355 500 произведений, 25 200 авторов.

Электронная библиотека книг » Olga Rudnicka » Lilith » Текст книги (страница 7)
Lilith
  • Текст добавлен: 4 августа 2017, 22:00

Текст книги "Lilith"


Автор книги: Olga Rudnicka



сообщить о нарушении

Текущая страница: 7 (всего у книги 27 страниц) [доступный отрывок для чтения: 10 страниц]

63

Rozdział V

1.

Edyta jadła powoli swój kawałek pizzy, przyglądając się z niemym podziwem pochłaniającej wielką porcję Lidce.

–Już mi lepiej… – westchnęła przyszła matka, z zadowoleniem poklepując się po brzuchu. – Teraz mów! – rozkazała, zastanawiając się jednocześnie, czy zmieści jeszcze jeden kawałek.

–Chwila… – Edyta wytarła usta serwetką. – Widziałaś ogłoszenie na zewnątrz?

–Nie, a co?

–No tak… – westchnęła, kiwając pobłażliwie głową. Jeśli sądzić po tempie i ilości pochłoniętej pizzy, Lidka była zaprogramowana wyłącznie na jedzenie. – Kilka dni temu spotkałam pewnego mężczyznę. Nazywa się Jan Bartkowiak. Jego córka uciekła z domu.

–Tak bez powodu chyba nie uciekła… – zauważyła sceptycznie Lidka.

–Myślę, że to nie jest zły człowiek. Dziewczyna ma ledwie piętnaście lat. To jeszcze prawie dziecko.

Edyta odłożyła swój trójkąt pizzy do pudełka. Straciła apetyt, w przeciwieństwie do Lidki, która sięgnęła po tamten kawałek i zaczęła go pochłaniać. Najwyraźniej nie przeszkadzało jej, że jest już nadgryziony.

–Przepraszam – wymamrotała z pełnymi ustami – zamierzałaś go zjeść?

–Nie krępuj się. – Edyta machnęła tylko ręką.

–Dzięki. – Lidka przełknęła. – I co z tą dziewczyną?

–Podobno wybierała się do Lipniowa. Przyjechał jej szukać. Ten dostawca ją rozpoznał.

–Naprawdę? – W głosie przyjaciółki słychać było ekscytację. – To dobra wiadomość!

–Niekoniecznie. – Edyta skrzywiła się lekko. – Nie jest pewien na sto procent, że to ona. Wiesz, łatwej rozpoznać kogoś na zdjęciu niż na ziarnistym plakacie. Poza tym minęły już dwa miesiące.

64

–No tak… – Tamta sie zmartwiła. – Ale przynajmniej wiadomo, że żyje i że tu była. Może ktoś jeszcze ją zapamiętał? – zastanawiała się głośno. – Wiesz, tak sobie myślę, mam masę czasu, mogłabym pokręcić się po mieście i popytać – zaproponowała.

–Zwariowałaś? Nikogo tu nie znasz. Wpadniesz w kłopoty. – Edyta była zdecydowana wybić jej ten pomysł z głowy.

–Tu jesteśmy! – zawołała, słysząc głośne „dzień dobry”. Zza regałów wyszedł siwowłosy mężczyzna.

–To pani? – Rzucił się do Lidki, która aż się zachłysnęła wystraszona.

–Nie, nie. – Edyta uzmysłowiła sobie, że Bartkowiak źle zrozumiał sytuację. – Ona nie widziała pana córki. To moja przyjaciółka.

–Lidia Sianecka. – Lidka podała mu rękę na powitanie, gdy przestała się krztusić.

–Jan Bartkowiak – przedstawił się. – Przepraszam, nie chciałem pani przestraszyć. To napięcie… – usprawiedliwiał się zażenowany.

–Nie przestraszył mnie pan. – Uśmiechnęła się wyrozumiale. – Tylko trochę zaskoczył.

–Co z moją Elą? – zwrócił się do Edyty, patrząc na nią pełen nadziei.

Lidka spoglądała na niego ze współczuciem. Widziała, jak zaciskał dłonie w pięści, daremnie próbując opanować emocje.

