny czas! – warknął.

–Zastanawiałem się trochę nad tą sprawą. – Tamten zachowywał się tak, jakby prowadzili przyjacielską pogawędkę. – Pomyślałem, że im szybciej się przekonamy, że tej małej nie ma w Lipniowie, tym lepiej dla miasta i ojca dziewczyny. – Rzucił trzymaną w ręku teczkę na biurko.

–Co to jest? – Nawrocki popatrzył podejrzliwie.

–Podzwoniłem trochę tu i tam… – Wzruszył nonszalancko ramionami. – Moim zdaniem pasuje.

Michał niechętnie otworzył teczkę. Na ułamek sekundy przymknął oczy. Widząc czarno-białe zdjęcie zwłok, poczuł przelotny ból w sercu. Na pozór beznamiętnie przejrzał wszystkie fotografie. Zmusił się do sprawdzenia danych.

–Kobieta, lat około piętnastu – osiemnastu, włosy blond, wzrost metr sześćdziesiąt, waga szacunkowa pięćdziesiąt kilogramów. – Krzysztof, recytując z pamięci dane, usiadł na krześle na wprost niego. – Pasuje.

–Przyczyna śmierci – wykrwawienie, obrażenia wskazują na gwałt… – Nawrocki przerwał czytanie i odłożył teczkę.

–Czas śmierci: dwanaście tygodni przed znalezieniem zwłok – usłużnie dopowiedział Chmiel.

–Dziewczyna była tu widziana osiem tygodni temu – zauważył Michał.

–Około ośmiu – doprecyzował jego rozmówca. – Równie dobrze mogło to być wcześniej albo to nie była ona. Może w tym czasie pojawiła się inna dziewczyna, której rysopis pasuje do naszej zaginionej, i została błędnie rozpoznana. – Udał, że nie widzi uniesionych w niemym zdumieniu brwi siedzącego naprzeciwko kolegi.

77

–Przez dwóch świadków? – Nawrocki z trudem opanował emocje, słysząc o „naszej zaginionej”.

–Wiesz, jacy są świadkowie – kontynuował przyjacielskim tonem Krzysztof. – Sam miałem niedawno taką sytuacje, że świadek rozpoznał faceta na okazaniu, a w sądzie wskazał na jego kumpla, który siedział wśród publiczności. Okazało się, że z całego zdarzenia zapamiętał tylko, że facet był blondynem i miał złamany nos. Na okazaniu wskazał tego, kto miał te same cechy, a dopiero jak zobaczył właściwego, to skojarzył. Koszmar! – Udał, że się wzdraga.

–Daruj sobie, już to słyszałem. I to nie raz – podkreślił złośliwie Michał. – A skąd pewność, że to MOJA zaginiona?

–Nikt jej nie zidentyfikował, czas w zasadzie się zgadza, rysopis też… Jeśli można mówić o rysopisie w przypadku osoby, która trzy miesiące przeleżała w ziemi – odparł z uśmiechem Chmiel.

–Zabawne… – Nawrocki się skrzywił. Makabryczny żart nie przypadł mu do gustu. – Kiedy ją znaleźli? Sprawdzałem dane z okolicy. Nic nie było.

–Dzisiaj w nocy. Anonimowy telefon. Jakiś wielbiciel joggingu pewnie się na nią natknął. – Chmiel nie przejmował się zimnym spojrzeniem Michała. – Wspaniale, prawda?

–Wspaniale? – Michał nie zrozumiał, o co tamtemu chodzi.

–Ojciec dowie się wreszcie, co się stało z dzieckiem. Oczywiście, nie mówię, że będzie mu lekko, ale przynajmniej będzie mógł wrócić do normalnego życia. A co najważniejsze – wstał i skierował się do drzwi – to nie nasz rejon.

–Ty skurczy synu! – Nawrocki zerwał się z miejsca. W przypływie gniewu chciał już biec za Chmielem, ale rozsądek zwyciężył. Przyjdzie na to czas. Z trudem opanowując wzburzenie, otworzył zaciśnięte w pięści dłonie.

