Текст книги "Krzyżacy, tom pierwszy"
Автор книги: Henryk Sienkiewicz
Жанр:
Историческая проза
сообщить о нарушении
Текущая страница: 19 (всего у книги 31 страниц)
Lecz po tych słowach zapadła cisza głęboka. I Hugo de Danveld, i Zygfryd de Löwe, i brat Rotgier, i brat Gotfryd, jakkolwiek mężni, zbyt dobrze znali strasznego dziedzica Spychowa, by którykolwiek z nich podjął z nim walkę na śmierć i życie. Mógł to uczynić chyba człowiek obcy, pochodzący z dalekich stron, jak de Lorche lub Fourcy, ale de Lorche nie był obecny przy rozmowie, zaś pan de Fourcy nadto pełen był jeszcze wewnętrznego przerażenia.
– Raz go widziałem – mruknął z cicha – i nie chcę widzieć więcej.
Zaś Zygfryd de Löwe rzekł:
– Zakonnikom nie wolno jest w pojedynczej walce się potykać, chyba za osobnym mistrza i wielkiego marszałka pozwoleniem, ale my tu nie pozwoleństwa na walkę żądamy, jeno by de Bergow był z niewoli wypuszczon, a Jurand na gardle skaran.
– Nie wy prawa w tej ziemi stanowicie.
– Bośmy do tej pory cierpliwie ciężkie sąsiedztwo znosili. Ale mistrz nasz potrafi wymierzyć sprawiedliwość.
– Zasię[1400]
[Закрыть] mistrzowi i wam od Mazowsza!
– Za mistrzem stoją Niemcy i cesarz rzymski[1401]
[Закрыть].
– A za mną król polski, któremu więcej ziem i narodów podlega.
– Czy wasza książęca mość chce wojny z Zakonem?
– Gdybym chciał wojny, nie czekałbym was na Mazowszu, jeno szedł ku wam, ale i ty mi nie groź, boć się nie boję.
– Cóż mam donieść mistrzowi?
– Wasz mistrz o nic nie pytał. Mów mu, co chcesz.
– Tedy sami wymierzym karę i pomstę.
Na to książę wyciągnął ramię i począł kiwać groźnie palcem przy samej twarzy Krzyżaka.
– Waruj się[1402]
[Закрыть]! – rzekł stłumionym przez gniew głosem – waruj się! Jam ci pozwolił wyzwać Juranda, ale gdybyś z wojskiem zakonnym wdarł mi się do kraju, tedy na cię uderzę – i więźniem, nie gościem, tu osiędziesz.
I widocznie cierpliwość jego była już wyczerpana, gdyż cisnął ze wszystkich sił czapkę o stół i wyszedł z izby trzasnąwszy drzwiami. Krzyżacy pobladli ze wściekłości, a pan de Fourcy spoglądał na nich jak błędny.
– Co tedy będzie? – spytał pierwszy brat Rotgier.
A Hugo de Danveld przyskoczył niemal z pięściami do pana de Fourcy.
– Po coś powiedział, że wyście pierwsi naśli[1403]
[Закрыть] Juranda?
– Bo prawda!
– Trzeba ci było zełgać.
– Jam tu przyjechał bić się, nie łgać.
– Tęgo się biłeś – ni słowa!
– A tyś to nie pomykał przed Jurandem do Szczytna?
– Pax[1404]
[Закрыть]! – rzekł de Löwe. – Ten rycerz jest gościem Zakonu.
– I wszystko jedno, co rzekł – wtrącił brat Gotfryd. – Bez sądu nie skaraliby Juranda, a na sądzie rzecz by musiała wyjść na wierzch.
– Co tedy[1405]
[Закрыть] będzie? – powtórzył brat Rotgier.
Nastała chwila milczenia, po czym zabrał głos surowy i zawzięty Zygfryd de Löwe.
– Trzeba z tym krwawym psem raz skończyć! – rzekł. – De Bergow musi być z więzów wydobyty. Ściągniem załogi ze Szczytna, z Insburka, z Lubawy, wezwiem chełmińską szlachtę i uderzym na Juranda… Czas z nim skończyć!
Lecz przebiegły Danveld, który umiał każdą rzecz na obie strony rozważyć, założył ręce na głowę, namarszczył się i po namyśle rzekł:
– Bez pozwolenia mistrza nie można.
– Jeśli się uda, to mistrz pochwali! – ozwał się brat Gotfryd.
– A jeśli się nie uda? Jeśli książę ruszy kopijników i uderzy na nas?