–Dostawca z pizzerii widział ją dwa miesiące temu. Jest prawie pewien – Edyta zaakcentowała słowo „prawie” – że to była ona. Chciała u nich pracować, ale ten chłopak nie wie, co było dalej. Szef poprosił o zgodę rodziców i dziewczyna więcej się nie pokazała. Dam panu namiary na pizzerię. Może na miejscu dowie się pan czegoś więcej.

–Myśli pani, że to ona? – Głos mu się łamał z przejęcia.

–Nie wiem, czas się zgadza.

–Była tu… – szepnął. Wyciągnął z kieszeni chusteczkę i przycisnął do oczu. – Była tu… – Edyta podtrzymała go w ostatniej chwili, żeby nie upadł.

Lidka zerwała się i podsunęła mu fotel.

–Niech pan się nie waży mdleć! Jestem w ciąży i nie wolno mi dźwigać! Zostanie pan na podłodze! – oświadczyła twardo.

Groźba podziałała. Bartkowiak opanował się i usiadł na fotelu zajmowanym jeszcze przed chwilą przez przyszłą matkę. Wpatrywał się w nią oczami mokrymi od łez.

–Proszę… – Edyta podała mu szklankę wody. Zerknęła z uznaniem na Lidkę. Nie spodziewała się po niej takiego refleksu, ale ważne, że podziałało.

65

Nie dałyby rady utrzymać bezwładnego mężczyzny, gdyby postanowił jednak zemdleć.

–Lepiej? – zatroskała się Lidka, nie wiedząc, jak interpretować jego natarczywe spojrzenie.

–Tak, dziękuję – odrzekł. – Przepraszam, że tak się gapię, ale ma pani zupełnie taki sam odcień włosów jak moja Elka.

–Ach, tak. – Uśmiechnęła się ciepło do mężczyzny, starając się ukryć zakłopotanie. Nie miała pojęcia, jak się zachować. Nie zetknęła się nigdy z takim nieszczęściem i nie była za dobra w pocieszaniu. Zresztą cóż mogła mu powiedzieć? Że wszystko będzie dobrze? – zastanawiała się. Nie ma słów, które mogłyby ukoić rozpacz po utracie dziecka.

–Przykro mi – powiedziała w końcu łagodnie

–Witam!

Lidia nie zauważyła wejścia tego mężczyzny i podskoczyła gwałtownie. Z niezadowoleniem odnotowała, że ostatnio zrobiła się bardzo nerwowa, choć właściwsze byłoby tu określenie lękliwa. Doszła do szybkiej konkluzji, że to ten ogromny dom tak na nią działa. Budzi w niej poczucie osamotnienia i jakieś irracjonalne obawy. Ona sama nadal jest normalna, zapewniała się w myślach.

–Najwyższa pora – powitała zgryźliwie nieznajomego Edyta.

Lidka spojrzała na nią zdumiona. Takiej jej dotąd nie znała. Nie rozumiała, dlaczego przyjaciółka z taką niechęcią patrzy na wysokiego przystojnego mężczyznę.

Nie był wprawdzie w jej typie, ale patrząc na niego obiektywnie, trudno było nie zwrócić uwagi na stanowcze rysy, pełne usta i głęboko osadzone szare bystre oczy. Twarz mężczyzny rozjaśnił na chwilę uśmiech, szybko zastąpiony obojętnością. Lidka zdążyła jednak zauważyć, że złośliwość Edyty wywołała w nieznajomym pełne życzliwości rozbawienie. W żadnym razie nie wyglądał na urażonego.

–Jestem po pracy. O co chodzi? – zapytał spokojnie.

–Mamy informacje w sprawie zaginionej dziewczyny. – Edyta nadal była na niego zła, ale starała się opanować.

–To jest pan…

–Znamy się – przerwał jej Nawrocki. – Jakie informacje?

–Znacie się? – zamrugała zdziwiona. Na jej twarzy pojawiła się niepewność.

66

–Tak, pan komisarz skontaktował się ze mną – wyjaśnił Bartkowiak. – Zaoferował pomoc, ale oficjalnie niewiele mógł zrobić. Obiecał, że rozejrzy się w wolnym czasie po miasteczku.

–No proszę… – rzuciła Nawrockiemu szybkie uważne spojrzenie.

–No więc czego się dowiedzieliście? – zapytał, mrużąc oczy.

–Dwa miesiące temu starała się o pracę w miejscowej pizzerii, ale zażądano zgody rodziców na podjęcie pracy i więcej się nie pokazała – odezwała się Lidka.

