355 500 произведений, 25 200 авторов.

Электронная библиотека книг » Henryk Sienkiewicz » Ogniem i mieczem, tom drugi » Текст книги (страница 2)
Ogniem i mieczem, tom drugi
  • Текст добавлен: 15 октября 2016, 04:44

Текст книги "Ogniem i mieczem, tom drugi"


Автор книги: Henryk Sienkiewicz



сообщить о нарушении

Текущая страница: 2 (всего у книги 33 страниц)

– A będziesz ty dobra dla mnie?

Białe zęby młodej wiedźmy zabłysły w uśmiechu.

– Będę. Zaśbym nie była! – rzekła. – Ale i ty bądź dobrą dla atamana. On sokół, on sławny mołojec, on ci…

Tu wiedźma schyliła się do ucha Heleny i zaczęła jej coś szeptać, w końcu wybuchnęła śmiechem.

– Precz! – krzyknęła kniaziówna.

Rozdział III

Rankiem w dwa dni później Dońcówna z Bohunem siedzieli pod wierzbą wedle młyńskiego koła i patrzyli na pieniącą się na nim wodę.

– Będziesz jej pilnowała, będziesz jej strzegła, oka z niej nie spuścisz, żeby nigdy z jaru nie wychodziła! – mówił Bohun.

– U jaru ku rzece wąska szyja, a tu miejsca dosyć. Każ szyję kamieniami zasypać, a będziem tu jak w garnku na dnie; jak mnie będzie trzeba, to sobie wyjście znajdę.

– Czymże wy tu żyjecie?

– Czeremis pod skałami kukurydzę sadzi, wino sadzi i ptaki w sidła łapie. Z tym, co ty przywiózł, nie będzie jej niczego brakowało, chyba ptasiego mleka. Nie bój się, już ona z jaru nie wyjdzie i nikt się o niej nie dowie, byle twoi ludzie nie rozgadali, że ona tu jest.

– Ja im kazał przysiąc. Oni wierni mołojcy, nie rozgadają, choćby z nich pasy darli. Ale ty sama mówiła, że tu ludzie przychodzą do ciebie jako do worożychy[72]

[Закрыть]
.

– Czasem z Raszkowa przychodzą, a czasem, jak zasłyszą, to i Bóg wie skąd. Ale zostają przy rzece, do jaru nikt nie wchodzi, bo się boją. Ty widział kości. Byli tacy, co chcieli przyjść, to ich kości leżą.

– Ty ich mordowała?

– Kto mordował, to mordował! Chce kto wróżby, czeka u jaru, a ja do koła idę. Co zobaczę w wodzie, to pójdę i powiem. Zaraz i dla ciebie będę patrzyła, jeno nie wiem, czy się co pokaże, bo nie zawsze widać.

– Byleś co złego nie obaczyła.

– Jak będzie co złego, to nie pojedziesz. I tak byś lepiej nie jechał.

– Muszę. Do mnie Chmielnicki pismo do Baru[73]

[Закрыть]
pisał, żeby ja wracał, i Krzywonos[74]

[Закрыть]
przykazywał. Teraz na nas Lachy z wielką siłą idą, więc i my musimy do kupy.

– A kiedy wrócisz?

– Ne znaju[75]

[Закрыть]
. Będzie wielka bitwa, jakiej jeszcze nie bywało. Albo nam śmierć, albo Lachom. Jeśli nas pobiją, to tu się schronię, jeśli my pobijemy, to wrócę po moją zazulę[76]

[Закрыть]
i do Kijowa z nią pojadę.

– A jak zginiesz?

– Od tego ty worożycha, żebym wiedział.

– A jak zginiesz?

– Raz maty rodyła[77]

[Закрыть]
.

– Ba! A co ja mam z dziewczyną wtedy robić! Głowę jej ukręcić czy jak?

– Dotknij ty jej ręką, a ja cię każę wołami na pal nawlec.

Watażka[78]

[Закрыть]
zamyślił się ponuro.

– Jeśli zginę, tak ty jej powiedz, żeby mnie ona prostyła[79]

[Закрыть]
.

– Hej, newdiaczna[80]

[Закрыть]
to Laszka, że za takie kochanie cię nie kocha. Żeby tak na mnie, ja by ci nie była oporna – hu! hu!

To mówiąc, Horpyna trąciła po dwakroć kułakiem w bok watażkę i pokazała mu wszystkie zęby w uśmiechu.

– Idźże ty do czorta! – rzekł Kozak.

– No, no! wiem ja, że ty nie dla mnie.

Bohun zapatrzył się w spienioną wodę na kole, jakby sam chciał sobie wróżyć.

– Horpyna? – rzekł po chwili.

– A co?

– Jak ja pojadę, czy ona będzie za mną tużyła[81]

[Закрыть]
?

– Kiedy ty nie chcesz jej po kozacku zniewolić, to może i lepiej, że sobie pojedziesz.

– Ne choczu, ne mohu, ne smiju[82]

[Закрыть]
! Ja wiem, że ona by umarła.

– To może i lepiej, że pojedziesz. Póki ona cię widzi, nie chce cię i znać, ale jak posiedzi ze mną i z Czeremisem miesiąc, dwa – będziesz jej zaraz milszy.

