Текст книги "Hazard"
Автор книги: Joanna Chmielewska
Жанр:
Биографии и мемуары
сообщить о нарушении
Текущая страница: 8 (всего у книги 8 страниц)
I nawet odmiana niepoważna i towarzyska tychże emocji dostarcza. Grywałam w pokera w gronie przyjaciół i znajomych, stawka wynosiła 10 groszy, bo mniejszych monet nikt już nie miał, a i tych dziesięciogroszówek brakowało, wobec czego zostały zastąpione żetonami w postaci małych membranek dla głuchoniemych. Nie, nie tak. Membranek do aparatów słuchowych, zepsutych już czy wyczerpanych, nie wnikałam w tę kwestię, w każdym razie przeznaczonych do wyrzucenia.
I tymi membrankami operując, przy stawce dziesięciu groszy, zdołaliśmy poprzegrywać do siebie wzajemnie sumy rzędu ośmiu milionów złotych. Rzecz jasna tych milionów nikt nie miał, powyżej dwustu złotych graliśmy na rewersy, starannie gromadzone, nawzajem sobie zwracane i, jak łatwo zgadnąć, nigdy nie zrealizowane. Co nie przeszkadzało wybuchom uczuć zgoła płomiennych.
Wszyscy byli przy tym nieskalanie trzeźwi, ponieważ gra odbywała się u mnie w domu, a nie dysponowałam w owych czasach ani jedną kroplą alkoholu.
Do pokera nie zachęcam, gra ostra i, jak widać, niebezpieczna, zalecam natomiast
WYŚCIGI
Oczywiście końskie.
Wszystkie tory świata stanowią plener niezmiernie piękny. Wypełnione są z reguły zielenią, kwieciem i świeżym powietrzem. Stawki nie grożą ruiną nawet kompletnemu kretynowi, który bezbłędnie wybiera do gry najgorsze konie. Oszustwa graczom w gruncie rzeczy nie szkodzą, bo zawsze jakiś koń wygrywa i można przypadkiem na niego trafić, a graczowi wszystko jedno, skąd upragniony zysk pochodzi. Niech się martwi właściciel konia i trener.
Szkodzi wyłącznie zidiocenie osobiste, w którym celują mężczyźni.
Oto przykład:
Taksówkarz, którym jechałam nie tak dawno na tory w Longchamp, z dobrego serca i poufnie, dał mi konia numer czternaście. Czternastka w pierwszej gonitwie przychodzi w charakterze fuksa. Bardzo dobrze, nie miałam obiekcji, nie znałam koni, nie zdążyłam nawet obejrzeć programu, mogła sobie ta czternastka wygrać, mnie bez różnicy.
Postawiłam na nią, oczywiście, całe pięć franków, czyli mniej więcej dwa i pół złotego. Śmiercią głodową nie zagroziło mi to w najmniejszym stopniu, a czternastka wcale nie przyszła, przegrała.
I otóż prawdziwy idiota męskiej płci, uzyskawszy od tubylca taką informację, rozpłomieniony i pazerny, władował-by w tę czternastkę cały posiadany przy sobie majątek, tysiąc franków, dziesięć tysięcy, ile by tam wydłubał. I zostałby na lodzie. A niechby nawet ograniczył się do stu czy dwustu franków, też byłoby mu przykro i bagietka z pastą rybną kością w gardle by mu stanęła.
Na tym dowcip polega. Kto traci rozum i opamiętanie, ten i na niewinnych wyścigach potrafi siebie i rodzinę do skrajnej nędzy doprowadzić, chociaż wcale nie musi. Kto mu kazał? Nikt, poza jego własnym szaleństwem.
Przed szaleństwem silnie ostrzegam.
W szczegóły gry na wyścigach nie będę się wdawać, z tej prostej racji, że musiałabym cytować sama siebie, co wydaje mi się nieprzyzwoite. Dwie książki, Wyścigi i Florencja, córka Diabła, załatwiły sprawę detalicznie i wyczerpująco. Komunikuję tylko, że obecnie stawka wynosi złotówkę, albo dwa złote, i za owe dwa złote każdy może bez najmniejszych przeszkód:
– doznawać emocji równie potężnych, jak za dwa tysiące,
– napawać się urokami krajobrazu i wdychać świeże powietrze,
– oglądać przez kilka godzin faunę wielkiej urody,
– spotykać się ze znajomymi,
– zazdrościć wygranym,
– pławić się w satysfakcji na widok przegranych, tych, którzy stracili wszelki umiar i wyrwali sobie z trzewi ostatnie szczątki fortuny,
– pluć sobie w brodę, że nie zagrał wcale albo że nie zagrał drożej,
– pluć jak wyżej, że zagrał niepotrzebnie,
– nic nie robić.
Jak widać, wachlarz – możliwości jest imponujący. A wszystko za jedne dwa złote!
Ostatnio na służewieckich wyścigach zaistniał wypadek, że przyszedł jakiś człowiek, o koniach nie mający najmniejszego pojęcia, (no, zapewne odróżniał je od kotów, psów, a przynajmniej bocianów), który zagrał piątkę, czyli pięć kolejnych koni na celowniku, za jedną złotówkę, przypadkiem trafił i dostał osiemnaście tysięcy. Zjawisko rzadkie, ale możliwe. To tak na marginesie...
ZAKOŃCZENIE(odrobinę dłuższe niż wstęp)
Jeszcze raz przypominam: przymus gry nie istnieje nigdzie!
Możemy sobie zwiedzać i oglądać sale, hale, tory, kasyna, wesołe miasteczka i wszelkie speluny, nie tracąc ani grosza, poza opłatą za wstęp. Możemy się przy tym robić na bóstwo (kobiety, kobiety... Zboczeńcami płci męskiej nie zajmujemy się tu w najmniejszym stopniu), stroić kusząco i napawać powodzeniem. Możemy zagrać, przeżyć chwile dzikiej emocji i czasem nawet wygrać. Możemy dać ujście namiętności i zmienić jej kierunek. Zamiast płakać w kącie pod piecem, bo ten jakiś nas porzucił, możemy się poderwać, uczesać, umalować i skoczyć do kasyna. Jeśli wyglądamy okropnie po dwóch tygodniach łez, mamy tę pociechę, że nikt na nas nie zwróci uwagi, skoro wszyscy są zajęci grą i nic nie będzie szkodziło, że przyjdziemy tam w charakterze pomietła.
I mamy niemal pewność, że nie spotkamy tam żadnej, zadowolonej z życia przyjaciółki...
Mężczyzn do hazardu zachęcać nie trzeba. Dość już złego narobili...
koniec