–A pani jest…? – Zawiesił głos, przyglądając się nieznajomej wysokiej blondynce.

–Lidia Sianecka. Jestem koleżanką pani Mielnik – wyjaśniła. – A pan?

–Komisarz Michał Nawrocki – przedstawił się, pokazując legitymację.

–Myślałam, że pan już po służbie? – zauważyła Edyta z pozorną nie-dbałością, konstatując z lekkim rozbawieniem, że policjant nawet prywatnie przede wszystkim jest policjantem. Normalny człowiek po prostu by się przedstawił, nie machając legitymacją.

–Bo jestem.

Edyta z satysfakcją dostrzegła, że się zarumienił.

–Co to za pizzeria? Moglibyśmy tam podjechać. Na miejscu dowiemy się więcej… – Michał wyciągnął notatnik i czekał, aż ktoś poda adres.

–Hm… – Lidce nie umknęła ta wymiana spojrzeń, zażenowanie Nawrockiego ani złośliwa satysfakcja przyjaciółki.

–Tak? – zwrócił się do niej komisarz. Nie uszło jego uwagi ciche mruknięcie.

–Nic nie mówiłam. – Spłoszyła się. – Tak tylko… – Wykonała w powietrzu nieokreślony ruch ręką. – Problemy z krtanią – wybrnęła w końcu, widząc jego baczne spojrzenie.

–Aha… Panie Janie, czuje się pan na siłach, żeby ze mną jechać? – zapytał. Dostrzegł, że ojciec dziewczynki sprawia wrażenie osłabionego.

–Oczywiście. – Bartkowiak wstał z ulgą.

Sam nie śmiał prosić, żeby komisarz z nim pojechał do pizzerii, ale przyjął ofertę z wdzięcznością. Nawrocki poprosił Edytę o adres, zapisał go szybko, po czym skinął głową na pożegnanie. Wychodząc, rzucił jeszcze badawcze spojrzenie Lidce.

67

2.

–Proponuję jechać moim wozem. – Komisarz wskazał na zaparkowany na wprost wejścia samochód. – Podrzucę pana z powrotem – dodał, widząc wahanie mężczyzny.

–Dziękuję. Tak rzeczywiście będzie lepiej. Nie znam miasteczka. W dodatku przez te jednokierunkowe uliczki nie mogę sobie tutaj poradzić nawet z mapą – przyznał Bartkowiak.

–Nie pan jeden – wyznał mu Nawrocki. – Na początku zdarzało mi się jeździć pod prąd. Dobrze, że to ja wypisuję mandaty – zażartował nieudolnie.

–No właśnie… – Tamten z uprzejmości wykrzywił usta w parodii uśmiechu.

Podjechali w milczeniu pod pizzerię. Ojciec dziewczyny na przemian odzyskiwał i tracił nadzieję. Nawrocki nie zastanawiał się właściwie nad niczym konkretnym. Pozwalał myślom płynąć swobodnie. Nie nastawiał się, że usłyszy coś istotnego. Nie masz oczekiwań, nie doznasz rozczarowań, pomyślał w przypływie filozoficznego nastroju.

–Policja. – Wyjmując legitymację, przypomniał sobie błysk w oczach właścicielki księgarni. Skrzywił się z niezadowoleniem. Ta kobieta zaczynała go prześladować.

–Czy coś się stało? – Dziewczyna w czerwonym fartuszku i czapce z daszkiem tego samego koloru miała nie więcej niż dwadzieścia lat.

Rozglądając się po lokalu, Michał odniósł wrażenie, że pracują tu same dzieciaki. A może po prostu to ja jestem już stary, kolejna niemiła myśl jak błyskawica przemknęła mu przez głowę.

–Chciałbym rozmawiać z właścicielem.

–Pan Adamiak jest na zapleczu. – Dziewczyna wskazała pomieszczenie za swoimi plecami.

Nawrocki ruszył tam, nie czekając na zaproszenie, Bartkowiak poszedł za nim. Za biurkiem w niewielkim pokoiku siedział czterdziestoletni mężczyzna o śniadej cerze i brązowych wyłupiastych oczach. Nie zauważył ich wejścia, pochłonięty sprawdzaniem faktur w sporych rozmiarów segregatorze.