– Żeby ona była zdrowa, tak wiem, co by ja zrobił. Sprowadziłby popa z Raszkowa i kazał sobie ślub dać, ale teraz się boję, bo jak się przelęknie – duszę odda. Samaś widziała.

– Dajże ty pokój! A po co tobie pop i ślub? Nieszczery ty Kozak – nie! Ja tu nie chcę ni popa, ni księdza. W Raszkowie stoją Tatarzy dobrudzcy, jeszcze by ty ich na kark nam sprowadził, a jakby sprowadził, tak tyle by widział kniazićwnę. Co tobie do głowy przyszło? Jedźże sobie i wracaj.

– A ty patrz w wodę i mów, co ujrzysz. Mów prawdę, a nie łżyj, choćby ty mnie nieżywego ujrzała.

Dońcówna zbliżyła się do koryta młyńskiego i podniosła drugą zastawę wstrzymującą wodę krynicznego wodospadu; wnet wartka fala napłynęła zdwojonym pędem przez koryto; koło zaczęło się obracać szybciej, aż wreszcie zakrył je pył wodny; zbita na miazgę piana kłębiła się pod kołem jak ukrop.

Wiedźma wbiła swoje czarne oczy w owe wary i chwyciwszy się za warkocze koło uszu, poczęła wołać:

– Huku! huku! pokaż się! W kole dębowym, w pianie białej, w tumanie jasnym, zły ty czy dobry, pokaż się!

Bohun zbliżył się i siadł przy niej. Twarz jego wyrażała obawę i gorączkową ciekawość.

– Widzę! – krzyknęła wiedźma.

– Co widzisz?

– Śmierć mojego brata. Dwa woły Dońca na pal naciągają.

– Do czorta z twoim bratem! – mruknął Bohun, który czego innego chciał się dowiedzieć.

Przez chwilę słychać było tylko hurgot koła obracającego się jakby z wściekłością.

– Sina u mego brata głowa, sineńka, kruki go dziobią! – rzekła wiedźma.

– Co więcej widzisz?

– Nic… O, jaki siny! Huku! Huku! w kole dębowym, w pianie białej, w tumanie jasnym, pokaż się!… Widzę.

– A co?

– Bitwa! Lachy uciekają przed mołojcami.

– A ja gonię?

– Widzę i ciebie. Ty się z małym rycerzem potykasz. Hur! hur! hur! Ty się małego rycerza strzeż.

– A kniaziówna?

– Nie ma jej. Widzę cię znowu, a przy tobie ktoś, kto cię zdradzi. Twój druh nieszczery.

Bohun pożerał oczyma to piany, to Horpynę – i jednocześnie pracował głową, by pomóc wróżbom.

– Jaki druh?

– Nie widzę. Nie wiem, stary czy młody.

– Stary! Pewno stary!

– Może i stary.

– To wiem, kto to. On mnie już raz zdradził. Stary szlachcic z siwą brodą i z białym okiem. Na pohybel-że jemu! Ale on mnie nie druh.

– On dybie na ciebie. Widzę znowu. Czekaj! Jest i kniaziówna! Jest, w wianku rucianym, w białej sukni, nad nią jastrząb.

– To ja.

– Może i ty. Jastrząb… Czy sokół? Jastrząb!

– To ja.

– Czekaj. Już nie widać… W kole dębowym, w pianie białej… O! o! mnogo wojska, mnogo mołojców, oj, mnogo jak drzew w lesie, jak bodiaków[83]

[Закрыть]
w stepie, a ty nad wszystkimi, przed tobą trzy buńczuki[84]

[Закрыть]
noszą.

– A kniaziówna przy mnie?

– Nie ma jej, ty w obozie.

Znowu nastała chwila milczenia. Koło huczało, aż się cały młyn trząsł.

– Hej, co tu krwi, co tu krwi! Co trupów, wilcy nad nimi, krucy nad nimi! – Zaraza nad nimi. Same trupy! Same trupy! Hen! hen! tylko trupy, nie widać nic, tylko krew!

Nagle powiew wiatru zwiał tuman z koła – a jednocześnie wyżej nad młynem ukazał się potworny Czeremis z wiązką drzewa na plecach.

– Czeremis, załóż stawidło! – zawołała dziewka.

To rzekłszy, poszła umywać ręce i twarz w strudze, a karzeł zahamował tymczasem wodę.

Bohun siedział zamyślony. Zbudziło go dopiero nadejście Horpyny.

– Ty nic więcej nie widziała? – spytał ją.

– Co się pokazało, to się pokazało, nic więcej nie obaczę.

– A nie łżesz?

– Na głowę brata, prawdę mówiłam. Jego na pal wsadzą. Wołami za nogi naciągną. Mnie jego żal. Hej, nie jemu jednemu śmierć pisana! Co się trupów pokazało! Nigdy tyle nie widziałam; będzie wielka wojna na świecie.

– A ją ty widziała z jastrzębiem nad głową?

– Tak jest.

– I ona była w wianku?

– W wianeczku i w białej sukni.

– A skąd ty wiesz, że ten jastrząb to ja? Ja tobie o tym młodym Lachu szlachcicu powiadał – może to on.

Dziewka zmarszczyła brwi i zadumała się.