– Jest pokój między nim i Zakonem: nie uderzy!
– Ba! jest pokój, ale my go pierwsi naruszym. Załogi nasze przeciw Mazurom nie wystarczą.
– To mistrz ujmie się za nami i będzie wojna.
Danveld znów się namarszczył i zamyślił:
– Nie! nie! – rzekł po chwili. – Jeśli się uda, mistrz będzie w duchu rad… Pójdą posły do księcia, będą układy i ujdzie nam bezkarnie. Ale w razie klęski Zakon nie ujmie się za nami i wojny księciu nie wypowie… Innego by na to trzeba mistrza… Za księciem stoi król polski, a z nim mistrz nie zadrze…
– Wszelako wzięliśmy ziemię dobrzyńską[1406]
[Закрыть], to widać nie strach nam Krakowa.
– Bo były pozory… Opolczyk[1407]
[Закрыть]… Wzięliśmy niby zastaw, a i to…
Tu obejrzał się naokół i zniżonym głosem dodał:
– Słyszałem w Malborgu, iż gdyby wojną grozili, to byle nam zastaw wrócono – oddamy.
– Ach! – rzekł brat Rotgier – gdyby tu między nami był Markwart Salzbach[1408]
[Закрыть] albo Szomberg[1409]
[Закрыть], który szczenięta Witoldowe wydusił – ci znaleźliby radę na Juranda. Cóż Witold[1410]
[Закрыть]! namiestnik Jagiełłów[1411]
[Закрыть]! Wielki kniaź, a pomimo tego Szombergowi nic… Wydusił Witoldowi dzieci – i nic mu!… Zaprawdę, brak między nami ludzi, którzy na wszystko potrafią znaleźć sposób…
Usłyszawszy to, Hugo de Danveld wsparł łokcie na stole, głowę na rękach i na długi czas zatopił się w rozmyślaniu. Nagle rozjaśniły mu się oczy, obtarł wedle zwyczaju wierzchem dłoni wilgotne, grube wargi i rzekł:
– Błogosławiona niech będzie chwila, w której wspomnieliście, pobożny bracie, imię mężnego brata Szomberga.
– Czemu tak? Zaliście[1412]
[Закрыть] coś obmyślili? – spytał Zygfryd de Lówe.
– Mówcie żywo! – zawołali bracia Rotgier i Gotfryd.
– Słuchajcie – rzekł Hugo. – Jurand ma tu córkę, jedyne dziecko, którą jako źrenicę oka miłuje.
– Ma! znamy ją. Miłuje ją i księżna Anna Danuta[1413]
[Закрыть].
– Tak. Otóż słuchajcie, gdybyście porwali tę dziewkę, Jurand oddałby za nią nie tylko Bergowa, ale wszystkich jeńców, siebie samego i Spychów w dodatku!
– Na krew św. Bonifacego przelaną w Dochum! – zawołał brat Gotfryd – byłoby tak, jako mówicie!
Po czym zamilkli, jakby przestraszeni śmiałością i trudnościami przedsięwzięcia.
Dopiero po chwili brat Rotgier zwrócił się do Zygfryda de Löwe:
– Rozum wasz i doświadczenie – rzekł – równe są męstwu; co tedy o tym mniemacie?
– Mniemam, że sprawa warta rozwagi.
– Bo – mówił dalej Rotgier – dziewka jest przyboczną księżny – ba, więcej, gdyż prawie córką umiłowaną. Pomyślcie, pobożni bracia, jaki powstanie hałas.
A Hugo de Danveld począł się śmiać.
– Samiście mówili – rzekł – że Szomberg[1414]
[Закрыть] wytruł czy też wydusił Witoldowe[1415]
[Закрыть] szczenięta – i cóż mu za to? Hałas oni z byle przyczyny podnoszą, ale gdybyśmy posłali mistrzowi Juranda na łańcuchu, czeka nas pewniej nagroda niż kara.
– Tak – ozwał się de Löwe – sposobność do najazdu jest. Książę wyjeżdża, Anna Danuta zostaje tu jeno z dworskimi dziewki. Jednakże najazd na dwór książęcy w czasie pokoju – nie byle sprawa. Dwór książęcy – nie Spychów. To znów jak w Złotoryi! Znów pójdą skargi do wszystkich królestw i do papieża na gwałty Zakonu; znów odezwie się z groźbą przeklęty Jagiełło[1416]
[Закрыть], a mistrz – znacie go przecie: rad on uchwyci, co się da chwycić, ale wojny z Jagiełłą nie chce… Tak! krzyk się podniesie we wszystkich ziemiach Mazowsza i Polski.