–Policja. Komisarz Nawrocki. Pan Adamiak? – upewnił się Michał.

–Tak, to ja. Coś się stało? – zaniepokoił się właściciel.

–Dlaczego pan uważa, że coś się musiało stać?

–Nie wiem dlaczego, ale jak przychodzi policja, to chyba coś się musiało stać, no nie? – Tamten wzruszył ramionami.

68

–Mam parę pytań. Możemy usiąść?

–Jasne, przepraszam, gdzie ja mam głowę. – Wskazał stojące przy biurku krzesła. – O co chodzi? – zapytał, gdy obaj mężczyźni usiedli. Zmierzył podejrzliwie starszego z przybyłych. Nie wyglądał na policjanta. Był wyraźnie zdenerwowany, pocił się i rozcierał dłonie.

–Szukamy dziewczyny. Zaginęła kilka miesięcy temu – skłamał gładko komisarz.

Informacja ucieczka czy zaginięcie dla Adamiaka nie miała znaczenia. Michał natomiast z doświadczenia wiedział, że ludzie uprzedzali się do rodziców, których dzieci uciekły z domu.

–Dwa miesiące temu starała się o pracę u pana. – Świadomie przedstawił to jako stwierdzenie faktu, dając do zrozumienia, że już o tym wiedzą.

–Panie komisarzu – właściciel pizzerii ze zdumienia aż się odchylił na fotelu – dwa miesiące? Wie pan, ile osób przewinęło się tu w tym czasie?!

–Mogę się tylko domyślać. – Michał uciszył gestem Bartkowiaka, który chciał się wtrącić do rozmowy. – Dziewczyna nazywa się – celowo używał przy jej ojcu czasu teraźniejszego – Elżbieta Bartkowiak. Piętnaście lat, około stu sześćdziesięciu centymetrów wzrostu, pięćdziesiąt kilogramów wagi, drobna, jasna blondynka, niebieskie oczy…

–Nie zatrudniam dzieciaków w tym wieku – przerwał mu z niesmakiem Adamiak. – Poza tym opisał pan przynajmniej jedną czwartą mojej klienteli.

–Proszę spojrzeć na zdjęcie. Może ją pan rozpozna. – Podał tamtemu fotografię otrzymaną od Bartkowiaka w czasie rozmowy w motelu.

–Sam nie wiem. – Mężczyzna założył okulary i przyglądał się dłuższą chwilę zdjęciu. – Nie jestem pewien… – Spojrzał z wahaniem na komisarza.

–Widział ją pan? – Bartkowiak nie wytrzymał. – Widział pan moje dziecko?

–To pana córka? – Adamiak popatrzył na niego ostro. – Zaginęła, co? – spytał zaczepnym tonem. – A może uciekła?

–Panie Adamiak! – przywołał go do porządku komisarz. – Pamięta ją pan czy nie?!

–Pamiętam. – Tamten niechętnie oderwał wzrok od zaskoczonego Bartkowiaka. – Była tu. Chude to takie, zabiedzone. Szukała pracy, ale, jak mówiłem, nie zatrudniam nikogo poniżej osiemnastki, a i tak mam wrażenie, jakbym prowadził przedszkole, a nie zakład gastronomiczny.

–Słyszałem co innego.

–Niby co takiego? – Adamiak się zjeżył.

69

–Miała się zgłosić do pracy, ale nie przyszła – wtrącił się znowu ojciec dziewczyny.

–No miała, miała – przyznał tamten niechętnie. – Powiedziałem, że jak rodzice wyrażą zgodę, to może pracować w weekendy. Żal mi się jej zrobiło, ale nie przyszła. Nie widziałem jej więcej.

–Pozwoli pan, że popytam pracowników? – Nawrocki tonem dał do zrozumienia, że zadaje to pytanie wyłącznie z uprzejmości.

–A pytaj pan! – Właściciel lokalu wzruszył ramionami.

Spędzili w pizzerii jeszcze godzinę, przepytując kelnerów, kucharzy i posłańców. Bezskutecznie. Jedynie chłopak, który przywiózł pizzę do księgarni, widział dziewczynę i potwierdził słowa szefa. Niczego więcej nie udało im się dowiedzieć.