– Nie – rzekła po chwili wstrząsając głową – kołyby buw Lach, to by buw oreł[85]

[Закрыть]
.

– Sława Bohu! Sława Bohu! Pójdę ja teraz do mołojców, żeby konie do drogi gotowali. W nocy ruszymy.

– Tak i koniecznie pojedziesz.

– Chmiel przykazywał i Krzywonos przykazywał. Ty dobrze widziała, że będzie wielka wojna, bo to samo ja w Barze w piśmie od Chmiela czytał.

Bohun wprawdzie nie umiał czytać, ale wstydził się tego, bo nie chciał za prostaka uchodzić.

– To i jedź – rzekła wiedźma. – Ty szczęśliwy – hetmanem zostaniesz: ja ot, tak nad tobą trzy buńczuki widziała, jako te palce widzę!

– I hetmanem zostanę, i kniaziównę za żinku[86]

[Закрыть]
wezmę – mnie nie chłopkę brać.

– Z chłopką ty by inaczej gadał – ale tej ci wstyd. Ty powinien być Lachem.

– Jaże ne hirszy[87]

[Закрыть]
.

To rzekłszy Bohun poszedł do stajni, do mołojców – a Horpyna jedzenie warzyć.

Wieczorem konie były gotowe do drogi, ale watażce niesporo było odjeżdżać. Siedział na pęku kobierców w świetlicy, z teorbanem[88]

[Закрыть]
w ręku i patrzył na swoją kniaziównę, która już podniosła się z łoża, ale zasunąwszy się w drugi kąt izby, odmawiała cicho różaniec, nie zwracając żadnej uwagi na watażkę, tak jakby go wcale w świetlicy nie było. On, przeciwnie, śledził spod ściany oczyma każdy jej ruch, łowił uszami każde westchnienie – i sam nie wiedział, co ze sobą zrobić. Co chwila otwierał usta, by rozpocząć rozmowę, i słowa nie chciały mu wychodzić z gardła. Onieśmielała go twarz blada, milcząca, z wyrazem pewnej surowości w brwiach i ustach. Tego wyrazu nie widywał poprzednio na niej Bohun. I mimo woli przypomniał sobie podobne wieczory w Rozłogach, i stanęły mu w myśli jakoby żywe: jako siadali on i Kurcewicze naokół dębowego stołu. Stara kniahini łuszczyła słoneczniki, kniazie rzucali kości z kubka – on wpatrywał się w śliczną kniaziównę, tak jak i teraz się wpatruje. Ale wówczas bywał szczęśliwy, wówczas gdy opowiadał swe wyprawy z siczowymi[89]

[Закрыть]
– ona słuchała i czasem jej czarne oczy spoczywały na jego twarzy, a rozchylone usta malinowe świadczyły, z jakim słucha zajęciem. Teraz ani spojrzała. Wówczas, bywało, gdy grywał na teorbanie, ona i słuchała, i patrzyła, a jemu aż serce tajało. I dziw nad dziwy: on przecie teraz jej pan, on ją wziął zbrojną ręką, ona jego branka, jego niewolnica – może jej rozkazywać, a przecie wówczas czuł się i bliższym jej, i równiejszym jej stanem! Kurcewicze byli jego bracia, więc ona, ich siostra, była mu nie tylko zazulą, sokołem, najmilszą czarnobrewą, ale jakby i krewniaczką. A teraz siedzi przed nim pani dumna, chmurna, milcząca, niemiłosierna. Ej, gniew w nim wrze! Pokazałby on jej, co to Kozaka poniewierać, ale on tę niemiłosierną panią kocha – krew by za nią wytoczył, a ile razy gniew go za pierś pochwyci – to jakby jakaś niewidzialna ręka chwyta go za czub, jakiś głos huknie w ucho: „Stój!” Zresztą, ot, wybuchał już jak płomień i potem łbem tłukł o ziemię. Tyle było z tego. Więc wije się Kozaczysko, bo czuje, że on jej cięży w tej izbie. Niechby się uśmiechnęła, słowo dobre dała – to padłby jej do nóg i pojechał do czorta, by całą swoją zgryzotę, gniew, poniewierkę w lackiej[90]

[Закрыть]
krwi utopić. A tu on jak niewolnik przed tą kniaziówną. Żeby to on jej dawniej nie znał, żeby to była Laszka wzięta z pierwszego szlacheckiego dworu, miałby więcej śmiałości – ale to kniaziówna Helena, o którą on się Kurcewiczom kłaniał, za którą i Rozłogi, i wszystko, co miał, chciał oddać. Tym mu większy wstyd chłopem być przy niej, tym mniej do niej śmiały.

Czas upływa, sprzed chaty dochodzi szmer rozmów mołojców[91]

[Закрыть]
, którzy pewnie już na kulbakach[92]

[Закрыть]
siedzą i na atamana czekają, a ataman w męce. Jasny płomień łuczywa pada na jego twarz, na bogaty kontusz i na teorban – a ona żeby choć spojrzała! Atamanowi i gorzko, i gniewno, i tęskno, i głupio. Chciałby się pożegnać czule, a boi się tego pożegnania, że nie będzie takie, jakiego by z duszy pragnął, boi się, że odjedzie z goryczą, z gniewem, z bólem.

