355 500 произведений, 25 200 авторов.

Электронная библиотека книг » Joanna Chmielewska » Hazard » Текст книги (страница 6)
Hazard
  • Текст добавлен: 6 октября 2016, 22:36

Текст книги "Hazard"


Автор книги: Joanna Chmielewska



сообщить о нарушении

Текущая страница: 6 (всего у книги 8 страниц)

Paweł

Ewa

Baśka

ja

Tadeusz

– Już widzę przed sobą promienne prognozy – rzekł Tadeusz smętnie, wyrzuciwszy przy losowaniu dwójkę.

Zważywszy, iż graliśmy po groszu na stare pieniądze, które w owym czasie były jeszcze nieco młodsze, ostateczne bankructwo mu nie groziło. Nikt go nie pocieszał, wręcz przeciwnie.

– Tak gada, a zobaczycie, co będzie wyrzucał – powiedziała Ewa z gniewnym rozgoryczeniem.

Wszyscy dostali herbaty i można było przystąpić do gry, która odbywała się na długim, niskim stole, tak zwanym jamniku. Cztery osoby siedziały przy jego dłuższych bokach, po dwie z każdej strony, a jedna, Tadeusz, przy krótszym, niejako u szczytu. Długość stołu pozwalała umieścić na nim także szklanki i popielniczki.

– Paweł, zaczynaj! – rozkazała Baśka.

Paweł potrząsnął kośćmi w zamkniętych dłoniach (graliśmy z ręki, bo z kubka nam się nie podobało) i rzucił.

–1 co to ma być? – spytał z powątpiewaniem, oglądając jedynkę, dwójkę, dwie czwórki i szóstkę.

– Co chcesz – odparła Baśka niecierpliwie.

– Zapisz jedynkę – poradziłam.

– Parę – podsunął Tadeusz.

– Nie, za mała. Dobrze, niech będzie jedynka. I dwa parkany.

Tadeusz zapisał mu minus 2, bo, jak łatwo obliczyć, do obowiązkowych trzech jedynek dwóch mu brakowało i postawił na dole kartki dwie kreski. Kości zgarnęła Ewa.

– Para – powiedziała stanowczo, widząc dwie piątki. -1 dwa płoty.

Baśka, wpatrzona w sufit, wałkowała kości przez chwilę.

– Ja chcę coś porządnego – oznajmiła stanowczo i rzuciła.

Dwie kostki poturlały się za daleko i zleciały na podłogę. Od razu pojawił się problem, jak je traktować. Przyjąć to, co pokazały, rzucać nimi drugi raz czy uznać rzut za nieważny i rzucać ponownie wszystkimi. Stanęliśmy na tym ostatnim, pod warunkiem, że utrata przyrządów do gry nastąpi w pierwszym rzucie. W razie dorzucania do pokera lub fula, to, co na stole, zostaje, nawet gdyby reszta kości wyleciała za okno. Reguły zostały przyjęte i teraz już Baśka rzuciła nieco ostrożniej.

– Czwórki poproszę. Mam dwie. I dwa płoty.

Na górze miała już minus 4, co było łatwe do odrobienia. Rzuciłam. Wyszły mi dwie dwójki, dwie czwórki i jedynka. Na dwie pary to za mało, nie chciałam takich dwóch par.

– Dwójki mi zapisz – zażądałam i uzyskałam minus 2. Tadeusz odłożył długopis, zebrał kości i rzucił od razu, bez długiego potrząsania. Wyszły trzy szóstki.

– Co by tu... – zaczął w zadumie, ale Ewa przerwała mu natychmiast.

– No głupi czy jaki? Trójkę sobie zapisz i nie zawracaj głowy! Mówiłam wam, że tak będzie! On jeszcze karetę wyrzuci!

Paweł westchnął, potrząsnął raz i rzucił delikatnie.

– Czegoś tu widzę strasznie dużo. Dwójków jak mrówków. Całe dwie. Zapisz.

Na górze miał już minus 4. Ewa rzuciła w zaciętym milczeniu.

– Dwie szóstki, dwie czwórki. Dwie pary proszę, za dwadzieścia.

Baśce zleciała na podłogę tym razem tylko jedna kostka, ale za to poturlała się pod moją szafę biblioteczną. Nie miałam w domu myszy, która by ją wyniosła. Za to miałam zapasy.

– Czekajcie, Paweł, zostaw ten drąg. Mam szóstą, taką samą, tamta niech sobie leży. Ale jeśli za każdym razem będziesz tak rzucać, zaczniemy grać innym kompletem i one, te komplety, za szybko się skończą.

– A dużo ich masz?

– Ze cztery. I nawet piąty, ale taki, że trzeba patrzeć przez lupę.

– Ja ją przypilnuję – obiecał Paweł, ogarniając ramionami krawędzie stołu. Baśka rzuciła.

– Straszne świństwo – oznajmiła ze zgorszeniem. – Czwórki już mam, a takiej pary nie chcę. Jedynka niech będzie.

– To już masz minus sześć – ostrzegł Tadeusz.

– Czymś nadrobię. Joanna, teraz ty.