Uspokoił się na tyle, by ponownie otworzyć teczkę. Dziewczyna na zdjęciach była nierozpoznawalna. Ciało było w stanie dość mocno posuniętego rozkładu. Tylko badania DNA pozwolą z całkowitą pewnością ustalić, czy to córka Bartkowiaka. Doświadczenie pozwoliło mu szybko odszukać potrzebne informacje bez konieczności przedzierania się przez stos dokumentów. Zgłoszenie o znalezieniu zwłok odebrano o 23.11. Patrol nie znalazł na miejscu żadnych śladów, co z jednej strony tłumaczył upływ czasu od momentu, gdy dziewczynę wrzucono do dołu, do chwili zauważenia zwłok. Z drugiej strony wydało mu się to dziwne, że anonimowy odkrywca zwłok nie pozostawił po sobie żadnych śladów. Wąwóz koło Brzezin, gdzie znaleziono ciało, nie należał

78

do uczęszczanych tras pieszych wędrówek. Michał zastanawiał się, czy naprawdę nie było tam żadnych śladów, czy też policjanci z patrolu, widząc rozkład zwłok, uznali, że ślady sprawcy już dawno uległy zatarciu. Nie wzięli pod uwagę jeszcze jednej możliwości, która właśnie zakiełkowała w głowie komisarza. Jeśli na miejscu rzeczywiście nie dostrzeżono żadnych śladów, to w jaki sposób telefonujący informator mógł się dowiedzieć o zwłokach, skoro go tam nie było? Czy może technicy podarowali sobie zabezpieczenie śladów człowieka, który natknął się na ciało? Jeśli faktycznie nic nie znaleźli, wyjaśnienie było jedno. Dzwonił sam sprawca.

Na podstawie zdjęć Nawrocki nie mógł jednoznacznie odrzucić tezy, że to Elżbieta Bartkowiak, mimo niezgodności czasowej. Chmiel miał rację, świadkowie mogli się mylić i co do czasu, i co do osoby. Bez względu na tożsamość dziewczyny zaniepokoił go ów anonimowy telefon. Zakładając, że jego podejrzenia mogą być słuszne i sprawca sam poinformował policję, należało się zastanowić, co przez to chciał osiągnąć. Nie ma zwłok, nie ma sprawy. Teraz w Brzezinach z pewnością toczy się śledztwo w sprawie gwałtu i zabójstwa. Przypadkowy gwałciciel i morderca nie ujawnia się ze swoimi czynami. Chyba że to nie była przypadkowa zbrodnia… Michał pomyślał z obawą, że niezidentyfikowana ofiara może była pierwsza, ale niekoniecznie ostatnia. A może za bardzo wybiegam do przodu? – zreflektował się szybko.

Chmiel jest pewnie zachwycony, że to nie nasza sprawa, pomyślał z goryczą. Bijąc się z ponurymi myślami, wybrał numer Bartkowiaka.

–Janek, Michał z tej strony. Musimy się spotkać. Przyjadę do ciebie. Nie ruszaj się z motelu.

2.

Lidka musiała przyznać, że dawno nie była tak podekscytowana. Ostatnim razem podobny stan euforii ogarnął ją na wieść, że jest w ciąży. Wcześniejsze zniechęcenie na widok mnóstwa przedmiotów upchniętych w skrzyniach i zapakowanych w kartony zniknęło bezpowrotnie. Ekscytacji nie wywołały odziedziczone skarby. Lidka nie zawracała sobie głowy obrazami ani antykami.

Kiedy dwa dni wcześniej za radą Piotra zaczęła przeglądać zawartość poddasza, zauważyła zaskoczona, że składało się ono jak gdyby z dwóch części.

79

Podział ten nie był zbyt widoczny, gdyż nie zbudowano tu żadnego ukrytego pokoju czy choćby alkowy.