Ej, żeby to nie była kniaziówna Helena, kniaziówna Helena nożem pchnięta, śmiercią z własnej ręki grożąca, a miła, a miła! im okrutniejsza i dumniejsza, tym milsza!…

Wtem koń zarżał za oknem.

Watażka zebrał odwagę.

– Kniaziówno – rzekł – już mnie czas w drogę.

Helena milczała.

– A ty mnie nie powiesz: z Bogiem?

– Jedź waćpan z Bogiem! – rzekła poważnie. Kozakowi ścisnęło się serce: powiedziała to, czego chciał; ale on chciał inaczej.

– No, wiem ja – rzekł – że ty na mnie gniewna, że ty mnie nienawidzisz, ale to ci powiem, że inny gorszy by był dla ciebie ode mnie. Ja cię tu przywiózł, bo nie mógł inaczej, ale co ja ci złego zrobił? Czy nie obchodził się z tobą, jak się godziło, jak z korolewną? Sama powiedz. Czy to ja już taki zbój, że ty mnie dobrego słowa nie dasz? A przecie ty w mojej mocy.

– W bożej jestem mocy – rzekła z tąż samą jak i poprzednio powagą – ale że waćpan się przy mnie hamujesz, dziękuję i za to.

– To już pojadę chociaż z takim słowem. Może pożałujesz, może zatęsknisz!

Helena milczała.

– Żal cię tu samą zostawiać – mówił Bohun – żal odjeżdżać, ale mus. Lżej by było, żeby ty się uśmiechnęła, żeby krzyżyk ze szczerego serca dała. Co ja mam uczynić, żeby cię przejednać?

– Wróć mi wolność, a Bóg ci wszystko odpuści i ja ci odpuszczę i błogosławić ci będę.

– No, może jeszcze będziesz – rzekł Kozak – może ty jeszcze pożałujesz, żeś taka była dla mnie sroga.

Bohun chciał kupić chwilę pożegnania choćby za półobietnicę, której dotrzymać nie myślał – i dokazał swego, bo światło nadziei błysnęło w oczach Heleny i surowość z jej twarzy znikła. Splotła dłonie przy piersiach i utkwiła w niego wzrok jasny.

– Byłżebyś ty…

– No, ne znaju[93]

[Закрыть]
… – rzekł cicho Kozak, bo go i wstyd, i litość chwyciły jednocześnie za gardło. – Teraz ja nie mogę, nie mogę… – orda w Dzikich Polach leży, czambuły[94]

[Закрыть]
wszędy chodzą – od Raszkowa dobrudzcy Tatarzy idą – ne mohu[95]

[Закрыть]
, bo strach, ale jak wrócę. Ja przy tobie detyna[96]

[Закрыть]
. Ty ze mną, co chcesz, zrobisz. Ne znaju!… ne znaju!…

– Niech cię Bóg natchnie, niechże cię Święta Przeczysta natchnie… Jedź z Bogiem!

I wyciągnęła ku niemu rękę. Bohun skoczył i wpił w nią wargi – nagle podniósł głowę, napotkał jej wzrok poważny – i rękę puścił. Natomiast cofając się ku drzwiom bił pokłony w pas, po kozacku, bił jeszcze we drzwiach i wreszcie zniknął za kotarą.

Wkrótce przez okna doszedł żywszy gwar rozmowy, brzęk broni, a później słowa pieśni rozłamanej na kilkanaście głosów:

 
Bude sława sławna
Pomeż Kozakami,
Pomeż druhami,
Na dowhija lita,
Do kińca wika[97]

[Закрыть]

 

Głosy i tętent oddalały się i cichły coraz bardziej.

Rozdział IV

– Cud jawny już Pan Bóg raz nad nią okazał – mówił pan Zagłoba do Wołodyjowskiego i Podbipięty, siedząc w kwaterze Skrzetuskiego. – Cud jawny, mówię, że mi ją pozwolił z tych rąk sobaczych[98]

[Закрыть]
wyrwać i przez całą drogę ustrzec; ufajmy, że się jeszcze nad nią i nad nami zmiłuje. Byle tylko żywa była. A tak mi coś szepce, że on ją znowu porwał. Bo, uważcie waszmościowie: przecie, jako nam języki[99]

[Закрыть]
powiadały, on po Pułjanie przy Krzywonosie[100]

[Закрыть]
drugim sprawcą został – żeby go diabli sprawili[101]

[Закрыть]
! – a więc przy wzięciu Baru[102]

[Закрыть]
musiał być.

– Mógł jej nie odnaleźć w owym tłumie nieszczęsnych; przecie tam dwadzieścia tysięcy ludu wycięto – rzecze pan Wołodyjowski.

– To jego waść nie znasz. A ja bym przysiągł, iż on wiedział, że ona jest w Barze. Owóż nie może być inaczej, tylko on ją z rzezi salwował[103]

[Закрыть]
i gdzieś wywiózł.

– Niewielką nam waść pociechę powiadasz, bo na miejscu pana Skrzetuskiego wolałbym, żeby zginęła, niż żeby miała w jego plugawych rękach zostawać.

– I to nie pociecha, bo jeśli zginęła, to pohańbiona…

– Desperacja[104]

[Закрыть]
! – rzecze Wołodyjowski.