Rzuciłam. Na rezultat popatrzyłam ze wstrętem.

– Jedynka. Jedna.

Tadeusz znów starannie odłożył długopis, który poturlał się i zleciał na podłogę.

– Czy siła przyciągania działa u ciebie jakoś intensywniej? – zainteresowała się Baśka.

– Długopisów też mam parę sztuk – odparłam pocieszająco. – A jakby co, spod kanapy się wymiecie. Tylko szafa niedobra.

– Już go mam – oznajmił Tadeusz, wyłażąc spod stołu i położył długopis w tym samym miejscu, na półeczce pod lampą. Zdążył go złapać, zanim sięgnął podłogi. Podejrzliwie obejrzał półeczkę, położył długopis nieco inaczej i znów go zdążył złapać.

– Czy ktoś może mu to odebrać i potrzymać w ręku, aż on rzuci? – spytała grzecznie Ewa.

Paweł, siedzący najbliżej, spełnił jej życzenie i chwycił spadający ponownie długopis przed Tadeuszem. Tadeusz nie usiłował mu go wyrwać.

– Myślałem, że człowiek potrafi przezwyciężyć prawa fizyki – usprawiedliwił się. – No dobrze, kto rzuca?

–Ty.

– A, ja... Rzucił.

– Dwie dwójki, trzy, cztery, sześć... Dwójki zapiszę. Mam czym?

– Masz.

Paweł oddał mu długopis i, kręcąc nosem, kazał sobie zapisać dwie trójki. Miał minus 7. Odpracowanie tego zaczynało być trudne. Ewa uzyskała dwie szóstki, jedynkę, trójkę i czwórkę. Zaczęła nad tym medytować.

– I po co ja zapisałam parę z piątek...? Jedynkę...? Nie. Rzucę jeszcze.

– Do czego? – zainteresował się Tadeusz.

– A co cię obchodzi? Co wyjdzie, to będzie. Odłożyła na skraj stołu dwie szóstki, rzuciła i zdobyła trzecią.

– Trójkę poproszę. I jeden płot mi ocalał.

Baśka zebrała kości, Paweł rozłożył ręce po jednej stronie stołu, ja po drugiej. Ewa zerwała się nagle, chwyciła z fotela koc, zrolowała go pośpiesznie i utknęła pod szafą biblioteczną.

– Pozwolisz? – powiedziała do mnie. – Tak będzie bezpieczniej.

Baśka z uznaniem kiwnęła głową, wykorzystując ten czas na turlanie kości w dłoniach.

– Jedyna rozumna osoba – pochwaliła i rzuciła. Przez chwilę oglądała rezultat. – Wszyscy widzą, że straszne świństwo mi wyszło. Nie chcę więcej minusów. Ile mam płotów?

– Cztery.

– To rzucam.

Rzuciła, zostawiając na boku jedną szóstkę. Wyszły jej dwie jedynki, trójka i czwórka.

– Cholera – skomentowała pod nosem i rzuciła po raz trzeci. Wyszły dwie dwójki, czwórka i szóstka.

– Masz dwie pary, jakby co – zauważył Paweł.

– Nie chcę. Jak już tracę, to niech wiem po co. Cztery płoty, mówisz? Możecie liczyć.

– Pierwszy – policzyliśmy chórem. Dwie jedynki i czwórka. – Drugi... Masz trzecią szóstkę...

– No to co, że mam? A może ja chcę więcej?

– Trzeci... Czwarty! Koniec!

– Trójkę z szóstek mi zapisz. Nie mam płotów. Już widzę, jak to odrobię!

Rzuciłam. Wyszła mi obrzydliwość. Dwie czwórki, jedynka, piątka i dwójka. Zgniewało mnie.

– Parę mi zapisz. Za osiem.

– Ja bym rzucał do małego – podsunął Paweł. – Tylko ci trójki brakuje.

– Już się rozpędziłam niszczyć płoty na tego parszywca. Wyjdzie sam albo nie wyjdzie wcale. I dwa płoty.

Tadeusz przełożył długopis do lewej ręki, a prawą zgarnął kości. Rzucił.

– Przestał walczyć z prawami fizyki – mruknęła pod nosem Ewa.

–I na złe mi wyszło – westchnął. – Co ja tu mam? Dwa, dwa, trzy, pięć, sześć... Co ja mam z tym zrobić... Wiem! Szansę! Ile to razem...? Osiemnaście. Szansa i dwa płoty.

Paweł pochuchał w dłonie i rzucił delikatnie, bez rozmachu. Wszyscy wpatrzyliśmy się w czarne kropki.

– Co on tu ma...? Jeden, dwa, trzy... Jest! Mały strit!

– Mówiłam, że sam wychodzi albo wcale! – wytknęłam.

– Zapisz mi – poprosił Paweł uroczyście. – Potrójnie, całe czterdzieści pięć. I dwie sztachetki.

– On gotów wygrać! – zwróciła nam uwagę Baśka, ostrzegawczo i z oburzeniem.

– Już go za to zabić czy za chwilę? – spytała zgryźliwie Ewa i zgarnęła tego małego strita.