– A tymczasem kości Juranda zbieleją na haku – odparł brat Hugo. – Kto wreszcie mówi wam, by ją tu z dworca spod boku księżny porywać?
– Przecie nie z Ciechanowa, gdzie prócz szlachty jest trzystu łuczników.
– Nie. Ale zali[1417]
[Закрыть] Jurand nie może zachorzeć[1418]
[Закрыть] i przysłać ludzi po dziewkę. Nie wzbroni jej wtedy księżna jechać, a jeśli dziewka w drodze przepadnie, kto powie wam lub mnie: „Tyś ją porwał!” – Ba! – odrzekł zniecierpliwiony de Löwe – sprawcie, by Jurand zachorzał i dziewkę wezwał…
Na to uśmiechnął się z tryumfem Hugo i odrzekł:
– Mam ci ja u siebie złotnika, który z Maiborga za złodziejstwo wypędzon w Szczytnie osiadł i który każdą pieczęć wyciąć potrafi; mam i ludzi, którzy, choć nasi poddani, z mazurskiego narodu pochodzą… Zali mnie jeszcze nie rozumiecie?…
– Rozumiem! – zawołał z zapałem brat Gotfryd.
A Rotgier podniósł dłonie do góry i rzekł:
– Niech ci Bóg szczęści, pobożny bracie, bo ni Markwart Salzbach[1419]
[Закрыть], ni Szomberg[1420]
[Закрыть] nie znaleźliby lepszego sposobu.
Po czym przymrużył oczy, jakby chciał dojrzeć coś dalekiego.
– Widzę Juranda – rzekł —jako z powrozem na szyi stoi przy Gdańskiej bramie w Malborgu i jako kopią go nogami knechty nasze…
– A dziewka zostanie służką Zakonu – dodał Hugo.
Usłyszawszy to, de Löwe zwrócił oczy na Danvelda, on zaś uderzył się znów wierzchem dłoni w usta i rzekł:
– A teraz do Szczytna nam jak najprędzej!
Rozdział dwudziesty trzeciJednakże przed wyruszeniem do Szczytna czterej bracia i de Fourcy przyszli jeszcze pożegnać się z księciem[1421]
[Закрыть] i księżną[1422]
[Закрыть].
Było to pożegnanie niezbyt przyjazne, wszelako książę nie chcąc, wedle starego polskiego obyczaju, wypuszczać gości z domu z próżnymi rękoma podarował każdemu z braci piękny błam[1423]
[Закрыть] kuni i po grzywnie[1424]
[Закрыть] srebra, oni zaś przyjęli z radością, zapewniając, że jako zakonnicy zaprzysiężeni na ubóstwo nie zatrzymają tych pieniędzy dla siebie, ale rozdadzą je ubogim, którym zarazem polecą się modlić za zdrowie, sławę i przyszłe zbawienie księcia. Uśmiechali się pod wąsem z tych zapewnień Mazurowie, albowiem dobrze znana im była chciwość zakonna, a jeszcze lepiej kłamstwa Krzyżaków. Powtarzano na Mazowszu, że „jako tchórz cuchnie, tak Krzyżak łże”. Książę też jeno[1425]
[Закрыть] machnął ręką na podobną podziękę, a po ich wyjściu rzekł, iż rakiem[1426]
[Закрыть] chyba pojechałby do nieba za przyczyną modlitw krzyżackich.
Lecz przedtem jeszcze, przy pożegnaniu się z księżną, w chwili gdy Zygfryd de Löwe całował jej rękę, Hugo von Danveld zbliżył się do Danusi, położył dłoń na jej głowie i głaszcząc ją, rzekł:
– Nam przykazano dobrem za złe płacić i miłować nawet nieprzyjaciół naszych, więc przyjedzie tu siostra zakonna i przywiezie wam, panienko, gojący balsam hercyński[1427]
[Закрыть].
– Jakoże mam wam podziękować, panie? – odpowiedziała Danusia.
– Bądźcie przyjaciółką Zakonu i zakonników.
Zauważył tę rozmowę de Fourcy, a że uderzyła go przy tym uroda dziewczyny, więc gdy już ruszyli ku Szczytnu, zapytał:
– Co to za piękna dwórka, z którą rozmawialiście na odjezdnym?
– Córka Juranda! —odpowiedział Krzyżak.
A pan de Fourcy zdziwił się.
– Ta, którą macie pochwycić?
