Текст книги "Ogniem i mieczem, tom drugi"
Автор книги: Henryk Sienkiewicz
Жанр:
Историческая проза
сообщить о нарушении
Текущая страница: 21 (всего у книги 33 страниц)
Pan Zagłoba – on to był bowiem – ryknął ze strachu jeszcze silniej i zwrócił konia do ucieczki. Reszta włosów stanęła mu dębem na głowie, ale przytomności nie stracił, owszem, fortele jak błyskawice przelatywały mu przez głowę, a jednocześnie wrzeszczał co siły: „Mości panowie! kto w Boga wierzy!…” – i gnał jak wicher ku gęstszej kupie jeźdźców. Burłaj zaś przebiegał mu od boku jakoby po cięciwie łuku. Pan Zagłoba zamknął oczy, a w głowie szumiało mu: „Zdechnę ja i pchły moje!” – słyszał za sobą prychanie konia, spostrzegł, że nikt nie idzie mu z pomocą, że nie uciecze i że żadna inna ręka, chyba jego własna, nie wyrwie go z Burłajowej paszczęki.
Ale w tej ostatniej chwili, w tej już prawie agonii, nagle rozpacz jego i przestrach zmieniły się we wściekłość; ryknął tak strasznie, jak żaden tur nie ryczy, i zwinąwszy konia na miejscu, zwrócił się na przeciwnika.
– Zagłobę gonisz! – krzyknął nacierając z szablą wzniesioną.
W tej chwili nowe stado płonących maźnic rzucono z okopów; uczyniło się widno. Burłaj spojrzał i zdumiał.
Nie zdumiał usłyszawszy imię, bo go nigdy w życiu nie słyszał; ale poznawszy męża, którego jako Bohunowego przyjaciela ugaszczał niedawno w Jampolu[893]
[Закрыть].
Ale właśnie ta nieszczęsna chwila zdumienia zgubiła mężnego wodza mołojców, bo nim się opamiętał, ciął go pan Zagłoba przez skroń i jednym zamachem zwalił z konia.
Było to na oku wszystkiego wojska. Radosnym wrzaskom usarskim odpowiedział okrzyk przerażenia mołojców, którzy widząc śmierć starego lwa czarnomorskiego stracili resztę ducha i zaniechali wszelkiego oporu. Których nie wyrwał z toni Subagazi, ci zginęli wszyscy do jednego – bo jeńców wcale tej straszliwej nocy nie brano.
Subagazi pierzchnął ku taborom, goniony przez starostę krasnostawskiego i lekką jazdę. Szturm na całej linii okopów był odparty – tylko pod taborem kozackim wrzała jeszcze wysłana w pogoń jazda.
Okrzyk tryumfu i radości wstrząsnął całym obozem oblężonych, a potężne okrzyki aż ku niebu się wzbiły. Krwawi żołnierze, okryci potem, pyłem, czarni od prochu, z ociekłymi twarzami, i brwią jeszcze zmarszczoną, z płomieniem jeszcze nie zgasłym w oczach, stali oparci na broni, chwytając piersiami powietrze, gotowi znów zerwać się do boju, gdyby tego zaszła potrzeba.
Ale powoli wracała i jazda z krwawego żniwa pod taborem; potem zjechał na pobojowisko sam książę, a za nim regimentarze, pan chorąży, pan Marek Sobieski, pan Przyjemski. Cały ten świetny orszak posuwał się z wolna wzdłuż okopu.
– Niech żyje Jeremi! – wołało wojsko. – Niech żyje ojciec nasz!
A książę bez hełmu kłaniał się głową i buławą na wszystkie strony.
– Dziękuję waszmościom! Dziękuję waszmościom! – powtarzał dźwięcznym, donośnym głosem.
Po czym zwrócił się do pana Przyjemskiego.
– Ten okop jest za duży! – rzekł.
Przyjemski skinął głową na znak zgody.
I przejechali wodze zwycięscy od zachodniego aż do wschodniego stawu, opatrując pobojowisko, szkody, jakie nieprzyjaciel w wałach porobił, i same wały.
Tymczasem poza orszakiem książęcym uniesieni zapałem żołnierze nieśli wśród okrzyków, na ręku, do obozu pana Zagłobę, jako największego tryumfatora w dniu dzisiejszym. Ze dwadzieścia tęgich rąk podtrzymywało w górze okazałą postać wojownika, wojownik zaś, czerwony, spocony, machając rękoma dla utrzymania równowagi, krzyczał co siły:
– Ha! Zadałem mu pieprzu! Umyślnie udałem ucieczkę, żeby go za sobą wywabić. Nie będzie nam więcej psubrat burłajował! Mości panowie! Trzeba było dać przykład młodszym! Na Boga! ostrożnie, bo mnie uronicie i potłuczecie. Trzymajcieże dobrze, macie trzymać! Miałem z nim robotę, wierzcie mi! O szelmy! Lada hultaj dziś szlachcicowi się nadstawia! Ale mają za swoje. Ostrożnie! Puśćcie – do diabła!