– Och, desperacja! – powtórzył pan Longinus.

Zagłoba począł szarpać wąs i brodę, na koniec wybuchnął:

– A żeby ich parchy zjadły, cały ten ród arcypieski! Żeby z ich bebechów poganie cięciwy pokręcili!… Bóg stworzył wszystkie nacje, ale ich diabeł, takich synów, sodomitów! Bodaj im wszystkie ich maciory[105]

[Закрыть]
zjałowiały[106]

[Закрыть]
!

– Nie znałem ja tej słodkiej panny – mówił smutnie pan Wołodyjowski – ale wolałbym, żeby mnie samego nieszczęście pościgło.

– Raz ja ją w życiu widziałem, ale gdy ją wspomnę, z żalu żyć hadko[107]

[Закрыть]
! – rzekł pan Longinus.

– To wam! – wołał pan Zagłoba – a cóż mnie, którym ją ojcowskim afektem umiłował i z toni takiej wyprowadził?… – Cóż mnie?

– A cóż panu Skrzetuskiemu? – pytał Wołodyjowski.

I tak desperowali rycerze, a następnie pogrążyli się w milczeniu.

Pierwszy ocknął się pan Zagłoba.

– Zali[108]

[Закрыть]
już nie ma rady? – spytał.

– Jeśli rady nie ma, to obowiązek jest pomścić – odpowiedział Wołodyjowski.

– Oby Bóg dał prędzej walną bitwę! – westchnął pan Longinus. – Mówią o Tatarach, że już się przeprawili i w polach koszem zapadli.

Na to pan Zagłoba:

– Nie może być, abyśmy ją, niebogę, tak zostawili, niczego dla jej ratunku nie przedsiębiorąc. Dość ja już się po świecie starych kości natłukłem, lepiej by mi teraz gdzie w spokoju w jakiej piekarni dla ciepła legiwać, ale dla tej niebogi pójdę jeszcze choćby do Stambułu, choćbym na nowo chłopską siermięgę miał włożyć i teorban[109]

[Закрыть]
wziąć, na któren bez abominacji[110]

[Закрыть]
spojrzeć nie mogę.

– Waćpan tak w fortele obfity, wymyślże co – rzekł pan Podbipięta.

– Siła[111]

[Закрыть]
mnie już sposobów przez głowę przechodziło. Żeby choć połowę takich miał książę Dominik[112]

[Закрыть]
, to by już Chmielnicki, wypatroszony, za zadnie nogi na szubienicy wisiał. Mówiłem już o tym i ze Skrzetuskim, ale z nim się teraz nie można niczego dogadać. Boleść się w nim zapiekła i nurtuje go gorzej choroby. Wy jego pilnujcie, żeby mu się rozum nie pomieszał. Często się trafia, że od wielkich smutków mens[113]

[Закрыть]
poczyna robić jak wino[114]

[Закрыть]
, aż w końcu skiśnie.

– Bywa to, bywa! – rzekł pan Longinus.

Pan Wołodyjowski poruszył się niecierpliwie i spytał:

– Jakież tedy są waści sposoby?

– Moje sposoby? Owóż naprzód musimy się dowiedzieć, czy ona, nieboga najmilsza – niech ją anieli strzegą od wszystkiego złego! – żywa jeszcze, a dowiedzieć się możem dwojakim sposobem: albo znajdziemy między książęcymi Kozakami ludzi wiernych i pewnych, którzy się podejmą niby to do Kozaków uciec, pomieszać się między Bohunowymi ludźmi i od nich czegoś się dowiedzieć…

– Ja mam dragonów Rusinów! – przerwał Wołodyjowski. – Ja takich ludzi znajdę.

– Czekaj waść… albo złapać języka z tych hultajów, którzy Bar brali, czy czego nie wiedzą. Wszyscy oni patrzą w Bohuna jak w tęczę, że to im się jego diabelska fantazja podoba: pieśni o nim śpiewają – żeby im gardziele poropiały! – i jeden drugiemu bają o tym, co zrobił, i o tym, czego nie zrobił. Jeśli on naszą niebogę porwał, to się przed nimi nie ukryło.

– To można i ludzi posłać swoją drogą, i o języka się starać swoją drogą – zauważył pan Podbipięta.

– Trafiłeś waść w sedno. Jeśli się dowiemy, że żyje – to jest najgłówniejsza rzecz. Wtedy, skoro waszmościowie szczerym sercem Skrzetuskiemu pomagać chcecie, to oddacie się pod moją komendę, bo mam najwięcej eksperiencji[115]

[Закрыть]
. Poprzebieramy się za chłopów i postaramy się dowiedzieć, gdzie on ją ukrył – a jak raz będziemy wiedzieć, to już głowa moja w tym, że jej dostaniemy. Najwięcej ważę ja i Skrzetuski, bo Bohun nas zna, a jakby poznał – no, to by nas matki rodzone potem nie poznały, ale waszmościów obydwóch nie widział.

– Mnie widział – rzekł pan Podbipięta – ale mniejsza z tym.

– Może też jego Pan Bóg poda w nasze ręce? – zawołał pan Wołodyjowski.