– Za chwilę, niech jeszcze pogra. Ugryzłabym go w razie potrzeby, ale za daleko siedzę. Ewa rzuciła.

– Trzy szóstki, jedynka i dwójka. Trójkę już mam...? Na górze nic? To zapisz szóstki jako takie. I płoty.

Tadeusz wpisał krzyżyk w odpowiedniej rubryce, bo te górne szóstki wyszły jej na zero. Trzy, jak należy. Nie miała jeszcze żadnych minusów. Baśka rzuciła dość łagodnie i zdobyła dwie szóstki, dwie jedynki i dwójkę.

– Mam parę...? Nie mam. Bardzo dobrze, pisz parę i dwa płoty.

– Też bym chciała mieć parę – westchnęłam smętnie, rzucając. – No i chała. A, nie, parę już mam... Co tu jest? Jeden, cztery, sześć, trzy, trzy... Trójek nie mam? To zapisz, dwie sztuki. Paweł ma minus siedem, to i ja mogę. I płoty.

Tadeusz uznał nagle, że walka z prawami fizyki przynosi mu fart, i znów wycelował długopisem w półeczkę pod lampą. Półeczka była szklana, śliska i nie trzymała poziomu idealnie, musiała być nawet nieco zwichrowana, bo okrągły długopis bez skuwki w żadnej pozycji nie chciał na niej leżeć, tyle że turlał się raz wolniej, raz szybciej. Zerwałam się z krzesła, popędziłam do kuchni i przyniosłam tackę ze styropianu, pozostałą po jakimś produkcie spożywczym. Postawiłam ją na półeczce.

– Masz. Z dwojga złego łatwiej walczyć z prawami fizyki niż z tobą. Kładź go teraz, jak chcesz.

– To nie to samo – zaprotestował Tadeusz, ale pogodził się z tacką i sięgnął po kości.

Wyszły mu dwie szóstki i jakieś śmieci. Zapisał parę, wahając się, czy ma to uważać za dobry omen, czy też wręcz przeciwnie. Paweł przystąpił do potrząsania.

– Sześć, sześć, dwa, dwa... No dobrze, niech będzie para.

– Ja jestem zacięta – powiadomiła nas nagle Ewa. – Nie chcę minusów na górze. Będę rzucała nawet do jedynek!

– Daj ci Boże zdrowie, ciekawe, na ile ci te płoty wystarczą...

– Dwie piątki, trzy, cztery, sześć... Rzucam! Odłożyła na bok piątki, rzuciła i dostała trzecią.

– Bardzo dobrze. Piątki jako takie. Trzy, w normie. I jeden płot.

Rzuciła Baśka. Zapomnieliśmy o ochronie stołu i dwie kostki trzeba było wydostać spod kanapy. Wlazła pod kanapę osobiście, bo była najszczuplejsza ze wszystkich zgromadzonych u mnie osób, ponadto w ten sposób usiłowała okazać skruchę. Wyłażąc, oparła się ręką o róg stołu, a ściśle biorąc o spodeczek, stojący na tym rogu, który uzupełniała szklanka z herbatą. Niepełna, zostało w niej tej herbaty trochę więcej niż pół.

– Nie zawracajcie głowy, ta podłoga jest lakierowana, sama wyschnie – powiedziałam niecierpliwie, zbierając na śmietniczkę kawałki szkła. – Szklanki jeszcze mam i chyba nikt z was nie jest boso? Czyja to była herbata?

– Moja – powiedziała Ewa nieco cierpko.

– Zaraz ci naleję drugiej, a ona niech rzuca. Tylko trochę mniej energicznie. Tadeusz, zasłoń z tej strony...

Baśka rzuciła umiarkowanie, dostała dwie szóstki, jedynkę, dwójkę i trójkę i popadła w zamyślenie.

– Szansa i niech ją szlag trafi – zadecydowała wreszcie energicznie. – I dwa płoty. Ile to jest?

– Osiemnaście – odparł Tadeusz, zapisując.

Oderwałam się od czajnika w kuchni, bo była moja kolej. Wyrzuciłam mieszaninę do niczego. Odłożyłam na bok szóstkę i postanowiłam rzucać cokolwiek. Dwie czwórki, dwie dwójki, do bani. Jeszcze raz. Dwie szóstki...

– Trójkę zapisz. W ramach, bezpłotowo.

Tadeusz wyrzucił dwie jedynki, zapisał sobie i niechętnym okiem popatrzył na styropianowy półmiseczek. Baśka, kiedy przyszła na nią kolej, po wałkowała kości w dłoniach, zajrzała do nich jednym okiem i powiedziała groźnie:

– No...?

Po czym rzuciła.

Wyszły jej trzy dwójki, które kazała zapisać.

– No proszę, jak się do nich co powie, to one rozumieją – dodała z satysfakcją.

– Jest w tym coś – przyznałam, potrząsając kośćmi. – Ja też powiem. Ech, wy takie tego...

Wypowiedź się kościom nie spodobała, dwie dwójki potrzebne mi były jak dziura w moście. Odłożyłam na bok jedną szóstkę i zgarnęłam resztę.

– Już w gruzach leżą Maurów posady – powiedziałam dobitnie.

