Текст книги "Potop, tom drugi"
Автор книги: Henryk Sienkiewicz
Жанр:
Историческая проза
сообщить о нарушении
Текущая страница: 31 (всего у книги 41 страниц)
Wyszedłszy od króla, szli obaj rycerze w milczeniu. Wołodyjowski mówić nie chciał, Kmicic nie mógł, bo go ból i wściekłość kąsały; przebijali się tedy przez tłumy, które się były zebrały na ulicach bardzo licznie, wskutek wieści, że pierwszy zagonik[824]
[Закрыть] Tatarów, obiecanych przez chana królowi, nadciągnął i ma wejść do miasta, aby się zaprezentować królowi. Mały rycerz prowadził. Kmicic leciał jak błędny za nim, z kołpakiem[825]
[Закрыть] nasuniętym na oczy, potrącając ludzi po drodze.
Dopiero gdy wyszli na miejsce przestronniejsze, pan Michał chwycił Kmicica za przegub ręki i rzekł:
– Pomiarkuj się waść!… Desperacją nic nie wskórasz!…
– Ja nie desperuję – odrzekł Kmicie – jeno mi jego krwi potrzeba!
– Możesz być pewien, że go między nieprzyjaciółmi ojczyzny znajdziesz!
– Tym lepiej! – mówił gorączkowo pan Andrzej – ale choćbym go i w kościele znalazł…
– Dla Boga! nie bluźnij! – przerwał co prędzej mały pułkownik.
– Ten zdrajca do grzechu mnie przywodzi!
Zamilkli na chwilę, po czym pierwszy pan Kmicic spytał:
– Gdzie on teraz jest?
– Może w Taurogach, a może i nie. Charłamp będzie lepiej wiedział.
– Chodźmy!
– Już niedaleko.. Chorągiew za miastem stoi, a my tu… i Charłamp z nami.
Wtem Kmicic począł oddychać tak ciężko jak człowiek, który pod stromą górę wchodzi.
– Słabym jeszcze okrutnie – ozwał się.
– Tym większego pomiarkowania waszmości potrzeba, ile że z takim rycerzem będziesz miał sprawę.
– Już raz miałem i ot! co mi po niej ostało.
To rzekłszy, Kmicic ukazał na pręgę w twarzy.
– Powiedzże mi waść, jako to było, bo król jegomość ledwie wspomniał.
Pan Kmicic począł opowiadać i choć przy tym zębami zgrzytał i aż kołpaczkiem cisnął o ziemię, jednak myśl jego oderwała się od nieszczęścia i uspokoił się trochę.
– Wiedziałem, żeś waść rezolut – rzekł mały rycerz – ale żeby aż Radziwiłła spośród jego chorągwi porwać, tegom się i po waćpanu nie spodziewał.
Tymczasem doszli do kwatery. Dwaj Skrzetuscy, pan Zagłoba, dzierżawca z Wąsoszy i Charłamp zajęci byli oglądaniem kożuszków krymskich, które handlujący Tatar przyniósł właśnie do wyboru. Charłamp, który najlepiej znał Kmicica, poznał go też od jednego rzutu oka i upuściwszy kożuszek, zakrzyknął:
– Jezus Maria!
– Niech będzie imię Pańskie pochwalone! – zawołał dzierżawca z Wąsoszy.
Lecz zanim wszyscy ochłonęli ze zdziwienia, Wołodyjowski rzekł:
– Przedstawiam waszmościom częstochowskiego Hektora[826]
[Закрыть] i wiernego sługę królewskiego, któren[827]
[Закрыть] za wiarę, ojczyznę i majestat krew przelewał.
Tu, gdy zdziwienie jeszcze wzrosło, począł zacny pan Michał opowiadać z wielkim zapałem, co od króla o Kmicicowych zasługach, a od samego pana Andrzeja o porwaniu księcia Bogusława słyszał, i wreszcie tak skończył:
– Nie tylko więc nieprawda to jest, co książę Bogusław o tym kawalerze powiadał, ale przeciwnie: nie ma on większego wroga od pana Kmicica, i dlatego pannę Billewiczównę z Kiejdan wywiózł, aby w jakikolwiek sposób zemstę nad nim wywrzeć.
– I nam ten kawaler życie ocalił, i konfederackie chorągwie przed księciem wojewodą ostrzegł – zawołał pan Zagłoba. – Wobec takich zasług za nic dawne grzechy! Dla Boga! dobrze, że z tobą, panie Michale, nie sam do nas przyszedł, dobrze też, że chorągiew nasza za miastem, bo okrutna w laudańskich przeciwko niemu zawziętość, i zanimby zipnął, wprzód by go byli na szablach roznieśli.
– Witamy waszmości całym sercem, jako brata i przyszłego kommilitona[828]
[Закрыть]! – rzekł Jan Skrzetuski.
Charłamp aż się za głowę brał.
– Taki się nigdy nie pogrąży! – mówił – z każdej strony wypłynie i jeszcze sławę na brzeg wyniesie!