– Ta. A gdy ją pochwycim, Jurand nasz.
– Nie wszystko widać złe, co od Juranda pochodzi. Warto być stróżem takiego jeńca.
– Myślicie, że łatwiej by było wojować z nią niż z Jurandem?
– To znaczy, że myślę tak samo jak i wy. Ojciec wróg Zakonu, a do córki mówiliście miodem smarowane słowa i w dodatku obiecaliście jej balsam.
Hugo de Danveld uczuł widocznie potrzebę usprawiedliwienia się kilkoma słowy.
– Obiecałem jej balsam – rzekł – dla tego młodego rycerza, który od tura [1428]
[Закрыть]pobit i z którym, jako wiecie, jest zmówiona[1429]
[Закрыть]. Jeśli podniosą krzyk po pochwyceniu dziewki, powiemy, żeśmy nie tylko nie chcieli jej krzywdy, aleśmy jej jeszcze leki przez chrześcijańskie miłosierdzie posyłali.
– Dobrze – rzekł de Löwe. – Trzeba jeno[1430]
[Закрыть] posłać kogoś pewnego.
– Poślę jedną pobożną niewiastę, całkiem Zakonowi oddaną. Przykażę jej patrzyć i słuchać. Gdy ludzie nasi niby od Juranda przybędą, znajdą gotowe porozumienie…
– Takich ludzi trudno będzie dobrać.
– Nie. Naród u nas mówi tym samym językiem. Są też w mieście, ba! nawet między knechtami[1431]
[Закрыть] w załodze, ludzie, którzy prawem ścigani z Mazowsza zbiegli – zbóje, złodzieje – prawda, ale żadnej trwogi nie znający i na wszystko gotowi. Tym obiecnę, jeśli wskórają, wielkie nagrody, jeśli nie wskórają – powróz.
– Ba! a nuż zdradzą?
– Nie zdradzą, bo na Mazowszu każdy dawno na łamanie kołem[1432]
[Закрыть] zarobił i nad każdym wyrok cięży. Trzeba im tylko dać ochędożne[1433]
[Закрыть] szaty, aby ich za prawych[1434]
[Закрыть] Jurandowych pachołków poczytano – i główna rzecz: list z pieczęcią od Juranda.
– Należy wszystko przewidzieć – rzekł brat Rotgier. – Jurand po ostatniej bitwie zechce może zobaczyć księcia, aby się na nas poskarżyć, a siebie usprawiedliwić. Będąc w Ciechanowie, zajedzie do córki, do leśnego dworca. Może się wtedy przygodzić[1435]
[Закрыть], że nasi ludzie, przybywszy po Jurandównę, natkną się na samego Juranda.
– Ci ludzie, których wybiorę, są szelmy[1436]
[Закрыть] kute na cztery nogi. Będą oni wiedzieć, że jeśli się natkną na Juranda, pójdą na haki[1437]
[Закрыть]. Ich głowa w tym, żeby się nie spotkali.
– Jednak może się zdarzyć, że ich pochwycą.
– Tedy wyprzemy się i ich, i listu. Kto nam dowiedzie, że to myśmy ich wysłali? Wreszcie: nie będzie porwania, nie będzie krzyku, a że kilku wisielców [1438]
[Закрыть]Mazury poćwiertują, nie stanie się przez to szkoda dla Zakonu.
A brat Gotfryd, najmłodszy między zakonnikami, rzekł:
– Nie rozumiem tej waszej polityki ani tej waszej bojaźni, aby się nie wydało, że dziewka z naszego nakazu porwana. Mając ją raz w ręku, musimy przecie posłać kogoś do Juranda i powiedzieć mu: „Twoja córka jest u nas – chcesz-li, by odzyskała wolność, oddaj za nią de Bergowa i siebie samego..”. Jakże inaczej?… Ale wtedy będzie wiadomo, że to my nakazaliśmy dziewczynę pochwycić.
– Prawda! – rzekł pan de Fourcy, któremu niezbyt przypadła do smaku cała sprawa.
– Po co ukrywać to, co musi się wydać.
A Hugo de Danveld począł się śmiać i zwróciwszy się do brata Gotfryda, zapytał:
– Jak dawno nosicie biały płaszcz?
– Skończy się sześć lat na pierwszą niedzielę po Świętej Trójcy.
– Jak go przenosicie jeszcze sześć, będziecie lepiej rozumieli sprawy Zakonu. Jurand zna nas lepiej niż wy. Powie mu się tak: „Twojej córki pilnuje brat Szomberg[1439]
[Закрыть] i jeśli słowo piśniesz – to wspomnij na dzieci Witolda[1440]
[Закрыть]…” – A później?