– Zwariowałaś? – zdumiała się Ewa.

– A czy ja wiem, może one lubią poezję...?

– Średnio lubią – zaopiniował Paweł, ponieważ doszła mi tylko jedna szóstka, z której też pożytku nie miałam. Rzuciłam trzeci raz.

– Trzy szóstki. Trójkę już mam...? No to nie ma siły, liczcie parkany.

– Pierwszy – zaczęli chórem. – Drugi... Jest! Nie zamierzałam przesadnie ryzykować, też chciałam wygrać.

– Pisz do szóstek na górze – zarządziłam, ruszając do kuchni po herbatę dla Ewy. – Jedna więcej. Dwa płoty zużyłam. I rzucaj.

Tadeusz z lekkim wahaniem odłożył długopis na półmiseczek i rzucił. Wyszły mu dwie czwórki, dwie jedynki i dwójka, co zdążyłam obejrzeć, bo medytował nad tym przez chwile.

– Jedynki mam. Dwie pary...? Nie, za małe. No trudno, rzucam.

Do dwóch czwórek już pierwszym rzutem doszła mu trzecia i czwórki na górze miał z głowy, a jeden płot ocalał. Postawiłam szklankę z herbatą pod łokciem Ewy, która od razu skorzystała z napoju. Paweł zaczął potrząsać.

– Mówicie, że trzeba coś mówić? Jak ja im powiem, to im oko zbieleje. Prozą mogę. Ja wam pokażę, jak wy mi tego... Chciałem powiedzieć, jak wy mi nie tego...

Kości musiały się przestraszyć, bo na widok rezultatu Ewa, trzymająca akurat szklankę przy ustach, wylała na siebie prawie całą herbatę. Cztery szóstki mu wyszły.

– No proszę, mówiłam, że wyrzuci karetę! – wykrzyknęła ze zgrozą Baśka.

– Na drugi raz nie mów takich rzeczy w złą godzinę – poprosił Tadeusz.

– Cholera – powiedziała równocześnie Ewa.

– Kareta z ręki – powiedział Paweł z zadowoleniem. – Potrójnie, to jest siedemdziesiąt dwa, o ile umiem liczyć.

– Łajdak – powiedziała Baśka.

– Ja nie jestem skąpa i tej herbaty ci nie żałuję – powiedziałam do Ewy. – Dam ci trzecią, ale jak już chcecie ją wylewać, to może lepiej od razu za okno, po co w mieszkaniu. Mżawka i wilgotno, wielkiej różnicy te trochę płynu nie zrobi. Nie, czekaj, do łazienki pójdziesz za chwilę, teraz rzucaj, twoja kolej.

Otrząsając z siebie strugi napoju, Ewa rzuciła. Dwie trójki, dwójka, czwórka i szóstka. Zostawiła trójki. W dwóch następnych rzutach nie przybyła jej ani jedna. Zaczęliśmy liczyć płoty. Jeden wystarczył, trzecia trójka, kazała te trójki zapisać i popędziła do łazienki. Kości złapała Baśka.

– Nie mogły to być dwie pary? – prychnęła z gniewem na widok dwóch szóstek i jednej piątki. – No trudno, rzucam. Trzecia szóstka... Nie, za mało. Jeszcze raz! Liczcie płoty.

– Pierwszy... drugi... trzeci... Jest!

Czwarta szóstka ją usatysfakcjonowała, zapisała ją na górze, bo z dwojga złego lepiej było stracić karetę, niż zostawić tę górę na minusach. Paweł zapisał karetę na dole, jako karetę, bo dzięki rzutowi z ręki liczyła mu się potrójnie, co góry nie dotyczyło. Baśka na górze osiągnęła właśnie zero, równoważąc swoje minusy.

Rzuciłam, z rozgoryczeniem i pretensją popatrzyłam na dwie czwórki i przystąpiłam do dalszych rzutów. Dwa, nic z tego. Płoty! Zużyłam jeden, miałam trzy czwórki. Zapisałam na górze.

Tadeusz przełożył długopis do lewej ręki i rzucił. Dwie czwórki, szóstka...

– Czwórki już mam. No dobrze, będzie nie będzie...

Zaczął rzucać do tej jednej szóstki i natychmiast wyszły mu dwie pary, szóstki i piątki, jeden płot ocalał. Paweł sięgnął po kości.

– Zapomniałem, co ja do nich mówiłem, a takie to było skuteczne...

– Nie jest najgorzej – pocieszyłam go. – Dwie pary, osiem i osiem, szesnaście. Nie chcesz takich?

– Chcę. Zapisz. I dwa płoty.

– Na co ci tyle płotów? – skrzywiła się Baśka.

– Na czarną godzinę. Kto teraz?

– Ewa. Ona się tam suszy czy pierze?

– Jestem już, jestem – powiedziała Ewa, wychodząc z łazienki w moim szlafroku. – Nie masz nic przeciwko temu, żebym zużyła twój szlafrok? Wszystko mam mokre.

– Mogę ci także pożyczyć bluzkę i koszulę. I nawet jakąś spódnicę. Ale to za chwilę, teraz rzucaj.