Od frontu, gdzie był najłatwiejszy dostęp, stały bądź leżały złożone tu tymczasowo rzeczy należące do zmarłego stryja. Z tyłu natomiast, czego Lidka z początku nie zauważyła, znajdowały się najrozmaitsze szpargały i to one właśnie sprawiły jej tak wielką radość. Dawne roczniki gazet, artykuły i wycinki wrzucone do teczek bez ładu i składu, pożółkłe ze starości karty książek, których nie dało się złożyć w całość. W zakurzonym sekretarzyku znalazła spłowiałe zdjęcia, listy przewiązane czerwoną wstążką z atramentem tak wyblakłym, że trudno było rozpoznać litery, dokumenty zapisane tak drobnym maczkiem, że przypominał alfabet Morse'a (kropki i kreski). Obok stał futerał, zupełnie taki sam jak ten, w którym Piotr nosił swoje plany i projekty. Zajrzała do środka. Skojarzenie było całkowicie słuszne. Wewnątrz, zwinięte w ciasny rulon, znajdowały się stare mapy, których nie starała się rozszyfrować. Po prostu włożyła je z powrotem.

Już trzeci dzień segregowała swoje znaleziska. Nie zagłębiając się w ich treść, układała osobno dokumenty, zdjęcia, gazety, mapy, notatki, listy, zdecydowana znieść powoli wszystko do biblioteki i tam przejrzeć w spokoju, kiedy już ekipa remontowa skończy działalność.

–Hm… – mruknęła zaintrygowana.

W stercie gazet, głęboko ukryty w środku, leżał gruby notes oprawiony w skórę. Na tle pozostałych szpargałów wyglądał jak nowy.

Dlaczego tu się znalazł? – pomyślała zaintrygowana, biorąc go do ręki.

Ogarnęło ją jeszcze większe zdziwienie, gdy próbując przeczytać zapełnione eleganckim pismem strony, zauważyła, że autor posługiwał się łaciną. Pomiędzy kartami zaś znajdowały się cieniutkie bibułki z rysunkami nieznanych symboli. Kilka z tych szkiców przypominało jej wzory na medalionach, widzianych w księgarni. Różnica była taka, że sprzedawane przez Edytę amulety nie miały inskrypcji, które widniały na starannie sporządzonych rysunkach. Było to tak niezwykłe, że pochłonięta rozmyślaniami Lidka nie zauważyła zbliżającej się postaci.

–Wiesz, która godzina? – Głos, który nagle rozległ się za nią, sprawił, że serce zamarło jej ze strachu.

–Musisz się tak skradać? – zapytała z wyrzutem, przyciskając kurczowo do piersi swoje znalezisko.

–Wołałem cię. – Piotr rozglądał się ciekawie wokoło. – Co to jest? – Machnął ręką w kierunku sterty szpargałów.

80

–Nie mam pojęcia – odrzekła. – Twój stryj gromadził to chyba latami. Niektóre z tych papierzysk rozlatują się w rękach.

–Trzeba będzie to spalić. – Kopnął stos ułożonych przez Lidkę gazet, który przechylił się niebezpiecznie. Na szczęście w porę zdołała je powstrzymać przed rozsypaniem po podłodze.

–Zwariowałeś?! – zaprotestowała gwałtownie. – Nawet nie wiesz, co tu jest. Może to jakaś kolekcja – zasugerowała. – No dobra, kolekcja to może nie. – Pełne niedowierzania spojrzenie, jakim mąż obrzucił bałagan dookoła, uzmysłowiło jej, że to nie było właściwe określenie. – Patrz, tu są listy, notatki, książki… – Wskazała na jedną z nielicznych, która rzeczywiście wyglądała na całą, większość bowiem była stosem kartek. – Chyba bardzo stare. Warto je przejrzeć. Przynajmniej mam zajęcie i nie wchodzę w drogę twoim budowlańcom.

Rozpaczliwie szukała w myślach argumentu, który powstrzymałby męża przed puszczeniem znaleziska z dymem. Piotr był niepocieszony, że jest wiosna i w parku brak uschłych liści. Marzyło mu się ognisko i miała poważne obawy, że byłby skłonny wykorzystać każdy inny materiał do zaspokojenia swoich piromańskich ciągot.

–Patrz!