– Już ja go tam nie chcę widzieć – mówił dalej Zagłoba. – Niech tam kat na niego patrzy. Trzeba ostrożnie poczynać, by całej imprezy nie popsować[116]

[Закрыть]
. Nie może to być, aby on jeden o jej ukryciu wiedział, a już to ręczę waszmościom, że bezpieczniej kogo innego się pytać.

– Może też ludzie nasi wysłani się dowiedzą. Jeśli tylko książę pozwoli, wybiorę pewnych i wyślę choćby jutro.

– Książę pozwoli, ale czy się dowiedzą, wątpię. Posłuchajcie, waszmościowie: przychodzi mnie do głowy i drugi sposób, oto, abyśmy zamiast ludzi wysyłać albo języków łapać, sami poprzebierali się po chłopsku i ruszyli nie mieszkając.

– O, nie może to być! – zakrzyknął pan Wołodyjowski.

– Czemu nie może być?

– To chyba waść służby wojennej nie znasz. Gdy chorągwie nemine excepto[117]

[Закрыть]
stawają, to jest święta rzecz. Choćby ojciec i matka konali, to towarzysz[118]

[Закрыть]
ci nie pójdzie wtedy permisji[119]

[Закрыть]
odjazdu prosić, bo przed bitwą to jest największy dyshonor, jakiego się żołnierz dopuścić może. Po bitwie walnej, gdy nieprzyjaciel rozproszon, można, ale nie przedtem. I uważ waść: Skrzetuskiemu pierwszemu chciało się zrywać i lecieć, i ratować, a ani pary nie puścił. Reputację on już ma, książę go kocha, a ani się odezwał, bo swój obowiązek zna. To jest, widzisz waszmość, służba publiczna, a tamto prywatna. Nie wiem, jak tam gdzie indziej, choć mniemam, że wszędzie tak samo, ale u księcia naszego wojewody niebywała rzecz: permisja przed bitwą, jeszcze u oficerów! Choćby się też i dusza podarła Skrzetuskiemu, nie poszedłby z taką propozycją do księcia.

– Rzymianin on jest i rygorysta, wiem – mówił pan Zagłoba – ale żeby tak kto księciu podszepnął, może by jemu i waszmościom z własnej woli dał permisję.

– Ani to jemu w umyśle nie postoi! Książę całą Rzeczpospolitą ma na głowie. Cóż waćpan myślisz, teraz tu najważniejsze sprawy się ważą, całego narodu tyczące, żeby on się czyjąś prywatą zajmował? A choćby też, co jest niepodobne, nie proszony permisję dał, tedy, jak Bóg na niebie, nikt by z nas teraz z obozu nie wyruszył, bo i my też pierwsze służby ojczyźnie nieszczęsnej, nie sobie powinni.

– Wiem ci ja o tym, wiem, i służbę z dawnych czasów znam, dlatego też powiedziałem waszmości, że ten sposób przeszedł mi jeno przez głowę, ale nie powiedziałem, że w niej siedzi. Zresztą, prawdę rzekłszy, póki potęga hultajska stoi nienaruszona, niewiele byśmy mogli wskórać, ale gdy będą pobici, ścigani, gdy własne gardła będą tylko ratować, wtedy i zapuścić się śmiało między nich możemy, i łatwiej wieści z nich wydobyć. Oby tylko jak najprędzej reszta wojska nadciągnęła, bo inaczej na śmierć się chyba pod tym Czołhańskim Kamieniem zamartwimy. Żeby tak przy naszym księciu była komenda, już byśmy ruszali, ale książę Dominik często gęsto widać popasa, kiedy go dotąd nie ma.

– We trzech dniach już się go spodziewają.

– Dajże go, Boże, jak najprędzej! Wszakże pan podczaszy koronny[120]

[Закрыть]
dziś nadciąga?

– Tak jest.

W tej chwili drzwi się otworzyły i wszedł Skrzetuski.

Rysy jego, rzekłbyś: boleść z kamienia wykowała[121]

[Закрыть]
, taki bił od nich chłód i spokój.

Dziwno było patrzeć na tę twarz młodą, a tak surową i poważną, jakby na niej uśmiech nigdy nie postał, i zgadłeś łatwo, że gdy ją śmierć zetnie, wiele w niej już nie zmieni. Broda wyrosła panu Janowi do pół piersi, w której to brodzie śród czarnego jak krucze pióra włosa wiły się tu i owdzie srebrne nitki.

Towarzysze i wierni przyjaciele odgadywali w nim raczej boleść, bo jej nie okazywał. Wreszcie był przytomny, na pozór spokojny, w służbie swej żołnierskiej jeszcze prawie niż zwykle pilniejszy i cały bliską wojną zajęty.

– Mówiliśmy tu o nieszczęściu waszmości, które zarazem jest i nasze – rzekł pan Zagłoba – gdyż Bóg świadkiem, niczym się pocieszyć nie możemy. Ale jałowy byłby to sentyment, gdybyśmy waćpanu łzy jeno wylewać pomagali, przeto postanowiliśmy i krew wylać, by oną niebogę, jeśli chodzi jeszcze po ziemi, z niewoli wyrwać.

– Bóg zapłać – rzecze pan Skrzetuski.

– Pójdziemy z tobą choćby do obozu Chmielnickiego – mówił pan Wołodyjowski poglądając niespokojnie na przyjaciela.