Ewa rzuciła. Dwie szóstki i śmietnik. Już uczyniła ruch, żeby rzucić ponownie, i zreflektowała się.

– Nie, nic z tego nie będzie. Szansę poproszę. Ile to...? Dwadzieścia jeden. Bardzo dobrze.

– Jak komu – zauważyła Baśka i pomamrotała coś do wnętrza dłoni. Rzuciła. – Trzy jedynki! Od tego może człowieka szlag trafić! I płotów nie mam?

– Masz trzy – odparł Tadeusz.

– No trudno, rzucam. Wszystko jedno, co z tego wyniknie.

Dwie czwórki, pięć, sześć i jeden. Ironia losu, czwórki już miała zapisane. Odłożyła na bok piątkę i szóstkę, rzuciła jeszcze raz, wyszły jej dwie pary.

– Zapisać! W ramach.

Zdobyłam dwie pary, też w ramach, bezpłotowo, i poszłam do kuchni po kolejną herbatę dla Ewy. Tadeusz wyrzucił dwie piątki, dwie trójki i jedynkę. Dwie pary już miał, zapisał minus trzy. Paweł rzucił ostrożnie, dwie dwójki, trójka, czwórka i szóstka.

– Aż się prosi o dużego. Ale nie będę... A może...? Chwycił nagle jedną dwójkę, poturlał i dostał brakującą do dużego strita piątkę.

– Zapisać! I jeden parkan!

– Ślepy fart, jak to ślepy, nie tam chodzi gdzie trzeba – ogłosiła w przestrzeń Baśka.

Ewa rzuciła w milczeniu, nieufnie łypiąc okiem na szklankę, którą właśnie postawiłam obok niej na stole. Spojrzała i wydała okrzyk.

– Coś takiego! Raz, dwa, trzy, cztery, pięć! Czy ja dobrze widzę? Mały! I dwa płoty!

– Biednemu zawsze wiatr w oczy wieje, a bogatemu diabeł dzieci kołysze – powiedziała Baśka i zwróciła się do zgarniętych w dłoń kości: – Wy sobie wyobraźcie, że ja jestem bogata, dobrze?

Dostała dwie trójki i kazała je zapisać na górze. Tadeusz zapisał, też na górze, cztery szóstki. Paweł wyrzucił trzy piątki i zapisał jako trójkę. Płotów miał najwięcej z nas wszystkich i ścibolił je starannie. Ewa, odsunąwszy uważnie szklankę z herbatą, uzyskała dwie trójki, dwójkę, czwórkę i szóstkę. Trójki już miała.

– No dobrze, spróbuję się wygłupić – oświadczyła z determinacją i zaczęła rzucać dalej, zostawiwszy jedną szóstkę. Po trzech rzutach miała ich już trzy i wtedy się zreflektowała.

– No dobrze i na co mi to? Szóstki już mam. Tadeusz, dlaczego ty mi nie mówisz, co ja już mam?

– Myślałem, że rzucasz do pokera – usprawiedliwił się Tadeusz.

– Do pokera, cha, cha. Liczcie płoty. Ile mam?

– Trzynaście.

– No trudno...

Chór odezwał się od razu. Przy czwartym płocie dostała dwie czwórki i zażądała zapisania fula.

– No, no...? – powiedziała znów Baśka do swoich dłoni ostrzegawczo.

W ostatniej chwili udało nam się osłonić stół ramionami i żadna kostka nie zleciała na podłogę. Dwie szóstki, dwie trójki, a potrzebne jej były piątki.

– Coś zrobię – zdecydowała. – Ile mam płotów?

–Pięć.

Trzecim płotem dostała trzecią szóstkę i również zapisała fula.

– Zwracam ci uwagę, że ciągle nie masz piątek – powiadomił ją Tadeusz. – Musisz mieć cztery, inaczej zostaniesz na minusie.

– Proszę mnie nie denerwować – odparła Baśka. – Idę sobie zrobić herbaty, kto chce jeszcze? Ty siedź, znam twoją kuchnię.

Zapotrzebowanie zgłosił Paweł. Baśka zabrała dwie szklanki i wyszła. Zaczęłam rzucać.

– Jeden, dwa, trzy, pięć, sześć... O, nie! Nie powiem, gdzie mam strity. Tadeusz, ile tam...? Siedem. Zaraz, jeszcze dwa w normie.

W normie dostałam jeszcze dwie piątki, razem trzy. Za mało. Po dwóch płotach przyszły mi dwie szóstki.

– Urodzaj na fule. Trudno, zapisz.

– Walczyć z tą fizyką czy nie...? – pomamrotał z wahaniem Tadeusz. Odłożył długopis na półmiseczek i rzucił.

Po czym na widok licznych czwórek zdenerwował się i zaczął rzucać dalej wszystkimi kośćmi. Wiadomo było, że tęskni do piątek. Po dwóch płotach dostał cztery i zapisał je z wielką ulgą. Górę miał z głowy, wyszedł na plus 5.