– A nie mówiłem wam tego! – wołał Zagłoba. – Jakem go tylko w Kiejdanach ujrzał, zarazem sobie pomyślał: to żołnierz i rezolut[829]
[Закрыть]! I pamiętacie, że wnet poczęliśmy się w gębę całować. Prawda, że za moją przyczyną Radziwiłł pogrążon, ale i za jego. Bóg mnie natchnął w Billewiczach, żem go nie dopuścił rozstrzelać… Mości panowie, nie godzi się takiego kawalera sucho przyjmować, aby zaś nas o nieszczerość nie posądził!
Usłyszawszy to, Rzędzian wyprawił zaraz Tatara z kożuszkami, a sam zaś zakrzątnął się z pachołkiem około napitków.
Lecz pan Kmicic myślał tylko o tym, aby się od Charłampa o wyzwoleniu Oleńki jak najprędzej wywiedzieć.
– Byłeś waść przy tym? – pytał.
– Prawie, żem się z Kiejdan nie ruszał – odrzekł nosacz. – Przyjechał książę Bogusław do naszego księcia wojewody. Na wieczerzę wystroił się tak, że oczy bolały patrzeć, i widać było, że mu panna Billewiczówna bardzo w oko wpadła, bo ledwie że nie mruczał z ukontentowania jak kot, gdy go po grzbiecie głaszczą. Ale o kocie powiadają, że pacierze odmawia, a książę Bogusław, jeśli je odmawiał, to chyba diabłu na chwałę. A przymilał się, a łasił, a zalecał…
– Zaniechaj! – rzekł pan Wołodyjowski – zbyt wielką mękę temu rycerzowi zadajesz!
– Przeciwnie! Mów waść, mów! – zawołał Kmicic.
– Gadał tedy przy stole – rzekł Charłamp – iż nie żadna to ujma nawet i Radziwiłłom ze szlachciankami się żenić i że on sam wolałby wziąć szlachciankę niż one księżniczki, które mu ichmość królestwo francuscy swatali, a których nazwisk nie spamiętałem, bo takie były cudaczne, jakoby kto ogary w kniei nawoływał.
– Mniejsza z tym! – rzekł Zagłoba.
– Owóż, widocznie to mówił, aby oną pannę skaptować[830]
[Закрыть], co my, zrozumiawszy zaraz, poczęliśmy jeden na drugiego spoglądać i mrugać, słusznie mniemając, że się potrzask na innocencję[831]
[Закрыть] gotuje.
– A ona? a ona?!… – pytał gorączkowo Kmicic.
– Ona, jako to dziewka z wielkiej krwi i górnej maniery, żadnego nie pokazowała[832]
[Закрыть] ukontentowania[833]
[Закрыть], zgoła na niego nie patrząc, dopieroż gdy o waszmość panu mówić książę Bogusław począł, zaraz w niego utkwiła oczy. Straszna rzecz, co się stało, gdy powiedział, i żeś mu się wasza mość ofiarował za ileś tam dukatów króla porwać i żywego albo umarłego Szwedom dostawić. Myśleliśmy, że dusza z panny wyjdzie, ale cholera na waćpana tak była w niej wielka, że słabość niewieścią przemogła. Jak on też zaczął prawić, z jaką abominacją[834]
[Закрыть] waszmościne propozycje odrzucił, dopiero zaczęła go wielbić i wdzięcznie nań spoglądać, a potem już i ręki mu nie umknęła, gdy ją od stołu chciał odprowadzić.
Kmicic oczy dłońmi zatknął.
– Bijże, bij! kto w Boga wierzy! – powtarzał.
Nagle zerwał się z miejsca.
– Bądźcie waszmościowie zdrowi!
– Jakże to? dokąd? – pytał Zagłoba, zastąpiwszy mu drogę.
– Król mi permisję[835]
[Закрыть] da, a ja pojadę i znajdę go! – mówił Kmicic.
– Na rany boskie! czekaj waść! Jeszcześ się wszystkiego nie dowiedział, a szukać go masz czas. Z kim pojedziesz? Gdzie go znajdziesz?
Kmicic może byłby nie słuchał, ale sił mu zbrakło, gdyż był ranami wycieńczon, więc obsunął się na ławę i plecami wsparłszy się o ścianę, przymknął oczy.
Zagłoba podał mu kielich wina, a on chwycił go drżącymi rękoma i rozlewając płyn na brodę i piersi, wychylił do dna.
– Nie masz tu nic straconego – rzekł Jan Skrzetuski – jeno roztropności trzeba tym większej, że z tak znamienitym panem sprawa. Prędkim uczynkiem a nagłą imprezą możesz waćpan zgubić pannę Billewiczównę i siebie.
– Wysłuchaj Charłampa do końca – rzekł pan Zagłoba,
Kmicic zacisnął zęby.
– Słucham cierpliwie.