–Dlaczego właściciel tak zareagował? – spytał załamany Bartkowiak, gdy wracali na rynek.

–Dzieciaki w tym wieku, jeśli uciekną z domu, to najczęściej wracają same, jak zgłodnieją i zmarzną, chyba że… – Nawrocki doskonale wiedział, o co mu chodzi. Biedak był zszokowany reakcją właściciela, gdy ten usłyszał, że Bartkowiak jest ojcem dziewczyny.

–Chyba że nie żyją – dokończył za niego Jan.

–Chciałem powiedzieć, że mają istotny powód, żeby nie wracać.

–Czyli…? – Tamten nie rozumiał, do czego zmierza komisarz.

Nawrocki w milczeniu patrzył na drogę.

–Ach tak – zorientował się, co miał na myśli komisarz – są bite, maltretowane albo… molestowane… – dokończył szeptem.

–Zapoznałem się z raportem środowiskowym w sprawie pańskiej rodziny. Nie podejrzewam pana o nic takiego – zapewnił go Nawrocki.

–Ale wszyscy tak myślą, prawda? Że muszę być potworem! – zdenerwował się Bartkowiak.

–Pańska przyjaciółka z księgarni tak nie uważa – odrzekł łagodnie Michał. – Proszę się uspokoić.

–Wiem, wiem. Niech myślą, co chcą, żeby tylko ona się znalazła…

Nawrocki nie odpowiedział. Jechali chwilę w milczeniu.

–Panie komisarzu – Bartkowiak z wahaniem przerwał ciszę – skoro jest tak jak pan mówi… O tych powrotach… To dlaczego ona nie wróciła?

–Nie wiem. – Nawrocki westchnął. – Nie potrafię panu odpowiedzieć.

Jak będziesz miał szczęście człowieku, pomyślał, to sam ją zapytasz. Nie podzielił się tą myślą z ojcem dziewczyny. Szanse były zbyt małe, by wzbu-

70

dzać nadzieję; jeśli niczego nie znajdę, ten człowiek nie będzie w stanie znieść rozczarowania.

3.

Lidka rzuciła torebkę na stolik przy wejściu. Znów miała mdłości, teraz dla odmiany z przejedzenia.

–Nie powinnam pić tyle coli – mruknęła zła na siebie.

–Czego nie powinnaś pić? – Do holu wszedł Piotr.

–Coli. Miałam straszną ochotę na coś gazowanego, a teraz myślę, że to nie był dobry pomysł – przyznała kwaśno.

–Gdzie byłaś tak długo? – dopytywał się.

–Nie mów, że zauważyłeś. – Tym sarkazmem zaskoczyła samą siebie na równi z mężem, który stał zaskoczony, mrugając nerwowo oczami.

–Oczywiście, że zauważyłem – oznajmił w końcu lekko urażony.

–Przepraszam. – Westchnęła. – Nie chciałam na ciebie naskoczyć. Nie wiem, dlaczego robię się taka okropna, jak wracam do tego domu. Czuję się tu taka przytłoczona. Jest za duży, za pusty, zimny i odpychający!

–Myślałem, że byłaś nim zachwycona… – odpowiedział niepewnie.

–Byłam i co z tego? Już nie jestem. Czuję się tu samotna.

–Jak to? Przecież dookoła masz pełno ludzi!

–Jakich ludzi? – spytała kpiąco. – A – udała, że dopiero teraz zrozumiała, co mąż miał na myśli – mówisz o panach budowlańcach? No jasne, że też nie pomyślałam, żeby urwać się z nimi na piwo…

–No tak – zaczął przecierać swetrem szkła okularów – masz rację.

–Rany, znowu się uniosłam. Przepraszam. – Pocałowała go delikatnie w usta. – Muszę znaleźć sobie zajęcie. Ty jesteś zajęty remontem domu, a ja tylko schodzę z drogi robotnikom i szukam miejsca, gdzie nie będę słyszeć młotków i wiertarek.

–Może zajmiesz się strychem? – zaproponował. – Wiem, że mieliśmy nie ruszać niczego, dopóki nie skończymy robót, ale nie szkodzi przejrzeć.

–Cudowny pomysł! – Lidka się rozpromieniła. – Jesteś genialny! – zapewniła męża, rzucając mu się na szyję.