Baśka wróciła z parującą herbatą we właściwej chwili, akurat na swoją kolej. Podała jedną szklankę Pawłowi, który postawił ją na półmiseczku pod lampą, drugą umieściła obok szklanki Ewy. Zgarnęła kości i rzuciła.

– Płotów nie mam, co? To niech one się zastanowią, co robią!

Kości jakoś nie bardzo się zastanowiły, bo dały jej złośliwość. Sześć, pięć, cztery i dwie dwójki.

– Duży strit aż się prosi – zauważył zachęcająco Paweł.

– Jeszcze czego... – zaczęła wojowniczo, ale nagle chwyciła jedną dwójkę i poturlała ją po stole. Pojawiła się brakująca trójka.

– Coś podobnego! Miałeś jasnowidzenie? I jeszcze jeden płot mi został!

– Ja bym chciała piątki – westchnęłam rzewnie.

Chcieć sobie mogłam, dostałam dwie szóstki i dwie czwórki i za skarby świata nie wiedziałam, co z tym zrobić. Zostawiłam szóstki, rzuciłam resztą i wyszła mi jedna piątka. Z determinacją zostawiłam piątkę i już za pierwszym płotem wyszły cztery. Zakończyłam górę. Do gry przystąpił Tadeusz, ulokowawszy długopis na spodeczku szklanki Pawła.

Pięć płotów zmarnował, żeby wyrzucić fula, bo do stritów rzucać nie chciał. Paweł zgarnął kości, potrząsnął nimi i jedna mu się nagle wypsnęła z garści. Z impetem przeleciała przez cały stół w kierunku Baśki, Baśka, usiłując ją złapać, gwałtownie wysunęła rękę, strzeliła nią niczym z procy i bezbłędnie trafiła Pawła w oko. Z chrapliwym jękiem chwytając się za oko, Paweł puknął łokciem w półeczkę pod lampą i jego szklanka razem z półmiseczkiem trzasnęła w podłogę, cała herbata wylała się Tadeuszowi do butów, a kości rozleciały się dookoła. Tadeusz syknął, bo herbata była jeszcze gorąca, i pośpiesznie jął zdzierać z nóg obuwie.

– Tyle dokonać jednym ruchem, to wielka sztuka

– jęknął z podziwem.

Zdenerwowana Baśka, przechylając się przez niego, usiłowała oderwać rękę Pawła od twarzy i zbadać mu oko. Tadeusz nie miał się gdzie odsunąć, bo za nim była ściana. Przeszkadzałam jej również, zerwałam się, odpychając krzesło, które przewróciło się do tyłu i oparciem stłukło szybę w szafie bibliotecznej. Zagroziła nam ruina generalna.

– Jakiś zły duch przelatywał przez twoje mieszkanie – powiedziała z przekonaniem Ewa, przezornie nie ruszając się z miejsca.

– Boję się, że jeszcze leci – odparłam z niepokojem.

– Może ma długi ogon – posunęła nerwowo Baśka.

– Weź tę rękę, zobacz, czy jeszcze widzisz. Drugim widzisz? Nie chciałam, słowo honoru!

– Pierwszym też widzę – powiedział Paweł, ostrożnie wyglądając na świat spod dłoni. – Dużo gwiazd i takie kolorowe kawałki. Co to za szczęście, że nie noszę okularów!

– Pewnie, że nie chciałaś, gdybyś chciała, w życiu byś tak nie trafiła – zapewniłam równocześnie Baśkę, która z uporem wypytywała Pawła.

– A nas widzisz? Czy same kolorowe kawałki? Ruchome, latają ci? Może chcesz wody? Zabierz wreszcie tę rękę, niech ja popatrzę! A co widzisz pomiędzy kawałkami? Boli cię?

– Czy pozwolicie, że zdejmę także skarpetki? – spytał grzecznie Tadeusz, przytłoczony do oparcia fotela.

Paweł odjął wreszcie rękę od oka, okazało się, że widocznego uszkodzenia nie doznał. Zapewne kostka trafiła go płaskim bokiem, a nie kantem. Zamrugał, rozejrzał się i oznajmił, że boli go nie bardzo, a ilość gwiazd i kolorowych kawałków wyraźnie się zmniejsza. Ewa uznała, że zły duch razem z ogonem już przeleciał, podniosła się z kanapy i zaczęła zbierać z podłogi kości. Znalazła cztery, piąta gdzieś przepadła. Wyciągnęłam drugi komplet, trochę bardziej kanciasty niż ten pierwszy. Ściśle biorąc, nie było co wyciągać, kości stały w kubeczku na półce tuż obok stołu, wysypałam je po prostu.

–1 po co ja się musiałam tak zdenerwować – powiedziała gniewnie Baśka. – Zaraz posprzątam.

– A co tu jest do sprzątania – odparłam lekceważąco i ruszyłam do kuchni po szczotkę do zamiatania. – Lepiej zrób mu nową herbatę. Herbaty jest w ogóle dużo, tylko szklanek może nam zacząć brakować, zanim tę grę skończymy.

– W takim razie grajmy prędzej – zaproponował Tadeusz i rozwiesił swoje skarpetki na poręczy fotela. – Kto teraz rzuca? Zaraz, zdaje się, że nie mam czym pisać.