– Bóg zapłać – powtórzył pan Jan.

– Wiemy – mówił Zagłoba – żeś waćpan sobie poprzysiągł szukać jej żywej czy martwej, przeto gotowiśmy choćby dziś…

Skrzetuski siadłszy na ławie oczy wbił w ziemię i nie odrzekł nic – aż złość porwała pana Zagłobę. „Zaliby on miał zamiar jej zaniechać? – pomyślał. – Jeśli tak, niechże mu Bóg sekunduje[122]

[Закрыть]
! Nie masz, widzę, ani wdzięczności, ani pamięci na świecie. Ale znajdą się tacy, którzy będą ją jeszcze ratowali, chybabym wprzód ostatnią parę wypuścił.”

W izbie zapanowało milczenie przerywane tylko westchnieniami pana Longina. Tymczasem mały Wołodyjowski zbliżył się do Skrzetuskiego i trącił go w ramię.

– Skąd wracasz? – rzekł.

– Od księcia.

– I co?

– Wychodzę na noc podjazdem.

– Daleko?

– Aż pod Jarmolince[123]

[Закрыть]
, jeśli będzie wolna droga.

Wołodyjowski spojrzał na Zagłobę i zrozumieli się od razu.

– To ku Barowi[124]

[Закрыть]
? – mruknął Zagłoba.

– Pójdziemy z tobą.

– Musisz iść po permisję i spytać, jeśli książę innej ci roboty nie przeznaczył.

– To chodźmy razem. Mam też i o coś innego spytać.

– I my z wami – rzekł Zagłoba.

Wstali i poszli. Kwatera książęca była dość daleko, na drugim końcu obozu. W przedniej izbie zastali też pełno oficerów spod różnych chorągwi, bo wojska zewsząd nadciągały do Czołhańskiego Kamienia, wszyscy zaś biegli służby swoje księciu polecić. Pan Wołodyjowski musiał dość długo czekać, nim wraz z panem Podbipiętą przed obliczem pańskim stanąć mogli, ale za to książę od razu pozwolił i samym jechać, i dragonów Rusinów kilku wysłać, którzy by, zmyśliwszy ucieczkę z obozu, poszli do Bohunowych Kozaków i tam się o kniaziównę wypytywali. Do Wołodyjowskiego zaś rzekł:

– Sam ja funkcje różne Skrzetuskiemu wynajduję, bo widzę, że się boleść w nim zamknęła i że go stoczy, a szkoda mi go niewypowiedziana. Nic-że on wam o niej nie mówił?

– Mało co. W pierwszej chwili zerwał się, żeby między Kozaków na oślep iść, ale przypomniał sobie, że to teraz chorągwie nemine excepto[125]

[Закрыть]
stoją i żeśmy na ojczyzny ordynansie[126]

[Закрыть]
, którą przed wszystkim ratować trzeba, i dlatego u waszej książęcej mości wcale nie był. Bóg jeden wie, co się w nim dzieje.

– I doświadcza go też ciężko. Czuwajże wasze nad nim, bo widzę, żeś mu wiernym przyjacielem.

Pan Wołodyjowski skłonił się nisko i wyszedł, bo w tej chwili wszedł do księcia wojewoda kijowski[127]

[Закрыть]
z panem starostą stobnickim, z panem Denhofem, starostą sokalskim, i z kilku innymi dygnitarzami wojskowymi.

– I cóż? – spytał go Skrzetuski.

– Jadę z tobą, jeno wpierw muszę pójść do swojej chorągwi, bo mam kilku ludzi gdzieś wysłać.

– Chodźmy razem.

Wyszli, a za nimi pan Podbipiętą, Zagłoba i stary Zaćwilichowski, który szedł do swojej chorągwi. Niedaleko namiotów chorągwi dragońskiej Wołodyjowskiego spotkali pana Łaszcza[128]

[Закрыть]
idącego, a raczej taczającego się na czele kilkunastu szlachty, gdyż i on, i towarzysze byli zupełnie pijani. Na ten widok pan Zagłoba westchnął. Pokochali się oni bowiem jeszcze pod Konstantynowem[129]

[Закрыть]
z panem strażnikiem koronnym z tej przyczyny, iż pod pewnym względem mieli natury tak podobne jak dwie krople wody. Pan Łaszcz bowiem, choć rycerz straszliwy, dla pogaństwa jak mało kto groźny, był zarazem przesławnym hulaką, ucztownikiem, kosterą, któren czas od bitew, modlitew[130]

[Закрыть]
, zajazdów i zabijatyk wolny lubił nade wszystko spędzać w kole takich ludzi jak pan Zagłoba, pić na umór i krotofil[131]

[Закрыть]
słuchać. Był to warchoł na wielką rękę, który sam jeden tyle wzniecał niepokoju, tyle razy przeciw prawu wykroczył, że w każdym innym państwie byłby dawno głową nałożył. Ciążyła też na nim niejedna kondemnata[132]

[Закрыть]
, ale on nawet w czasie pokoju niewiele sobie z nich robił, a teraz w czasie wojny tym bardziej wszystko poszło w zapomnienie. Z księciem połączył się był jeszcze pod Rosołowcami i niemałe usługi pod Konstantynowem oddał, ale od chwili odpoczynku w Zbarażu[133]

[Закрыть]
stał się prawie nieznośny przez hałasy, które wzniecał. Swoją drogą nikt by nie zliczył i nie spisał, ile pan Zagłoba wina u niego wypił, ile się nagadał i naopowiadał z wielką gospodarza uciechą, któren też go codziennie zapraszał.