– Niech żyje! Niech żyje! – krzyczała szlachta.
– Do księcia z nim! – powtarzali inni.
– Niech żyje! Niech żyje!!!
Tymczasem hetman zaporoski, przypadłszy do swego taboru, ryczał jak dziki ranny zwierz, darł żupan na piersiach i kaleczył sobie twarz. Starszyzna, ocalała z pogromu, otoczyła go w ponurym milczeniu, nie niosąc ani słowa pociechy, a jego obłęd prawie pochwycił. Wargi miał spienione, piętami bił w ziemię, obu rękoma szarpał włosy w czuprynie.
– Gdzie moje pułki?… Gdzie mołojcy?… – powtarzał chrapliwym głosem. – Co powie chan, co powie Tuhaj-bej! Wydajcie mnie Jaremie! Niech moją głowę na pal wbiją!
Starszyzna milczała ponuro.
– Czemu mnie worożychy wiktorię przepowiadały? – ryczał dalej hetman. – Urezać szyje wiedźmom!… czemu mnie mówiły, że Jaremę dostanę?
Zwykle, gdy ryk tego lwa wstrząsał taborem, pułkownicy milczeli – ale teraz lew był zwyciężony i zdeptany, szczęście zdawało się go opuszczać, więc klęska uzuchwaliła starszyznę.
– Jaremie ne zderżysz[894]
[Закрыть] – mruknął ponuro Stepka.
– Zgubisz nas i siebie! – ozwał się Mrozowicki.
Hetman skoczył ku nim jak tygrys.
– A kto sprawił Żółte Wody[895]
[Закрыть]? Kto Korsuń[896]
[Закрыть]? Kto Piławce[897]
[Закрыть]?
– Ty! – rzekł szorstko Woronczenko – ale tam Wiśniowieckiego nie było.
Chmielnicki porwał się za czuprynę.
– Ja chanowi przyrzekł dziś nocleg w zamku! – wył w rozpaczy.
Na to Kułak:
– Co ty chanowi przyrzekał, to twoja głowa! Ty jej pilnuj, by ci z karku nie spadła… ale do szturmu nas nie pchaj, rabów[898]
[Закрыть] bożych nie gub! Wałami Lachów otocz, szańce każ sypać pod puszki[899]
[Закрыть] – inaczej hore tobi[900]
[Закрыть].
– Hore tobi! – powtórzyły ponure głosy.
– Hore wam! – odrzekł Chmielnicki.
I tak oni rozmawiali groźnie jak grzmoty… Wreszcie Chmielnicki zatoczył się i rzucił na pęki owczych skór pokrytych dywanami w rogu namiotu.
Pułkownicy stali nad nim ze zwieszonymi głowami i długi czas trwało milczenie. Na koniec hetman podniósł głowę i zakrzyknął chrapliwie:
– Nie będziesz pił! – warknął Wyhowski. – Chan przyszle[902]
[Закрыть] po ciebie.
Tymczasem chan siedział o milę drogi od pola bitwy, nie wiedząc, co się na placu dzieje. Noc była spokojna i ciepła, więc siedział przed namiotem wśród mułłów[903]
[Закрыть] i agów – i w oczekiwaniu na nowiny pożywał daktyle ze srebrnej misy, obok stojącej, czasem zaś poglądał na wyiskrzone niebo, mrucząc:
– Mahomet Rosullah…
Wtem na spienionym koniu przypadł zadyszany, okryty krwią Subagazi; zeskoczył z siodła i zbliżywszy się szybko, począł bić pokłony, czekając na zapytanie.
– Mów! – rzekł chan ustami pełnymi daktylów.
Subagaziemu słowa paliły płomieniem wargi, ale nie śmiał przemówić bez zwykłych tytułów, rozpoczął więc, bijąc ciągle czołem, w następujący sposób:
– Najpotężniejszy chanie wszystkich ord, wnuku Mahometa, samodzielny monarcho, panie mądry, panie szczęśliwy, panie drzewa zaleconego od Wschodu do Zachodu, panie drzewa kwitnącego…
Tu chan skinął ręką i przerwał. Widząc na twarzy Subagaziego krew, a w oczach ból, żal i rozpacz, wypluł nie dojedzone daktyle na rękę, następnie oddał je jednemu z mułłów, który przyjął je z oznakami czci nadzwyczajnej i zaraz spożywać począł – chan zaś rzekł:
– Mów prędko, Subagazi, i mądrze: azali[904]
[Закрыть] obóz niewiernych wzięty?
– Bóg nie dał!
– Lachy?
– Zwycięscy.
– Chmielnicki?
– Pobity.
– Tuhaj-bej?
– Ranny.
– Bóg jeden! – rzekł chan. – Ilu wiernych poszło do raju?
Subagazi wzniósł oczy w górę i wskazał krwawą ręką na wyiskrzone niebo.
– Ile tych świateł u stóp Ałłacha – odrzekł uroczyście.
Tłusta twarz chanowa poczerwieniała: gniew chwytał go za piersi.