Chwyciła futerał z mapami i przez moment czuła podziw dla własnej bystrości. Piotr nie kwapił się z wzięciem do ręki pokrytej kurzem tuby. Westchnęła poirytowana i zaciskając zęby, by nie powiedzieć mu paru ostrzejszych słów, co ostatnio zdarzało się dość często, otworzyła futerał. Gdy go przechyliła, ze środka wypadł pożółkły ze starości rulon.

–Hej, ostrożnie! – Piotr w mgnieniu oka zorientował się, co to za skarby. – Nie ściskaj tak, bo uszkodzisz! – Odebrał jej delikatnie, lecz stanowczo tubę. – Zdajesz sobie sprawę, co mogą zawierać takie mapy?

–Domyślam się. – Pokręciła z rozbawieniem głową.

–Dobra, strych jest twój, ale to… – wskazał na podłużny futerał – moje. Nie ma tu tego więcej?

–Nie zauważyłam, ale jak coś mi wpadnie w oko, nawet nie dotknę. Od razu będę cię wołać – zapewniła go.

–Grzeczna dziewczynka. – Pochylił się, by ją pocałować, zastygł jednak w odległości kilku centymetrów od jej twarzy.

–Mogłabyś się umyć? – poprosił, gdy Lidka zamrugała ze zdziwienia, bo spodziewany pocałunek nie nastąpił.

–Och… – Popatrzyła na siebie zawstydzona.

81

Ubranie miała szare od kurzu, tak samo dłonie. Pod paznokciami pomalowanymi bezbarwnym lakierem widniała gruba warstwa brudu. Dotknęła lekko policzka. Podejrzewała, zupełnie słusznie, że jej twarz i włosy wyglądają podobnie.

–No właśnie, Kopciuszku. – Piotr cofnął się, patrząc na nią z czułością. – To, co masz na głowie, jeszcze dziś rano było włosami – zażartował.

–Niczego tu nie dotykaj – powiedziała ostrzegawczym tonem. – Strych jest mój, pamiętasz? – Wycelowała w niego palec.

–Słowo harcerza. – Piotr podniósł dłoń do góry. – Nawet tu nie muszę wchodzić. Jak się pospieszysz z prysznicem, to możemy pojechać do Lipniowa na kolację – zawołał za przeciskającą się ku wyjściu żoną.

Nie był pewny, czy go usłyszała, ale za to nie wątpił, że Lidka chętnie się stąd wyrwie. Zrobiło się już ciepło, mogła nawet wyjść z domu z wilgotnymi włosami. Ostatnio strasznie ją zaniedbywał. Czuł, że jest jej winien ten wypad. Mapy mogą poczekać.

3.

Lidka z przyjemnością wdychała wieczorne powietrze. Zapach trawy, ziemi i nieuchwytnej majowej aury unosił się wokoło. Wiedziała, że ten wiosenny aromat zniknie, gdy tylko wjadą do miasta. Pomysł wypadu na kolację był świetny. Cieszyła się nie tylko ze względu na siebie. Piotr zdecydowanie za dużo czasu spędzał w domu. Sama nie nawiązała wielu znajomości – poza Edytą i komisarzem Nawrockim nie znała nikogo, ale w porównaniu z nią mąż był wręcz odludkiem. Jęknęła głucho, gdy dotarli do centrum miasteczka. Parking przy rynku okazał się pełny. Piotr stanął w jednej z bocznych uliczek.

–Dasz radę iść? Mamy spory kawałek… – powiedział z poczuciem winy.

–Nie przejmuj się! Jest pięknie. I tak ciepło. Pora w sam raz na spacer. – Lidka roześmiała się radośnie, wsuwając mu dłoń pod ramię.

–I nikt nas nie napadnie – mruknął Piotr w przypływie czarnego humoru. W dużym mieście z pewnością nie wybrałby się z ciężarną żoną na spacer ciemnymi uliczkami.

–No widzisz, same plusy – cieszyła się jak dziecko. – Muszę przyznać, że mimo trudnych początków jestem zadowolona z przeprowadzki. To piękne miasteczko. Wygląda trochę, jakby się zatrzymało w czasie, ale właśnie to ma

82

swój urok – trajkotała jak zawsze, gdy była podekscytowana. – Trochę mnie przestraszyły na początku te legendy, ale w sumie czego się tu bać?