–Świetnie! – roześmiał się Piotr. – Tylko weź, proszę, pod uwagę, że geniusz twojego męża ma ograniczony zasięg i nadal nie wiem, gdzie byłaś.

–W księgarni.

71

–Mam nadzieję, że nie kupiłaś znowu żadnych bzdur? – spytał, nagle poirytowany.

–Nie, żadnych zakupów – zapewniła go. – Edyta to moja jedyna znajoma w Lipniowie. Wpadłam ją odwiedzić. Powinieneś ją poznać. Jest bardzo sympatyczna.

–Zważywszy na profil księgarni, pewnie czarownica – zażartował Piotr.

–Nic z tych rzeczy. Zarabia na tym samym, na czym zarabia co druga osoba w miasteczku, czyli na mitach i legendach. Właśnie, moja książka się znalazła? – Przypomniała sobie o zgubie. – Nie skończyłam jej jeszcze.

–Nie miałem czasu poszukać – odparł Piotr. – Sama się znajdzie.

–Jasne, sama się zgubiła, to sama się znajdzie. – Lidka nie była zadowolona, że książki nadal nie ma. – Może powinnam poprosić o pomoc tego przystojnego komisarza? – Mrugnęła do Piotra, sadowiąc się wygodnie w fotelu przy kominku, w którym mąż przezornie napalił.

–Jakiego komisarza? – Popatrzył na nią zaskoczony.

–Nazywa się Michał Nawrocki. Pracuje w tutejszej komendzie – odrzekła z lekkim uśmiechem. Zawsze ją zdumiewało, że Piotr jest o nią zazdrosny. Nie potrafiła tego pojąć, ale nieodmiennie ją to zachwycało.

–Jak go poznałaś? – spytał niezadowolony.

–To znajomy Edyty.

–Aha… – Piotr się uspokoił.

–Właśnie. A propos tego komisarza… Wiesz, że w Lipniowie zaginęła dziewczyna? Miała piętnaście lat!

–Nie żyje? – Popatrzył na nią z troską.

–Wierzę, że się znajdzie cała i zdrowa! – zawołała gorąco. – Nawet tak nie mów!

–Powiedziałaś: „miała piętnaście lat” – odparł. – Więc co miałem pomyśleć.

–Nie wiem, dlaczego tak mi się powiedziało. – Przez chwilę poczuła wyrzuty sumienia, gdy przypomniała sobie twarz Bartkowiaka. Ojciec Eli byłby wstrząśnięty, gdyby użyła przy nim czasu przeszłego. – Wiesz, przyjechała jakieś dwa miesiące temu do Lipniowa i dalej nie wiadomo. Ślad się urywa.

–Myślisz, że coś jej się tu stało? To takie spokojne miasteczko…

–Ten komisarz uważa, że mogła pojechać gdzieś dalej.

–Jak to, dalej? – przerwał jej Piotr. – Nie rozumiem. Powiedziałaś, że zaginęła.

72

–Uciekła z domu, dokładnie rzecz ujmując. Ojciec jej szuka, matka nie żyje. Udało mu się dowiedzieć, że dziewczyna dotarła tutaj. Widział ją właściciel pizzerii i jakiś dostawca jeszcze. I na tym koniec. Nawrocki uważa, że wyjechała. Jutro razem z jej ojcem będą przepytywać kierowców i pracowników dworca. Może na coś trafią…

–Nie chciałbym nikogo zniechęcać, ale to jak szukanie igły w stogu siana – stwierdził Piotr.

–Wiem. – Lidka oparła głowę na jego ramieniu. – Chciałabym im jakoś pomóc.

–Niby jak?

–No wiesz, i tak nie mam co robić. Mogłabym pojeździć po okolicy, popytać…

–Ani mi się waż! – zaprotestował. – Nie wolno ci się denerwować! Żadnego śledztwa!

–Mówisz tak samo jak Edyta! – rozzłościła się Lidka.

–Rozsądna kobieta – oświadczył Piotr zdecydowanie. – Miałaś się zająć strychem – przypomniał jej.

–No wiem, ale chciałabym pomóc. – Lidka się nadąsała.

–Najbardziej pomożesz, nie stając się kolejną poszukiwaną – oświadczył stanowczo. – Żadnych jazd po okolicy!

4.