– Gdzie ten pies – pytał – który mi obiecał, że dziś w zamku będziemy spali? Gdzie ten wąż jadowity, którego Bóg zdepcze moją nogą? Niech się stawi i zda sprawę ze swych obmierzłych obietnic.
Kilku murzów ruszyło natychmiast po Chmielnickiego, chan zaś uspokajał się z wolna, na koniec rzekł:
– Bóg jeden!
Po czym zwrócił się do Subagaziego.
– Subagazi! – rzekł – krew jest na twojej twarzy.
– To krew niewiernych – odparł wojownik.
– Mów, jak ją rozlałeś, i uciesz nasze uszy męstwem wiernych.
Tu Subagazi począł opowiadać obszernie o całej bitwie, wychwalając męstwo Tuhaj-beja, Gałgi i Nuradyna; nie zmilczał także i o Chmielnickim, owszem, wysławiał go na równi z innymi, wolę bożą jedynie i wściekłość niewiernych za przyczynę klęski podając. Jeden szczegół uderzył chana w jego opowiadaniu, mianowicie: że do Tatarów nie strzelano wcale z początku bitwy i że jazda książęca uderzyła na nich dopiero wtedy, gdy jej zastąpili pole.
– Ałłach!… Nie chcieli ze mną wojny – rzekł chan – ale teraz za późno…
Tak było w istocie. Książę Jeremi z początku bitwy zabronił strzelać do Tatarów, chcąc wpoić w żołnierzy przekonanie, że układy z chanem już rozpoczęte i że ordy pozornie tylko stają po stronie czerni. Później dopiero siłą rzeczy przyszło do spotkania i z Tatarami.
Chan kiwał głową, namyślając się w tej chwili, czyby jeszcze nie lepiej było zwrócić oręż przeciw Chmielnickiemu, gdy nagle sam hetman stanął przed nim. Chmielnicki był już spokojny i zbliżył się z podniesioną głową, śmiało patrząc w oczy chanowe; na twarzy malowała mu się chytrość i odwaga.
– Zbliż się, zdrajco – rzekł chan.
– Zbliża się hetman kozacki i nie zdrajca, ale wierny sojusznik, któremuś pomoc nie tylko w szczęściu, ale i w nieszczęściu obiecał – odrzekł Chmielnicki.
– Idź, nocuj w zamku! Idź, wyciągnij za łeb Lachów z okopu, jakeś mi obiecywał!
– Wielki chanie wszystkich ord! – odrzekł silnym głosem Chmielnicki. – Jesteś potężny i obok sułtana najpotężniejszy na ziemi! Jesteś mądry i silny, ale czy możesz wypuścić strzałę z łuku aż pod gwiazdy albo zmierzyć głębokość morza?
Chan spojrzał na niego ze zdziwieniem.
– Nie możesz – mówił coraz silniej Chmielnicki. – Tak i ja nie mogłem zmiarkować całej pychy i zuchwalstwa Jaremy! Zali[905]
[Закрыть] mogłem podumać, że nie ulęknie się ciebie, chanie, że nie upokorzy się na twój widok, nie uderzy czołem przed tobą, ale wzniesie rękę zuchwałą na ciebie samego, przeleje krew twoich wojowników i będzie ci urągał, potężny monarcho, jak ostatniemu z twoich murzów? Gdybym ja tak śmiał myśleć, ciebie bym znieważył, którego czczę i miłuję.
– Ałłach! – rzekł chan coraz bardziej zdziwiony.
– Lecz to ci powiem – mówił dalej Chmielnicki z coraz większą pewnością w głosie i postawie – jesteś wielki i potężny; od Wschodu aż do Zachodu narody i monarchowie biją ci czołem i lwem zowią. Jeden Jarema nie pada na twarz przed twoją brodą; więc jeżeli go nie zetrzesz, jeżeli karku mu nie ugniesz i po jego grzbiecie nie będziesz na koń siadał, za nic twoja potęga, za nic twoja sława, bo powiedzą, że jeden kniaź lacki pohańbił krymskiego carza[906]
[Закрыть] i kary nie odebrał – że on większy, że potężniejszy od ciebie…
Nastało głuche milczenie; murzowie, agowie i mułłowie patrzyli jak w słońce w twarz chana, tamując oddech w piersiach, a on oczy miał zamknięte i myślał.
Chmielnicki wsparł się buławą i czekał śmiało.
– Rzekłeś – przemówił w końcu chan – zegnę kark Jaremy, po jego grzbiecie na koń będę siadał, aby nie mówiono od Wschodu do Zachodu, że jeden pies niewierny mnie pohańbił.
– Bóg jest wielki! – zawołali jednym głosem murzowie.
Chmielnickiemu zaś radość strzeliła z oczu: za jedną drogą odwrócił zgubę wiszącą nad swą głową i sprzymierzeńca wątpliwego w najwierniejszego zmienił.
Ten lew umiał w każdej chwili w węża się przedzierzgnąć[907]
[Закрыть].