–W tej chwili boję się, że nie będzie stolika w restauracji – zażartował Piotr.

Jego obawy nie były pozbawione podstaw. Rynek wypełniał tłum młodych rozbawionych ludzi. Mimo że minęła już siódma, sklepy były otwarte, a wewnątrz kręciło się sporo kupujących.

–Wygląda mi to na święto – powiedział zdumiony Piotr.

–Drugi maja. To chyba nie święto… – Lidka zmarszczyła czoło w namyśle. – Pierwszego jest Święto Pracy, trzeciego – Konstytucji, ale dzisiaj? Pewnie jakaś lokalna uroczystość – uznała.

–Pewnie tak. – Piotr nie wydawał się przekonany, ale innego wyjaśnienia nie znalazł.

–Wiesz co? – Zatrzymała się przed księgarnią. – Wejdę na chwilę do Edyty, a ty zajmij stolik w restauracji, dobrze?

Chciał zaprotestować, ale Lidka zdążyła już zniknąć wewnątrz sklepu. Wzruszył ramionami i poszedł dalej, przepychając się wśród tłumu.

W takich momentach Lidka była wdzięczna naturze za swój wzrost. Spoglądając z góry na ludzi tłoczących się w księgarni, wypatrzyła Edytę i pomachała do niej ręką. Przyjaciółka skinęła brodą w stronę kantorka i ponownie odwróciła się do klientki niemogącej się zdecydować, które kolczyki wybrać.

Lidka skierowała się posłusznie w stronę zaplecza. Zauważyła dwie dziewczyny, których nie widziała podczas swoich wcześniejszych wizyt. Wydawały się doskonale zorientowane w tym, co leży na półkach i regałach. Zapewne pomagały Edycie w takie wieczory jak ten, bo po chwili jedna z nich zaczęła nabijać cenę na kasie fiskalnej.

–Co jest? – Edyta wpadła do kantorka.

–Hej! – przywitała się Lidka. – Ale ruch! Powiesz mi, co się dzieje?

–A co ma się dziać? – zdziwiła się. – Obchodziliśmy święto Beltaine.

–Pierwsze słyszę.

–No tak, zapominam, że jesteś tu nowa. – Klepnęła się w czoło. – Belta-ine to święto celtyckie rozpoczynające lato. Odbywa się w nocy z trzydziestego kwietnia na pierwszego maja – wyjaśniała szybko. – Wczoraj była niezła impreza, ogniska i tańce.

–Święto celtyckie? Tutaj? – Z twarzy Lidki biło niedowierzanie.

–To jeden z większych sabatów wicca. Mówiłam ci o tym, pamiętasz?

83

–Mówiłaś, ale daty trzydziestego kwietnia nie wymieniałaś.

–Pewnie nie zdążyłam ci opowiedzieć o wszystkim. – Edyta wyjęła z lodówki butelkę wody. – Chcesz?

–Nie, dzięki. To o co chodzi z tymi większymi sabatami?

–Równonoc, czyli przesilenie wiosenne i jesienne, to sabaty mniejsze, a mamy jeszcze sabaty większe: Imbolc – drugiego lutego, Beltaine – trzydziestego kwietnia, Lammas – noc pierwszego sierpnia i Samhain – w wigilię Wszystkich Świętych. W sabaty mniejsze organizowane są ogniska i małe przedstawienia teatralne w kręgu kamiennym, a sabaty większe obchodzi całe miasto.

–Czy to ma coś wspólnego z procesami czarownic? – dociekała Lidka.

–Zupełnie nic – odparła ze śmiechem Edyta. – Ale miasteczko żyje z magii, więc wiesz…

–No jasne. Wieczne Halloween.

–Coś w tym stylu – przytaknęła. – Ludzie lubią tu wracać – dodała.

–Aha, a dzisiaj? Przecież sabat już się skończył?