– Później de Bergow będzie wolny, a Zakon będzie także uwolnion od Juranda.
– Nie! – zawołał brat Rotgier – wszystko jest tak rozumnie pomyślane, że Bóg powinien pobłogosławić naszemu przedsięwzięciu.
– Bóg błogosławi wszelkim uczynkom mającym na celu dobro Zakonu – rzekł posępny Zygfryd de Löwe.
I jechali dalej w milczeniu – a przed nimi na dwa lub trzy strzelania z kuszy szły ich poczty, aby torować drogę, która stała się kopna[1441]
[Закрыть], albowiem w nocy spadł śnieg obfity. Na drzewach leżała bogata okiść[1442]
[Закрыть], dzień był chmurny, ale ciepły, tak że z koni podnosił się opar. Z lasów ku ludzkim siedliskom leciały stada wron, napełniając powietrze posępnym krakaniem.
Pan de Fourcy pozostał nieco za Krzyżakami i jechał w głębokim zamyśleniu. Był on od kilku lat gościem Zakonu, brał udział w wyprawach na Żmudź, gdzie odznaczył się wielkim męstwem i podejmowany wszędy tak, jak tylko Krzyżacy umieli podejmować rycerzy z dalekich stron, przywiązał się do nich mocno, a nie mając własnej fortuny, zamierzał wstąpić w ich szeregi. Tymczasem to przesiadywał w Malborgu, to odwiedzał znajome komandorie[1443]
[Закрыть], szukając w podróżach rozrywki i przygód. Przybywszy świeżo do Lubawy wraz z bogatym de Bergowem i zasłyszawszy o Jurandzie, począł płonąć żądzą zmierzenia się z mężem, którego otaczała groza powszechna.
Przybycie Majnegera, który ze wszystkich walk wychodził zwycięzcą, przyspieszyło wyprawę. Komtur z Lubawy dał na nią ludzi; naopowiadał jednak tyle trzem rycerzom nie tylko o okrucieństwie, ale o podstępach i wiarołomstwie Juranda, iż gdy ów zażądał, by odprawili żołnierzy, nie chcieli się na to zgodzić, bojąc się, że gdy to uczynią, otoczy ich, wytraci lub wtrąci do piwnic spychowskich. Wówczas Jurand mniemając, że chodzi im nie tylko o walkę rycerską, ale i o grabież, uderzył na nich wstępnym bojem i zadał im klęskę okrutną. De Fourcy widział Bergowa obalonego wraz z koniem, widział Majnegera z odłamem włóczni w brzuchu, widział ludzi próżno błagających o litość. Sam ledwo zdołał się przebić – i kilka dni tułał się po drogach i lasach, gdzie byłby zamarł z głodu lub stał się łupem dzikiego zwierza, gdyby wypadkiem nie dostał się do Ciechanowa, w którym znalazł braci Gotfryda i Rotgiera. Z całej wyprawy wyniósł uczucie upokorzenia, wstydu, nienawiści, zemsty i żalu za Bergowem, który był mu bliskim przyjacielem. Toteż z całej duszy przyłączył się do skargi zakonnych rycerzy, gdy domagali się kary i wolności dla nieszczęsnego towarzysza, a gdy ta skarga pozostała bezowocną – w pierwszej chwili gotów był zgodzić się na wszystkie środki, które wiodły do zemsty nad Jurandem. Teraz jednak ozwały się w nim nagle skrupuły. Przysłuchując się rozmowom zakonników, a zwłaszcza temu, co mówił Hugo de Danveld, niejednokrotnie nie mógł oprzeć się zdziwieniu. Poznawszy bliżej w ciągu kilku lat Krzyżaków, widział już wprawdzie, że nie są oni tacy, za jakich przedstawiają ich w Niemczech i na Zachodzie. W Malborgu poznał jednakże kilku prawych i surowych rycerzy; ci, sami często rozwodzili skargi nad zepsuciem braci, nad ich rozpustą, brakiem karności – i de Fourcy czuł, że mają słuszność, ale sam będąc rozpustnym i niekarnym, nie brał zbyt za złe innym tych wad, zwłaszcza że wszyscy rycerze zakonni nagradzali je męstwem. Widział ich przecie pod Wilnem uderzających piersią o pierś polskich rycerzy, przy zdobywaniu zamków bronionych z nadludzką uporczywością przez posiłkowe polskie załogi; widział ich ginących pod ciosami toporów i mieczów, w szturmach ogólnych lub w pojedynczych walkach. Byli nieubłagani i okrutni dla Litwy, ale byli zarazem jako lwy – i chodzili w chwale jak w słońcu. Teraz jednak wydało się panu de Fourcy, że Hugo de Danveld mówi takie rzeczy i podaje takie sposoby, na które wzdrygnąć się powinna dusza w każdym rycerzu – a zaś inni bracia nie tylko nie powstają na niego z gniewem, ale przytakują każdemu jego słowu. Więc zdziwienie ogarniało go coraz większe i wreszcie zadumał się głęboko, czy mu przystoi do takich uczynków rękę przykładać. Gdyby bowiem chodziło tylko o porwanie dziewczyny, a następnie o wymienienie jej za Bergowa, byłby się może na to zgodził, chociaż poruszyła go i ujęła za serce uroda Danusi. Gdyby przyszło mu być jej stróżem, nie miałby także nic przeciwko temu, a nawet nie był pewien, czyby z rąk jego wyszła taką, jaką w nie wpadła. Ale Krzyżakom szło widocznie o co innego.