Oba obozy huczały do późna w noc, jak huczą pszczoły na wyroju, przygrzane słońcem wiosennym, a tymczasem na pobojowisku spali snem nieprzebudzonym i wiecznym rycerze pobodzeni włóczniami, pocięci mieczem, poprzeszywani przez strzały i kule. Księżyc zeszedł i rozpoczął wędrówkę po tym polu śmierci; więc odbijał się w kałużach skrzepłej krwi, wydobywał z pomroki coraz nowe stosy poległych, schodził z jednych ciał, wchodził cicho na drugie; przeglądał się w otwartych martwych źrenicach, oświecał sine twarze, szczątki potrzaskanej broni, trupy końskie – i promienie jego bladły coraz bardziej, jakby przerażone tym, co widziały. Po polu biegały gdzieniegdzie pojedynczo i gromadkami jakieś złowrogie postacie: to czeladź i ciury przyszli obdzierać pobitych, jak szakale przychodzą po lwach… Lecz jakaś zabobonna bojaźń spędziła i ich w końcu z pobojowiska. Było coś straszliwego, coś tajemniczego zarazem w tym polu pokrytym trupami, w tym spokoju i nieruchomości żywych niedawno kształtów ludzkich, w tej cichej zgodzie, w jakiej leżeli obok siebie Polacy, Turcy, Tatarzy i Kozacy. Wiatr niekiedy zaszumiał w zaroślach rosnących na pobojowisku, a żołnierzom czuwającym w okopie wydało się, że to dusze ludzkie kołują tak nad ciałami. Jakoż i mówiono, że gdy północ wybiła w Zbarażu, na całym polu, od okopu aż do taboru, zerwały się z szumem jakoby niezmierne stada ptastwa. Słyszano jakieś rozpłakane głosy powietrzne, jakieś ogromne westchnienia, od których włosy wstawały na głowie – i jakieś jęki. Ci, co mieli lec jeszcze w tej walce i których uszy otwartsze były na zaziemskie wołania, słyszeli wyraźnie, jak dusze polskie odlatując wołały: „Przed oczy Twoje, Panie, winy nasze składamy!” – a zaś kozackie jęczały: „Chryste! Chryste, pomyłuj[908]
[Закрыть]!” – bo jako w bratobójczej wojnie poległe nie mogły wprost do wiekuistej światłości ulecieć, ale przeznaczone im było lecieć gdzieś w dal ciemną i razem z wichrem krążyć nad padołem łez, i płakać, i jęczeć po nocach, dopóki odpuszczenia wspólnych win i zapomnienia, i zgody u nóg Chrystusowych nie wyżebrzą!…
Ale wówczas zatwardziły się jeszcze tym bardziej serca ludzkie i żaden anioł zgody nie przelatywał nad pobojowiskiem.
Rozdział XXVNazajutrz, zanim słońce rozlało złote blaski na niebie, stanął już nowy wał ochronny w polskim obozie. Dawne wały były zbyt obszerne, trudno się było w nich bronić i przychodzić wzajem z pomocą, więc książę z panem Przyjemskim postanowili zamknąć wojska do ciaśniejszych okopów. Pracowano nad tym gwałtownie całą noc – a husaria na równi ze wszystkimi pułkami i czeladzią. Dopiero po trzeciej w nocy sen zamknął oczy utrudzonemu rycerstwu, ale też spali wszyscy, oprócz straży, kamiennym snem, bo i nieprzyjaciel pracował także w nocy, a następnie nie poruszał się długo po wczorajszej klęsce. Spodziewano się nawet, że szturm dnia tego wcale nie nastąpi.
Skrzetuski, pan Longinus i Zagłoba, siedząc w namiocie, spożywali polewkę piwną, gęsto okraszoną kostkami sera – i rozmawiali o trudach minionej nocy z tym zadowoleniem, z jakim żołnierze rozmawiają o świeżym zwycięstwie.
– Mój obyczaj jest kłaść się o wieczornym udoju, a wstawać o rannym, jako czynili starożytni – mówił pan Zagłoba – ale na wojnie trudno! Śpisz, kiedy możesz, wstajesz, kiedy cię budzą. To mnie jeno gniewa, że dla takiego tałałajstwa musimy się inkomodować[909]
[Закрыть]. Ale trudno! Takie czasy! Zapłaciliśmy im też za to wczoraj. Żeby tak jeszcze z parę razy podobny poczęstunek dostali, odechciałoby się im nas budzić.
– Nie wiesz waćpan, czy siła[910]
[Закрыть] naszych poległo? – pytał Podbipięta.
– I! Niewielu; jak to zawsze bywa, że oblegających zawsze więcej ginie niż oblężonych. Waćpan się na tym nie znasz tak jak ja, boś tyle wojny nie zażywał, ale my, starzy praktycy, nie potrzebujemy trupa liczyć, bo z samej bitwy umiemy wymiarkować.
– Przyuczę się i ja przy waćpanach – rzekł ze słodyczą pan Longinus.