Ale od wieści o wzięciu Baru[134]

[Закрыть]
pan Zagłoba sposępniał, stracił humor, werwę i więcej pana strażnika nie odwiedzał. Myślał nawet pan Łaszcz, że gdzieś od wojska ów jowialny szlachcic odjechał, gdy nagle zobaczył go teraz przed sobą.

Wyciągnął tedy ku niemu rękę i rzekł:

– Witamże waćpana. Czemu to do mnie nie zajdziesz? Co porabiasz?

– Panu Skrzetuskiemu towarzyszę – odparł posępnie szlachcic.

Pan strażnik nie lubił Skrzetuskiego za powagę i przezywał go sensatem, zaś o nieszczęściu jego wiedział doskonale, bo był obecny na owej uczcie w Zbarażu, w czasie której wieść przyszła o wzięciu Baru. Ale jako z natury człek wyuzdany, a do tego w tej chwili spity, nie uszanował boleści ludzkiej i chwyciwszy porucznika za guz od żupana, spytał:

– To acan za panną płaczesz?… a gładka była? co?

– Puść mnie waszmość pan! – rzekł Skrzetuski.

– Czekaj.

– Za służbą idąc, nie mogę być rozkazom jego mości pana powolny.

– Czekaj! – mówił Łaszcz z uporem pijanego człowieka. – Tobie służba, nie mnie. Mnie tu nikt nic do rozkazania nie ma.

Po czym zniżywszy głos powtórzył pytanie:

– A gładka była? co?

Brwi porucznika zmarszczyły się.

– Tedy powiem waszmości panu, że bolączki lepiej by nie tykać.

– Nie tykać?… Nie bój się. Jeśli była gładka, to żyje.

Twarz Skrzetuskiego powlokła się śmiertelną bladością, ale się pohamował i rzekł:

– Mości panie… bym nie zapomniał, z kim mówię…

Łaszcz wytrzeszczył oczy.

– Co to? grozisz aspan? aspan mnie?… dla jednej gamratki[135]

[Закрыть]
?

– Ruszajże, mości strażniku, w swoją drogę! – huknął, trzęsąc się ze złości, stary Zaćwilichowski.

– A wy chłystki, szaraki, sługusy! – wrzeszczał strażnik. – Mości panowie, do szabel!

I wydobywszy swoją, skoczył z nią do Skrzetuskiego, ale w tymże mgnieniu oka żelazo świsnęło w ręku pana Jana i szabla strażnika furknęła jak ptak w powietrzu, on zaś sam zachwiał się z rozmachu i padł jak długi na ziemię.

Pan Skrzetuski nie dobijał, jeno stał blady jak trup, jakby odurzony, a tymczasem zerwał się tumult. Z jednej strony skoczyli żołnierze strażnikowi, z drugiej dragoni Wołodyjowskiego sypnęli się jak pszczoły z ula. Rozległy się krzyki: „Bij! bij!” Wielu nadlatywało nie wiedząc, o co idzie. Szable poczęły szczękać, tumult lada chwila mógł zmienić się w walną bitwę ogólną. Na szczęście towarzysze Łaszcza, widząc, iż coraz przybywało wiśniowiecczyków, wytrzeźwiawszy ze strachu, porwali pana strażnika i poczęli z nim uchodzić.

I z pewnością, gdyby pan strażnik miał do czynienia z innym, mniej karnym wojskiem, byliby go roznieśli na szablach w drobne szmaty, ale stary Zaćwilichowski, oprzytomniawszy, krzyknął tylko: „Stój!” – i szable schowały się do pochew.

Niemniej zawrzało w całym obozie, a echo tumultu doszło do uszu książęcych, zwłaszcza iż pan Kuszel, będąc na służbie, wpadł do izby, w której książę z wojewodą kijowskim, ze starostą stobnickim i panem Denhofem obradował, i krzyknął:

– Mości książę, żołnierze szablami się sieką!

W tej chwili pan strażnik koronny, blady i bezprzytomny z wściekłości, ale już trzeźwy, wleciał jak bomba.

– Mości książę! sprawiedliwości! – wołał. – W tym obozie jak u Chmielnickiego, ni na krew, ni na godność względu nie mają! Szablami dygnitarzy koronnych sieką! Jeśli mi wasza książęca mość sprawiedliwości nie wymierzysz, na gardło nie skarzesz, to ja sam sobie ją wymierzę.

Książę porwał się zza stołu.

– Co się stało?… Kto waszmości pana napastował?

– Twój oficer… Skrzetuski.

Prawdziwe zdumienie odbiło się na twarzy księcia.

– Skrzetuski?

Nagle drzwi się otworzyły i wszedł Zaćwilichowski.

– Mości książę, ja byłem świadkiem! – rzekł.

– Ja tu nie racje dawać przyszedłem, jeno kary żądać! – wołał Łaszcz.


    Ваша оценка произведения:

Популярные книги за неделю