Z trudem odzyskiwała przytomność. Potrząsnęła głową, by mrok przed oczami zniknął. Wokół panowała ciemność. Tylko piekący ból uzmysłowił jej, że jest przytomna. Zimno bijące od kamiennej posadzki świadczyło, że nie błądzi już we mgle własnego umysłu. Sięgnąwszy na oślep ręką, dotknęła jakiejś ściany. Nie próbowała wstać. Częściowo na kolanach, częściowo pełznąc, przesuwała się wzdłuż niej, aż natrafiła na łóżko. Weszła pod drapiący koc i zwinęła się w kłębek. Nadal czuła, jak jej ciałem wstrząsają dreszcze, ale powoli zaczynała się rozgrzewać. Zamknęła oczy i leżała wsłuchana we własny oddech. W przejmującej ciszy słyszała bicie swojego serca. Był to zegar odmierzający jej czas. Każde uderzenie przybliżało koniec. Jak długo można czekać na śmierć, zastanawiała się. Kiedy jej serce uderzy po raz ostatni?

73

Nagle w jej świadomość wdarły się znajome dźwięki. Kroki, szuranie, szczęk zasuwy, błysk światła i znowu kroki. Zjawiał się regularnie. Nasłuchiwała w ciemności i oczekiwała na jego przyjście. Za każdym razem była tak samo przerażona. Za każdym razem jej serce zaczynało swój potępieńczy taniec, a oddech przypominał sapanie parowozu. Nienawidziła strachu, który nieodmiennie ją wówczas ogarniał. Nie rozumiała, jak można pogodzić się ze śmiercią, wyczekiwać jej i za każdym razem drżeć, że to już. Za moment. A potem rozczarowanie, że jeszcze żyje, nadal czuje zimno i strach, wciąż ma w płucach powietrze, a jej serce przypomina o sobie głośnym: ba-bam, ba-bam. Ogarnął ją obłąkańczy śmiech, który z trudem stłumiła.

Otworzyła oczy i nie poruszając się, czekała. Patrzyła tępo przed siebie, obserwując mężczyznę ubranego w obszerną szatę z kapturem. Na ramieniu niósł nieruchomą dziewczynę. Położył ją na łóżku i przez chwilę patrzył na nią w milczeniu.

Postawił świecę na stole i nie rozglądając się już, wyszedł. I znów zabrzmiały te same dźwięki – szczęk zasuwy, echo kroków i odległe szuranie.

Leżała jeszcze chwilę bez ruchu, by się upewnić, że mężczyzna nie wróci. Nie wolno im było rozmawiać. Jakby ten zakaz miał znaczenie! – znów musiała powstrzymywać wybuch śmiechu. Czuła, że traci zmysły. Jej współtowa-rzyszka niedoli nie odezwała się ani słowem od dnia, w którym ją tu przyniesiono po raz pierwszy. Nie wiedziała, jak tamta ma na imię. Domyślała się, że są w podobnym wieku. Ona sama miała piętnaście lat, gdy tu trafiła. Teraz była starsza. Ale o ile? Nie miała pojęcia. Dni, tygodnie i miesiące biegły poza nią. Dostrzegała upływ czasu jedynie po zmianach, jakie następowały w jej ciele.

Podeszła do leżącej bez ruchu dziewczyny i zaczęła ją delikatnie obmywać. Drobne ciało pokryte było siniakami i nie do końca zagojonymi skaleczeniami. Dzisiaj przybyły kolejne. Opatrzyła starannie płytkie cięte rany zadane ostrym nożem. Krwawienie prawie ustało. Gdy skończyła, odgarnęła dziewczynie włosy z czoła i przytuliła ją delikatnie. Tamta jednak nie reagowała. Jej oczy patrzyły nieruchomo przed siebie. Przez moment nawet jej zazdrościła. Umysł tej biedaczki dryfował już w innym wymiarze. Lepiej dla niej, żeby tam pozostał.

Uniosła lekko głowę dziewczyny i wlała odrobinę wody w usta. Pierś tamtej unosiła się w płytkim oddechu, ciało miała zimne i lepkie od potu. Nie wiedziała, jak długo będą żyły. Powinna zabić i ją, i siebie, ale nie potrafiła. Nie miała odwagi.


    Ваша оценка произведения:

Популярные книги за неделю