– Pewnie, że tak, jeżeli tylko dowcip waćpanu dopisze, czego się nie bardzo spodziewam.
– Dajże waćpan spokój – ozwał się Skrzetuski. – Przecie nie pierwsza to wojna dla pana Podbipięty, a daj Boże najlepszym rycerzom tak stawać, jak on wczoraj.
– Robiło się, co mogło – odrzekł Litwin – nie tyle, ile by się chciało.
– Owszem! Owszem! wcale nieźle waćpan stawałeś – mówił protekcjonalnie Zagłoba – a że cię inni przewyższyli (tu począł wąs podkręcać do góry), to nie twoja wina.
Litwin słuchał ze spuszczonymi oczyma i westchnął, marząc o przodku Stowejce i o trzech głowach.
W tej chwili skrzydło namiotu uchyliło się i wszedł raźno pan Michał, wesoły jak szczygieł w pogodny ranek.
– No! Tośmy w kupie! – zawołał pan Zagłoba. – Dajcieże mu piwa!
Mały rycerz uścisnął ręce trzem towarzyszom i rzekł:
– Żebyście waćpaństwo wiedzieli, ile kul leży na majdanie, to przechodzi imainację[911]
[Закрыть]! Nie przejdziesz, żebyś się nie potknął.
– Widziałem i ja to – odrzekł Zagłoba – bom też, wstawszy, przeszedł się kęs po obozie. Przez dwa lata kury w całym powiecie lwowskim tyle jaj nie nanoszą. Ej, żeby to tak były jaja, dopiero byśmy używali na jajecznicy! A trzeba waćpanom wiedzieć, że ja za miskę jajecznicy największy specjał oddam. Żołnierska we mnie natura, tak jak i w was. Zjem chętnie co dobrego, byle dużo. Dlatego też i do bitwy skorszy jestem od dzisiejszych młodzików piecuchów, co to niecułki ulęgałek[912]
[Закрыть] nie zje, żeby się zaraz za żywot nie trzymał.
– No! Aleś się waćpan wczoraj z Burłajem popisał! – rzekł mały rycerz. – Burłaja tak ściąć – ho! ho! Nie spodziewałem się tego po waćpanu. Toż to przecież był rycerz przesławny na całą Ukrainę i Turecczyznę.
– Co? Ha! – rzekł z zadowoleniem Zagłoba. – Nie pierwszyzna mi to, nie pierwszyzna, panie Michale. Widzę, szukaliśmy się wszyscy w korcu maku, ale też i dobraliśmy się we czterech tak, że takiej czwórki w całej Rzeczypospolitej nie znajdziesz. Dalibóg, z waćpanami i z księciem naszym na czele ruszyłbym samopięt[913]
[Закрыть], choćby na Stambuł. Bo uważcie tylko: pan Skrzetuski zabił Burdabuta, a wczoraj Tuhaj-beja…
– Tuhaj-bej nie zabit – przerwał porucznik – sam czułem, że mi się ostrze zwinęło; później też zaraz nas rozdzielili.
– Wszystko jedno – rzekł Zagłoba – nie przerywaj, panie Janie. Pan Michał usiekł w Warszawie Bohuna, jakeśmy ci to mówili…
– Lepiej byś waść nie wspominał – rzekł Litwin.
– Co się wymówiło, to się wymówiło – odparł Zagłoba. – Choć wolałbym był nie wspominać, ale idę dalej… otóż pan Podbipięta z Myszykiszek zdusił owego Pułjana, a ja Burłaja. Nie zamilczę wszelako waćpaństwu, że oddałbym tamtych wszystkich za jednego Burłaja i że pono najcięższą miałem robotę. Diabeł to był, nie Kozak, co? Żebym tak miał synów legitime natos[914]
[Закрыть], piękne bym im imię zostawił. Ciekawym tylko, co król jegomość i sejmy na to powiedzą, jak nas nagrodzą, nas, którzy się siarką i saletrą więcej niż czym innym żywimy.
– Był większy od nas wszystkich rycerz – rzekł pan Longinus – a nazwiska jego nikt nie wie i nie pamięta.
– A to ciekawym, kto taki? Chyba w starożytności? – rzekł urażony Zagłoba.
– Nie w starożytności, ale, brateńku, ten, który króla Gustawa Adolfa pod Trzcianną razem z koniem obalił i w jasyr[915]
[Закрыть] wziął – rzekł Litwin.
– A ja słyszałem, że było to pod Puckiem – wtrącił pan Michał.
– Wszelako król mu się wyrwał i zbiegł – rzekł Skrzetuski.
– Tak jest! Wiem ja coś o tym – mówił przymykając oko pan Zagłoba – bom wtedy właśnie pod panem Koniecpolskim, ojcem chorążego, służył… wiem ja coś o tym! Modestia[916]
[Закрыть] to nie pozwala onemu rycerzowi powiedzieć swego nazwiska i dlatego nikt go nie wie. Chociaż, wierzcie w to, co powiem: Gustaw Adolf wielkim był wojownikiem, prawie panu Koniecpolskiemu równym, ale w pojedynczym spotkaniu z Burłajem cięższa była robota – ja wam to mówię!