Paweł pozbył się już widocznie dekoracji sprzed oka, bo bez trudu odnalazł pod nogami styropianową tackę, otrząsnął ją z herbaty i umieścił pod lampą. Wśród kawałków szkła znalazłam długopis. Wymiotłam szybę, szklankę i spode-czek do kąta w przedpokoju, ostrzegając Tadeusza, żeby przypadkiem nie pchał się tam, dopóki nie włoży butów, i zostawiając szczotkę w tych śmieciach, żeby były znaczne. Baśka przyniosła nowy napój. Sytuacja wróciła do równowagi.

– Ty rzucasz – powiedział Tadeusz do Pawła. – Możesz?

– Co mam nie móc? – odparł Paweł i rzucił.

Ujrzawszy jedynkę, trójkę, szóstkę i dwie piątki, zdecydował się na te piątki. Już jednym rzutem dostał trzecią. Przy drugim wyszły mu dwie szóstki, potrzebne jak dziura w moście.

– No, to teraz płoty...

– Pierwszy – zaczął chór. – Drugi... Trzeci...

W ostatecznym rezultacie ten pierwszy etap wygrał Paweł, któremu udało się także wyrzucić dużego pokera, pięć szóstek. Po nim był Tadeusz, tuż za nim Ewa, dalej ja. Baśka, rzecz jasna, na końcu, ponieważ za skarby świata nie chciały jej przyjść żadne piątki i nie zdobyła ich dostatecznej ilości. Położyła ją ta góra, dostała karę zamiast premii.

Cały dowcip z dużym pokerem polegał na tym, że rezultat w tej ostatniej rubryce zawsze mnożyło się przez trzy i pięć szóstek dawało 90 punktów. Była to bardzo istotna pozycja, którą zrównoważyć mogły tylko ful i kareta z ręki.

Przystąpiliśmy do drugiego etapu.

– Nie zimno ci w nogi? – spytałam Tadeusza, rychło w czas. – Może ci dać termofor albo jakie skarpetki?

– Termofor to nie, ale skarpetki by się przydały. Albo jakie kapcie. Trochę tu mokro, czego w ferworze gry dotychczas nie dostrzegałem.

– Proszę cię bardzo, po moich synach dużo zostało...

– Pora roku niedobra – westchnęła Baśka. – Już zimno, a jeszcze nie grzeją.

Przypomniałam sobie, że posiadam elektryczny kaloryfer. Ustawiłam go w drzwiach do drugiego pokoju i włączyłam. Ewa rozwiesiła na nim swoją halkę, bluzkę i spódnicę, także skarpetki Tadeusza, jego buty zaś ustawiła noskami do góry, opierając je o żeberka. Wróciła do stołu i znów zaczął Paweł.

Od razu wyrzucił trzy trójki i nie było problemu, co ma zapisać. Ewa zapisała dwie jedynki, czyli minus jeden. Baśce wyszedł z ręki ful z trzech piątek i dwóch jedynek.

– Teraz będę zbierać płoty na zapas – oznajmiła – choćbym miała wszystko skreślać!

– Na razie nic nie musisz skreślać, bo ci samo wychodzi – zauważyłam, godząc się smętnie na swoje dwie dwójki.

Tadeusz, uzyskawszy zaszczytne drugie miejsce zaraz za Pawłem, pogodził się ze styropianową tacką i przestał walczyć z długopisem. Wyrzucił parę szóstek i zapisał ją, bardzo zadowolony.

– Jakoś wszyscy startują z dużym wizgiem – rzekł Paweł, rzucając. – O, dwie pary. Ale nie chcę takich, zapisz te dwie jedynki. Też będę zbierał płoty na zapas.

– Jeżeli dwie jedynki to jest taki świetny start, to ja wolę być koniem wyścigowym – oświadczyła zgryźliwie Ewa. – Co to jest? Trzy, trzy, dwa, cztery, pięć... Dwie trójki proszę. I dwa płoty.

– Chyba klaczą...? – poprawiła ją Baśka. – On o tym starcie w złą godzinę powiedział. Dwie jedynki mam i niech zostaną.

– Jeden, dwa, trzy, cztery, pięć – policzyłam ze zdumieniem. – Mały mi wyszedł, pisz czym prędzej!

Tadeusz zdecydował się na dwie trójki. Paweł wyrzucił dużego strita i znów nie musiał się zastanawiać. Ewa zapisała parę z dwóch szóstek, Baśka również. Na razie przechodziło nam ulgowo. Wyrzuciłam trzy szóstki i zapisałam jako trójkę, Tadeusz dostał dwie szóstki i dwie trójki, akurat trójki i parę już miał, z żalem zdecydował się na dwie pary. Paweł westchnął i poprosił o zapisanie pary z dwóch piątek. Ewa dostała dwie pary nieco większe, szóstki i czwórki, Baśce się jej pary nie spodobały, czwórki i dwójki, namyśliła się na dwójki.

– Znów sobie robisz minusy na górze – zwróciłam jej uwagę i rzuciłam. – Pary nie mam? To poproszę. Z szóstek.