–Ciąg dalszy. No i długi weekend. Co tu robisz? Nie przyjechałaś się bawić, skoro nie wiedziałaś, że jest zabawa. Więc? – Popatrzyła uważnie na koleżankę.

–Piotr zaprosił mnie na kolację. Skoro jeszcze nie wrócił do sklepu, to znaczy, że zdobył stolik. – Lidka zerknęła na zegarek z lekkim poczuciem winy. – Pewnie się na mnie irytuje. Ale zobacz! – Wyjęła oprawiony w skórę notes, który przed wyjściem z domu wsunęła do torby. Kierował nią wyłącznie impuls. Nie spodziewała się, że o tej godzinie księgarnia będzie otwarta. – Znalazłam to na strychu. Nie rozumiem z tego ani słowa. – Podała notes koleżance.

–Łacina. – Zdumiona Edyta podniosła na nią oczy.

–Też tak myślę. Znasz?

–Nie, skąd – zaprzeczyła, oddając notes.

–Spójrz. – Lidka otworzyła go w miejscu, gdzie tkwił złożony we czworo rysunek. – Notes jest tego pełen. Symbole, amulety, jakieś wzory… Nie wiem nawet, jak nazwać to, co przedstawiają. Pomyślałam, że może coś ci się skojarzy.

–Hm… – Edyta z zastanowieniem oglądała cieniutką kartkę. Nakreślony tuszem znak wydawał się znajomy, ale nie potrafiła go nigdzie umiejscowić.

84

–Albo ten. – Lidka podała jej kolejny, na którym był starannie wyrysowany piękny wisior z plecionym łańcuszkiem. Na okrągłym medalionie znajdowały się łamane linie, przypominające zygzaki błyskawic.

–To akurat kojarzę. – Ten symbol był Edycie znany. – Pamiętasz, jak rozmawiałyśmy o Lilith i o trzech aniołach, które miały ją sprowadzić do raju?

–Coś na S… – powiedziała Lidka.

–Senoy, Sansenoy i Semangelof – przypomniała jej koleżanka. – Według dawnych wierzeń amulety z wyrytymi imionami tych trzech aniołów miały chronić dzieci przed Lilith. Było to całkiem popularne wierzenie w Skandynawii w czasach wikingów.

–To oni nie mieli swoich własnych bogów? Walhalla i takie tam?

–Owszem, jednak Lilith występowała właściwie w każdej mitologii. Zmieniały się imiona i legendy, ale zawsze uważano ją za demona. Na Litwie na przykład Lilith występowała jako Litun, wampirzyca albo strzyga. Początkowo była duchem powietrznym, potem w myśl ludowych wierzeń miała wysysać krew dzieciom – wyjaśniała cierpliwie Edyta.

–Dziwne… – Lidka poczuła niepokój.

–Dlaczego? To tylko podania…

–Niby tak, ale czy nie uważasz, że to zadziwiająca zbieżność cech? Mnie zastanawia to podobieństwo…

–A mnie nie. W dawnych wiekach nowo narodzone dzieci bardzo często umierały na różne choroby, a niewiedza i strach sprawiały, że ludzie szukali wyjaśnienia. – Edyta ucięła jej domysły.

–Wiem, wiem, przecież nie mówię, że Lilith istniała naprawdę – żachnęła się Lidka.

–I dobrze. Ciąża nie usprawiedliwia zaburzeń umysłowych. – Tamta nie kryła ironii.

–Zostawię ci te rysunki. – Lidka nie przejęła się docinkiem. – Przejrzysz je? Jestem ciekawa.

–Dobra, ale skąd to masz?

–Znalazłam na strychu. Tam jest dosłownie wszystko. Listy, gazety, książki… – opowiadała. – O właśnie, jak poskładam książki do kupy, to ci je przywiozę. Co ty na to?

–To notes twojego stryja? – Z twarzy Edyty zniknęła wesołość.

–Nie wiem. Możliwe – przyznała Lidka. – A co?

–Zostaw mi to wszystko, dobrze? – poprosiła koleżanka.


    Ваша оценка произведения:

Популярные книги за неделю