– To niby znaczy, żeś to waćpan powalił Gustawa Adolfa? – pytał Wołodyjowski.
– Albożem ci się pochwalił, panie Michale?… niech tam to już zostanie w niepamięci – mam ja się z czym i dziś pochwalić: co będę dawne czasy wspominał!… Strasznie to piwsko burczy w żywocie – a im więcej w nim sera, tym więcej burczy. Wolę winną polewkę – choć chwała Bogu i za to, co jest, bo wkrótce może i tego nie starczy… Ksiądz Żabkowski mnie mówił, że ponoś[917]
[Закрыть] wiwendy skąpo, a on się tym bardzo niepokoi, bo ma brzuch jak gumno. Setny to bernardyn! Okrutniem go polubił. Więcej w nim żołnierza niż mnicha. Kiedy by kogo w pysk trzasnął, to choć zaraz trumnę zamawiaj.
– Ale – rzekł mały rycerz – nie mówiłem też waćpaństwu, jak grzecznie poczynał sobie tej nocy ksiądz Jaskólski. Usadowił się w onym narożniku, w tej srogiej wieży po prawej stronie zamku – i patrzył na bitwę. A trzeba wiedzieć, że on okrutnie z guldynki[918]
[Закрыть] strzela. Powiada tedy do Żabkowskiego: „Nie będę do Kozaków strzelał, bo zawszeć to chrześcijanie, choć Bogu dyzgusta[919]
[Закрыть] czynią; ale do Tatarów (powiada) nie wytrzymam!” – i jak jął dmuchać, tak ich podobno coś z pół kopy[920]
[Закрыть] przez całą bitwę popsował[921]
[Закрыть].
– Żeby to wszystko duchowieństwo było takie! – westchnął Zagłoba. – Ale nasz Muchowiecki to jeno ręce ku niebu wznosi, a płacze, że się tyle krwi chrześcijańskiej leje.
– Daj waść pokój – rzekł poważnie Skrzetuski. – Ksiądz Muchowiecki święty ksiądz i w tym masz najlepszy dowód, że choć on nie starszy od tamtych dwóch, przecie głowy przed jego zacnością schylają.
– Nie tylko ja też nie neguję jego świątobliwości – odparł Zagłoba – ale myślę, że i samego chana potrafiłby nawrócić. Oj, mości panowie! Musi się tam jego chańska mość sierdzić, aż wszy na nim koziołki ze strachu przewracają! Jeżeli przyjdzie z nim do układów, pojadę i ja z komisarzami. Znamy się z dawna i niegdyś wielce mnie miłował. Może też sobie przypomni.
– Do układów Janickiego pewnie wybiorą, bo on po tatarsku, tak jak po polsku mówi – rzekł Skrzetuski.
– I ja tak samo, a z murzami znamy się jak łyse konie. Córki mi swoje chcieli w Krymie oddawać, żeby się potomstwa pięknego doczekać, a żem to był młody i paktów konwentów[922]
[Закрыть] nie zawierałem ze swoją niewinnością, jako imć Podbipięta z Myszykiszek, więcem tam siła[923]
[Закрыть] figlów napłatał.
– Słuchać hadko[924]
[Закрыть]! – rzekł pan Longinus spuszczając oczy.
– A waćpan to jako szpak wyuczony; jedno w kółko powtarza. Widać, że boćwinkowie[925]
[Закрыть] mowy ludzkiej dobrze jeszcze nie umieją.
Dalszy ciąg rozmowy przerwał gwar dochodzący z zewnątrz namiotu – więc rycerze wyszli zobaczyć, co się dzieje. Mnóstwo żołnierzy stało na okopie, spoglądając na okolicę, która w ciągu nocy zmieniła się znacznie i jeszcze w oczach się zmieniała. Kozacy również nie próżnowali od czasu ostatniego szturmu, ale sypali szańce, zaciągali na nie działa tak długie i donośne, jakich nie było w polskim obozie, porozpoczynali poprzeczne, wężowato idące fosy, aprosze[926]
[Закрыть]; z daleka wydawały się te nasypy jak tysiące olbrzymich kretowisk. Cała pochyła równina była nimi pokryta, świeżo skopana ziemia czerniła się wszędzie między zielonością – i wszędy mrowiło się od pracującego ludu. Na pierwszych wałach migotały także krasne czapki mołojców.
Książę stał także na okopie w towarzystwie starosty krasnostawskiego i pana Przyjemskiego. Poniżej kasztelan bełski poglądał przez perspektywę[927]
[Закрыть] na roboty kozackie i mówił do podczaszego koronnego:
– Nieprzyjaciel rozpoczyna regularne oblężenie. Widzę, że trzeba nam będzie obrony w okopie po niechać i do zamku się przenieść.
Dosłyszał te słowa książę Jeremi i rzekł pochylając się z góry ku kasztelanowi:
– Niechże nas Bóg od tego broni, bo dobrowolnie jakoby w potrzask byśmy leźli. Tu nam żyć albo umierać.