Za którymś kolejnym rzutem dostałam trzy czwórki, ucieszyłam się bardzo i postanowiłam zrobić sobie herbaty. Na gorącej mi nie zależało, mogła być zimna, ale w czajniku nie było już wody. Nalałam nowej, postawiłam na gazie i wróciłam do pokoju. Tadeusz zdążył w tym czasie wyrzucić i zapisać również trzy czwórki.

– Nie chcę czwórek – powiedział ostrzegawczo Paweł.

– Czwórki już mam. Dwie trójki... Trójki też już mam. Czy one głupie, te kości?

Pozastanawiał się chwilę.

– Do karety rzucam – oznajmił. – Rewolucyjnie... Albo nie, gorzej, do pokera!

– Oszalał – zaopiniowała Ewa ze zgrozą.

– Wcale nie. Więcej płotów miał nie będę, jedyna okazja.

Zaczął rzucać wszystkimi kośćmi, zlekceważywszy jedną czwórkę. Patrzyliśmy z szalonym zainteresowaniem. Jedna szóstka pojawiła się od razu, potem długo nic, przy czwartym płocie miał już cztery, a szóstym osiągnął tego pokera. Ocalały mu cztery płoty.

Ewa dostała dwie piątki, czwórkę, dwójkę i jedynkę.

– Piątki już mam...? Zaraz... Gdybym zapisała jedną dwójkę, to ile minusów mi wyjdzie?

– Osiem – policzył Tadeusz.

– Osiem... A czwórka i szóstka, to dziesięć? Pisz jedną dwójkę!

– To teraz zaczniesz dostawać dwójków jak mrówków

– wyprorokował jej Paweł.

Baśka dwie czwórki zaaprobowała.

– Dorzucę do nich. Do czwórek jako takich rzucam, żeby nie było gadania!

Trzecią czwórkę dostała od razu i jeden płot jej przybył.

– Nie chcę czwórek – zapowiedziałam groźnie.

I oczywiście dostałam dwie. Też nie wiedziałam, co z tym fantem zrobić. Odłożyłam piątkę i szóstkę i oznajmiłam, że rzucam do dwóch par.

Zmarnowałam na te dwie pary pięć płotów, po drodze zaś zyskałam karetę z piątek. Zwykła ironia losu, ale skoro już zapowiedziałam, że rzucam do dwóch par, żadna inna kombinacja nie wchodziła w rachubę. Tadeusz znów nie wyrzucił ani jednej dwójki, miał za to szóstkę i namyślił się na szóstki, te u góry. Dwoma rzutami zdobył cztery. Paweł miał dwie piątki.

– Do dwóch par to ja się wygłupiał nie będę – zadecydował. – Piątki rzucam, jako takie.

Tadeuszowi wyszły cztery czwórki, ucieszył się szaleńczo i zapisał karetę. Wyraźnie wysunął się na prowadzenie. Paweł dostrzegł niebezpieczeństwo i postanowił się zmobilizować. Oznajmił, że rzuca do górnych szóstek, aczkolwiek z ręki nie dostał ani jednej.

– Skoro one głupie, to może im się coś pomyli – wyjaśnił genezę decyzji.

Chyba miał rację, bo już pierwszym płotem załatwił sprawę, zdobył tych szóstek cztery. Tadeusz zmarnował sobie dużego strita.

– Nie, to nie – stwierdził melancholijnie już po drugim rzucie i skreślił go.

Na prowadzenie po paru następnych kolejkach wysunął się Paweł.

– Piątków ogromne zatrzęsienie. Całe dwie. Kareta!

Już drugim płotem wyrzuciła mu się nie tylko kareta, ale nawet poker. Pięć piątek, potrzebne jak dziura w moście. Brakowało mu jeszcze głupstwa zupełnego, trójki.

– Wiem, co skreślę – zapowiedziała Ewa z góry. -1 zgadza się, won z dużym! Za to proszę dwa płoty.

– Mnie też dużego proszę won – zażądała Baśka na widok dwóch jedynek.

Wymyśliłam sobie fula, nie przyszedł, wyglądałam najgorzej. Tadeusz nagle zauważył, że nie ma jeszcze trójki.

– Czy ona nie mogłaby przyjść sama? – spytał smętnie i rzucił.

– Może by i mogła, ale, jak widać, nie chciała.

Ewa, ku własnemu zdumieniu, zdobyła pokera, Baśce wyszła brakująca kareta. Kazałam skreślić dużego strita i zapisać dwa płoty, Tadeusz zrobił to samo, z wielkim wysiłkiem uzyskawszy przedtem tę oporną trójkę.

– Liczymy! – zarządził.

Po dwóch grach okazało się, że ciągle najlepszy jest Paweł, tuż za nim Tadeusz, Baśka wyszła na trzecie miejsce, a ja spadłam na koniec. Pawłowi zostały dwa płoty, Ewie zero, Baśce siedem, mnie dwa, a Tadeuszowi sześć. Zaczęliśmy etap trzeci, najgorszy.

– Jedynki – rzekł Paweł smętnie. – Już je widzę. Zdziwił się, że dostał jedną.


    Ваша оценка произведения:

Популярные книги за неделю