Oni przez nią chcieli dostać wraz z Bergowem i samego Juranda – obiecać mu, że ją wypuszczą, jeśli się za nią odda, a potem zamordować go, a z nim razem, dla ukrycia oszustwa i zbrodni – zapewne i dziewczynę. Wszakże już grozili jej losem dzieci Witoldowych na wypadek, gdyby Jurand śmiał się skarżyć. „Niczego nie chcą dotrzymać – oboje oszukać i oboje zgładzić – rzekł sobie de Fourcy – a przecie krzyż noszą i czci więcej od innych przestrzegać winni”. – I burzyła się w nim dusza co chwila mocniej na taką bezczelność, ale postanowił jeszcze sprawdzić, o ile jego podejrzenia są słuszne – więc podjechał znów do Danvelda i zapytał:
– A jeśli Jurand się wam odda, czy wypuścicie dziewkę?
– Gdybyśmy ją wypuścili, cały świat wnet by wiedział, że to my chwyciliśmy oboje – odrzekł Danveld.
– Ba, cóż z nią uczynicie?
Na to Danveld pochylił się ku mówiącemu i ukazał w uśmiechu swe spróchniałe zęby spod grubych warg.
– O co pytacie? Czy o to, co uczynimy z nią przedtem, czy o to, co potem?
Lecz Fourcy wiedząc już, co chciał wiedzieć, zamilkł – przez chwilę jeszcze zdawał się walczyć z sobą, a następnie podniósł się nieco na strzemionach i rzekł tak głośno, aby go wszyscy czterej zakonnicy usłyszeli:
– Pobożny brat Ulryk von Jungingen[1444]
[Закрыть], który jest wzorem i ozdobą rycerstwa, rzekł mi raz tak: „Jeszcze między starymi w Malborgu znajdziesz godnych Krzyża rycerzy, ale ci, którzy na pogranicznych komandoriach siedzą, zakałę[1445]
[Закрыть] jeno Zakonowi przynoszą”.
– Wszyscyśmy grzeszni, ale Panu naszemu służymy – odrzekł Hugo.
– Gdzie wasza rycerska cześć? Nie przez haniebne uczynki Panu się służy – chyba że nie Zbawicielowi służycie. Któż to wasz Pan? Wiedzcie przeto, że nie tylko do niczego ręki nie przyłożę, ale i wam nie pozwolę…
– Na co nie pozwolicie?
– Na podstęp, na zdradę, na hańbę.
– A jakoże możecie nam zabronić? W bitwie z Jurandem postradaliście poczet i wozy. Żyć musicie tylko z łaski Zakonu – i z głodu zamrzecie, jeśli wam kawałka chleba nie rzucim. A w dodatku: wyście jeden, nas czterech – jakoże nie pozwolicie?
– Jako nie pozwolę? – powtórzył Fourcy. – Mogę nawrócić do dworca i ostrzec księcia, mogę przed całym światem wasze zamiary rozgłosić.
Na to spojrzeli po sobie bracia zakonni i twarze zmieniły im się w okamgnieniu. Szczególniej Hugo de Danveld popatrzył przez długą chwilę pytającym wzrokiem w oczy Zygfryda de Löwe, po czym zaś zwrócił się do pana de Fourcy:
– Przodkowie wasi – rzekł – sługiwali już w Zakonie – i wy chcecie do niego wstąpić, ale my zdrajców nie przyjmujem.