– Takie i moje zdanie, choćbym miał co dzień jednego Burłaja zabijać – wtrącił pan Zagłoba. – Protestuję imieniem całego wojska przeciw zdaniu jaśnie wielmożnego kasztelana bełskiego.
– To do waści nie należy! – rzekł książę.
– Cicho waść! – szepnął Wołodyjowski ciągnąc szlachcica za rękaw.
– Wygnieciemy ich w tych zakrywkach jako krety – mówił Zagłoba – a ja waszą książęcą mość proszę, aby mnie pierwszemu pozwolił iść z wycieczką. Znają oni mnie już dobrze, poznają jeszcze lepiej.
– Z wycieczką?… – rzekł nagle książę i zmarszczył brwi. – Czekaj no waść… noce z wieczora bywają ciemne…
Tu zwrócił się do starosty krasnostawskiego, do pana Przyjemskiego i do regimentarzy.
– Proszę waszmość panów na radę – rzekł.
I zstąpił z okopu, a za nim udała się cała starszyzna.
– Na miłość boską, co waćpan czynisz? – mówił Wołodyjowski do Zagłoby. – Cóż to? Służby i dyscypliny nie znasz, że do rozmowy starszych się mieszasz? Książę łaskawy pan, ale w czasie wojny nie ma z nim żartów.
– Nic to, panie Michale! – odrzekł Zagłoba. – Pan Koniecpolski, ojciec, srogi był lew, a na moich radach siła[928]
[Закрыть] polegał i niech mnie dziś wilcy zjedzą, jeżeli nie dlatego po dwakroć pogromił Gustawa Adolfa. Umiem ja z panami gadać! Albo i teraz! – zauważyłeś, jak książę obstupuit[929]
[Закрыть], gdym mu wycieczkę doradził? Jeżeli Bóg da wiktorię, czyja będzie zasługa – co? – twoja?
W tej chwili zbliżył się Zaćwilichowski.
– A co? Ryją! Ryją jak świnie! – rzekł ukazując na pole.
– Wolałbym, żeby to były świnie – odpowiedział Zagłoba – bo kiełbasy by nam tanio wypadły, a ich padło i dla psów się nie przygodzi. Dziś już musieli żołnierze kopać studnie w kwaterach pana Firleja, gdyż we wschodnim stawie od trupów wody nie znać. Nad ranem żółć w psubratach popękała i wszyscy spłynęli. Jak przyjdzie piątek, nie będzie można ryb jeść, bo mięsem karmione.
– Prawda jest – rzecze Zaćwilichowski – starym żołnierz, a tyle trupa dawnom nie widział, chyba pod Chocimiem[930]
[Закрыть] przy szturmach janczarskich[931]
[Закрыть] na nasz obóz.
– Zobaczysz go waszmość jeszcze więcej – ja to waszmości mówię!
– Myślę, że dziś wieczorem albo jeszcze i przed wieczorem znowu do szturmu ruszą.
– A ja powiadam, że do jutra zostawią nas w spokoju.
Ledwie pan Zagłoba skończył mówić, gdy na szańcach kozackich wykwitły długie białe dymy i kule z szumem przeleciały nad okopem.
– Masz waść! – rzekł Zaćwilichowski.
– Ba! Sztuki wojennej nie znają! – odparł Zagłoba.
Stary Zaćwilichowski miał jednak słuszność. Chmielnicki rozpoczął regularne oblężenie, poprzecinał wszystkie drogi, wyjścia, odjął paszę, sypał aprosze i szańce, podkopywał się wężownicami pod obóz, ale szturmów nie poniechał. Postanowił on nie dać spokoju oblężonym, nużyć ich, straszyć, trzymać w ustawicznej bezsenności i nękać dopóty, dopóki broń nie wypadnie z ich rąk zesztywniałych. Więc wieczorem znowu uderzył na kwatery Wiśniowieckiego z nie lepszym jak poprzedniego dnia skutkiem, tym bardziej że i mołojcy nie szli już z taką ochotą. Następnego dnia ogień nie ustawał ani na chwilę. Wężownice tak już były bliskie, że i ręczna strzelba donosiła do wałów; przykrywki ziemne dymiły jak małe wulkany od rana do wieczora. Nie była to walna bitwa, ale nieustająca szarpanina. Oblężeni wypadali niekiedy z wałów, a wówczas przychodziło do szabel, cepów, kos i włóczni. Ale zaledwie wygnieciono jednych mołojców, natychmiast przykrywki napełniały się nowym ludem. Żołnierz przez cały dzień nie miał ani chwili odpoczynku, a gdy nadszedł upragniony zachód słońca, rozpoczął się nowy szturm generalny – o wycieczce nie było co i myśleć.