– Ja zaś nie chcę ze zdrajcami służyć.
– Ejże! nie spełnicie waszej groźby. Wiecie, że Zakon umie karać nie tylko zakonników…
A de Fourcy, którego podnieciły te słowa, wydobył miecz, lewą ręką schwycił za ostrze, prawą dłoń położył na rękojeści i rzekł:
– Na tę rękojmię mającą kształt krzyża, na głowę Św. Dionizego[1446]
[Закрыть], mego patrona, i na moją rycerską cześć, ostrzegę księcia mazowieckiego i mistrza.
Hugo de Danveld znów popatrzył pytającym wzrokiem na Zygfryda de Löwe, a ów przymknął powieki jakby dając znak, że się na coś zgadza.
Wówczas Danveld ozwał się jakimś dziwnie głuchym i zmienionym głosem:
– Św. Dionizy mógł nieść pod pachą swą uciętą głowę, ale gdy wasza raz spadnie…
– Grozicie mi? – przerwał de Fourcy.
– Nie, jeno zabijam! – odpowiedział Danveld.
I pchnął go nożem w bok z taką siłą, że aż ostrze schowało się w ciele po krzyżyk. De Fourcy zawrzasnął strasznym głosem, przez chwilę usiłował chwycić prawą ręką miecz, który poprzednio trzymał w lewej, ale upuścił go na ziemię, w tym samym zaś czasie pozostali trzej bracia poczęli go żgać[1447]
[Закрыть] bez litości nożami w szyję, w plecy, w brzuch, dopóki nie spadł z konia.
Po czym nastało milczenie. De Fourcy, krwawiąc okropnie z kilkunastu ran, drgał na śniegu i darł go powykrzywianymi przez konwulsje palcami.
Spod ołowianego nieba dochodziło tylko krakanie wron, lecących z głuchych puszcz ku ludzkim siedliskom.
A następnie poczęła się śpieszna rozmowa morderców:
– Ludzie nic nie widzieli! – rzekł zdyszanym głosem Danveld.
– Nic. Poczty są na przedzie; nie widać ich – odparł Löwe.
– Słuchajcie: będzie powód do nowej skargi. Rozgłosim, że mazowieccy rycerze napadli na nas i zabili nam towarzysza. Podniesiem krzyk – aż go w Malborgu usłyszą, że nawet na gości książę nasadza morderców. Słuchajcie! należy mówić, iż Janusz nie tylko nie chciał wysłuchać naszych skarg na Juranda, ale kazał zamordować skarżyciela.
De Fourcy przewrócił się tymczasem w ostatniej konwulsji na wznak i leżał nieruchomy, z krwawą pianą na ustach i z przerażeniem w martwych już, szeroko otwartych oczach. Brat Rotgier popatrzył na niego i rzekł:
– Uważcie[1448]
[Закрыть], pobożni bracia, jako Bóg karze sam zamiar zdrady.
– Cośmy uczynili, uczyniliśmy dla dobra Zakonu – odrzekł Gotfryd. – Chwała tym…
Lecz przerwał, bo w tej samej chwili z tyłu za nimi, na zakręcie śnieżnej drogi, ukazał się jakiś jeździec, który pędził co koń wyskoczy. Ujrzawszy go, Hugo de Danveld zawołał prędko:
– Ktokolwiek ten człowiek jest – musi zginąć.
A de Löwe, który, lubo[1449]
[Закрыть] najstarszy między braćmi, miał wzrok nadzwyczaj bystry, rzekł:
– Poznaję go: to ów giermek, który tura toporem zabił. Tak jest: to on!
– Pochowajcie noże, aby się nie spłoszył – mówił Danveld. – Ja znów pierwszy uderzę, wy za mną.
Tymczasem Czech dojechał i o dziesięć lub ośm kroków zaparł konia w śnieg. Dojrzał trupa w kałuży krwi, konia bez jeźdźca i zdumienie odbiło mu się na twarzy, ale trwało tylko przez jedno mgnienie oka. Po chwili zwrócił się do braci, tak jakby nic nie widział, i rzekł:
– Czołem, mężni rycerze!
– Poznaliśmy cię – odpowiedział zbliżając się z wolna Danveld. – Masz-li co do nas?
– Wysłał mnie rycerz Zbyszko z Bogdańca, za którym kopię noszę, a który od tura na łowach pobit sam nie mógł ku wam.
– Czego chce od nas twój pan?