W nocy 16 lipca uderzyli dwaj dzielni pułkownicy, Hładki i Nebaba, na kwatery książęce i ponieśli znów straszną klęskę. Trzy tysiące najdzielniejszych mołojców legło na placu – reszta, goniona przez starostę krasnostawskiego, uciekła w największym popłochu do taboru, rzucając broń i rogi z prochem. Również niefortunny koniec spotkał i Fedoreńka, który korzystając z gęstej mgły o mało na świtaniu nie wziął miasta. Odparł go pan Korf na czele Niemców, a pan starosta krasnostawski i pan chorąży Koniecpolski wybili prawie do szczętu w ucieczce.
Lecz nic to było wszystko w porównaniu z okropną nawałą, jaka dnia 19 lipca rozpętała się nad okopem. Uprzedniej nocy wysypali Kozacy naprzeciw kwater Wiśniowieckiego wysoki wał, z którego armaty wielkiego kalibru ziały nieustannym ogniem, gdy zaś dzień minął i pierwsze gwiazdy zabłysły na niebie, dziesiątki tysięcy ludzi ruszyły do ataku. Jednocześnie w dali ukazało się kilkadziesiąt straszliwych machin, podobnych do wież, które toczyły się z wolna ku okopowi. Po bokach ich wznosiły się na kształt potwornych skrzydeł mosty, które przez fosy miano przerzucać – a szczyty dymiły, świeciły i huczały wystrzałami lekkich działek, rusznic i samopałów. Szły te wieże między mrowiem głów jakby olbrzymi pułkownicy – to czerwieniąc się w ogniu armat, to niknąc w dymie i ciemności. Żołnierze ukazywali je sobie z daleka, szepcąc:
– To hulaj-horodyny! Nas to Chmielnicki będzie mełł w tych wiatrakach.
– Patrzcie, jak się toczą z hukiem, rzekłbyś: grzmoty!
– Z armat do nich! Z armat! – wołali inni.
Jakoż puszkarze książęcy posyłali kulę za kulą, granat za granatem ku straszliwym machinom, ale że widać je było wówczas tylko, gdy wystrzały rozdarły ciemność, więc kule mijały je najczęściej.
Tymczasem zbita masa kozactwa napływała coraz bliżej, jak czarna fala płynąca nocą z dalekiej morskiej przestrzeni.
– Uf! – mówił pan Zagłoba stojąc wraz z jazdą przy Skrzetuskim – gorąco mi jak nigdy w życiu! Noc taka parna, że suchej nitki na mnie nie ma. Diabli nadali te machiny! Sprawże, Boże, żeby się ziemia pod nimi rozstąpiła, bo już mi kością w gardle stoją te łajdaki… amen! Ni zjeść, ni się wyspać… psi w lepszych kondycjach[932]
[Закрыть] od nas żyją! Uf! Jak parno!
Rzeczywiście powietrze było ciężkie i parne, a do tego przesycone wyziewami trupów gnijących od kilku dni na całym pobojowisku. Niebo przysłoniło się czarną i niską oponą chmur. Burza wisiała nad Zbarażem. Żołnierzom pod zbrojami pot oblewał ciało, a piersi oddychały z wysileniem.
W tej chwili bębny poczęły warczeć w ciemnościach.
– Już zaraz uderzą! – rzekł Skrzetuski. – Słyszysz waść? – bębnią.
– Słyszę. Żeby w nich diabli bębnili! Czysta desperacja!
– Koli! Koli[933]
[Закрыть]! – zawrzasły tłumy rzucając się ku okopom.
Bitwa zawrzała na całej długości okopu. Uderzono jednocześnie na Wiśniowieckiego, na Lanckorońskiego, na Firleja i Ostroroga, aby jeden drugiemu nie mógł przychodzić z pomocą. Kozactwo, spojone gorzałką, szło jeszcze zacieklej niż w czasie poprzednich szturmów, ale tym dzielniejszy napotykało opór. Duch bohaterski wodza ożywiał żołnierzy; groźne piechoty kwarciane złożone z chłopów mazurskich zbiły się tak z kozactwem, że pomieszały się z nim zupełnie. Walczono tam na kolby, pięści i zęby. Pod razami zawziętych Mazurów legło kilkuset najpyszniejszej piechoty zaporoskiej, ale wnet nowe tłumy zalały ich zupełnie. Bitwa na całej linii stawała się coraz zażartszą. Rury muszkietów paliły ręce żołnierzy, tchu im brakło, starszyźnie głos zamarł w gardzieli od wrzasków komendy. Starosta krasnostawski i Skrzetuski wypadli znów z jazdą i zajeżdżali z boku Kozaków, tratując całe pułki i pławiąc się we krwi.
Godzina upływała za godziną i szturm nie ustawał, bo straszliwe luki w szeregach kozackich Chmielnicki w jednym mgnieniu oka zapełniał nowymi siłami. Tatarzy dopomagali wrzaskiem, puszczając zarazem chmury strzał na broniących się żołnierzy; niektórzy, stojąc w tyle czerni, zaganiali ją do szturmu batami z byczego surowca[934]
[Закрыть]. Wściekłość walczyła z wściekłością, pierś uderzała o pierś – mąż wiązał się w uścisku śmiertelnym z mężem…