– Za to, żeście niesłusznie Juranda ze Spychowa oskarżyli z ujmą dla jego rycerskiej czci, pan mój każe wam powiedzieć, iżeście nie jako prawi rycerze czynili, ale jako psi szczekali; a któren by był krzyw[1450]
[Закрыть] o te słowa, tego pozywa na walkę pieszą alibo konną, aż do ostatniego tchu, do której stanie, gdzie mu wskażecie, gdy tylko za łaską i zmiłowaniem Bożym dzisiejsza krzypota[1451]
[Закрыть] go popuści.
– Powiedz panu swemu, że rycerze zakonni obelgi cierpliwie dla imienia Zbawiciela znoszą, zasię do walki bez osobliwego pozwoleństwa mistrza albo wielkiego marszałka stawać nie mogą, o które to pozwoleństwo jednakże będziem do Malborga pisali. Czech znów spojrzał na trupa pana de Fourcy, albowiem do niego to głównie był posłany. Zbyszko wiedział już przecie, że zakonnicy do pojedynków nie stają, zasłyszawszy jednak, że był między nimi rycerz świecki, jego szczególniej chciał pozwać, sądząc, że tym sobie ujmie i zjedna Juranda.
Tymczasem rycerz ów leżał oto teraz zarżnięty jak wół między czterema Krzyżakami. Czech nie zrozumiał wprawdzie, co zaszło, ale ponieważ był od dziecka ze wszelkimi niebezpieczeństwy oswojon, więc zwietrzył jakieś niebezpieczeństwo. Zdziwiło go też i to, że Danveld, mówiąc z nim, zbliżał się coraz bardziej ku niemu, inni zaś poczęli zjeżdżać na boki, jakby go chcieli nieznacznie okrążyć. Z tych powodów począł się mieć na baczności, zwłaszcza że nie miał przy sobie broni, bo jej w pośpiechu wziąć nie zdążył.
A Danveld tymczasem był tuż i mówił dalej:
– Obiecałem twemu panu balsam gojący, więc źle mi się za uczynność wypłaca. Zwykła to zresztą u Polaków rzecz… ale że ciężko jest pobit i wkrótce przed Bogiem może stanąć, więc powiedz mu…
Tu wsparł lewą dłoń na ramieniu Czecha.
– Więc powiedz mu, że ja, ot, jak odpowiadam!…
I w tej samej chwili błysnął nożem przy gardle giermka. Lecz nim zdołał pchnąć, Czech, który już od dawna śledził jego ruchy, chwycił go swymi żelaznymi rękoma za prawicę, wygiął ją, zakręcił, aż chrupnęły stawy i kości – i dopiero usłyszawszy okropny ryk bólu, wspiął konia – i pomknął jak strzała, zanim inni zdołali mu zastąpić. Bracia Rotgier i Gotfryd poczęli go gonić, ale wnet wrócili, przerażeni strasznym krzykiem Danvelda. De Löwe podtrzymywał go pod ramiona, on zaś z twarzą bladą i zarazem zsiniałą krzyczał tak, że aż pocztowi, jadący przy wozach znacznie na przedzie, wstrzymali konie.
– Co wam jest? – pytali bracia.
Lecz de Löwe kazał im jechać co sił, sprowadzić wóz, albowiem Danveld widocznie nie mógł się na kulbace[1452]
[Закрыть] utrzymać. Po chwili zimny pot okrył mu czoło i zemdlał. Po sprowadzeniu wozu ułożono go na słomie i ruszono ku granicy. De Löwe pilił[1453]
[Закрыть], albowiem rozumiał, że po tym, co zaszło, nie można czasu tracić nawet dla opatrunku Danvelda. Siadłszy przy nim na wozie, wycierał od czasu do czasu śniegiem jego twarz, ale nie mógł przywrócić mu przytomności.
Dopiero w pobliżu granicy Danveld otworzył oczy i począł obzierać się[1454]
[Закрыть] jakby ze zdziwieniem dokoła.
– Jak wam jest? – spytał Lówe.
– Nie czuję bólu, ale nie czuję i ręki – odrzekł Danveld.
– Bo wam już zdrętwiała – dlatego i ból minął. W ciepłej izbie wróci. Tymczasem podziękujcie Bogu i za chwilę ulgi.
A Rotgier i Gotfryd zbliżyli się zaraz do wozu.
– Stało się nieszczęście – rzekł pierwszy – co teraz będzie?
– Powiemy – odparł słabym głosem Danveld – że giermek zamordował de Fourcy'ego.
– Nowa ich zbrodnia i winowajca wiadomy! – dodał Rotgier.