– Czy chętnie panna wyjeżdżała – ozwał się Charłamp – tego nie wiem, bom przy jej wyjeździe nie był; wiem, że pan miecznik rosieński protestował, któremu naprzód perswadowano, potem go w cekhauzie[836]
[Закрыть] zamknięto, a wreszcie pozwolono wolno do Billewicz odjechać. Panna w złych rękach, nie ma co ukrywać, bo wedle tego, co o młodym księciu powiadają, bisurmanin[837]
[Закрыть] żaden na płeć gładką nie jest tak łasy. Gdy mu białogłowa jaka w oko wpadnie, wówczas choćby była zamężna, gotów i o to nie dbać.
– Gorze! gorze! – powtórzył Kmicic.
– Szelma! – krzyknął Zagłoba.
– Dziwno mi tylko to, że ją książę wojewoda zaraz Bogusławowi wydał! – rzekł Skrzetuski.
– Ja nie statysta[838]
[Закрыть] – odrzekł na to Charłamp – więc powtórzę waszmościom jeno to, co oficyjerowie powiadali, a mianowicie Ganchof, który wszystkie arcana[839]
[Закрыть] książęce wiedział. Słyszałem na własne uszy, jak ktoś wykrzyknął przy nim: „Nie pożywi się Kmicic po naszym młodym księciu!” – a Ganchof powiada tak: „Więcej tam polityki w tym wywiezieniu niż afektu. Żadnej (powiada) książę Bogusław nie daruje, ale byle mu panna opór dała, to w Taurogach nie będzie mógł z nią uczynić jak z innymi, bo hałasy by powstały, tam zaś księżna wojewodzina z córką bawi, na które Bogusław musi się wielce oglądać, gdy do ręki młodej księżniczki pretenduje… Ciężko mu będzie (powiada) cnotliwego udawać, ale w Taurogach musi.”
– Kamień powinien waści spaść z serca! – zawołał pan Zagłoba – bo widać z tego, że nic dziewce nie grozi.
– To czemu ją wywiózł? – wrzasnął Kmicic.
– Dobrze, że się do mnie udajesz – odpowiedział Zagłoba – bo ja niejedno wnet wyrozumiem, nad czym kto inny rok by na próżno głowę łamał. Czemu ją wywiózł? Nie neguję, że mu musiała wpaść w oko, ale wywiózł ją dlatego, aby przez nią wszystkich Billewiczów, którzy są liczni i możni, od nieprzyjacielskich uczynków przeciw Radziwiłłom powstrzymać.
– Może to być! – rzekł Charłamp. – To pewna, że w Taurogach bardzo musi żądze przyrodzone miarkować i ad extrema[840]
[Закрыть] posunąć się nie może.
– Gdzie on teraz jest?
– Książę wojewoda suponował w Tykocinie, że musi być u króla szwedzkiego w Elblągu, do którego po posiłki miał jechać. To pewna, że go teraz w Taurogach nie masz, bo go tam posłańcy nie znaleźli.
Tu Charłamp zwrócił się do Kmicica:
– Chcesz wasza mość posłuchać prostego żołnierza, to powiem, co myślę: jeżeli tam pannę Billewiczównę już jaka przygoda w Taurogach spotkała albo jeżeli książę afekt w niej rozbudzić zdołał, to wasza mość nie masz tam po co jechać; jeżeli zaś nie, jeżeli jest przy księżnej pani i z nią razem do Kurlandii pojedzie, to tam bezpieczniejsza niż gdziekolwiek i lepszego miejsca nie znalazłbyś wasza mość dla niej w całej tej Rzeczypospolitej, zalanej płomieniem wojny.
– Jeśliś waść taki rezolut, jako powiadają, a jak i ja sam mniemam – wtrącił Skrzetuski – to naprzód ci Bogusława dostać, a mając go w ręku, wszystko otrzymasz.
– Gdzie on teraz jest? – powtórzył Kmicic, zwracając się do Charłampa.
– Jużem waszej mości powiedział – odparł nosacz – ale wasza mość od zgryzot się zapamiętywasz. Suponuję, że jest w Elblągu i pewnie wraz z Carolusem Gustawem w pole przeciw panu Czarnieckiemu ruszy.
– Waść zaś najlepiej uczynisz, gdy z nami do pana Czarnieckiego ruszysz, bo w ten sposób prędko się z Bogusławem spotkać możecie – rzekł pan Wołodyjowski.
– Dziękuję waszrnościom za życzliwe rady! – zawołał Kmicic.
I począł sie żegnać żywo ze wszystkimi, oni zaś nie zatrzymywali go, wiedząc, że człek strapiony ni do rozmowy, ni do kielicha niezdatny, natomiast pan Wołodyjowski rzekł:
– Odprowadzę waszmość do arcybiskupiego pałacu, boś tak zalterowan[841]
[Закрыть], że jeszcze gdzie na ulicy padniesz.
– I ja! – rzekł Jan Skrzetuski.
– To chodźmy wszyscy! – dodał Zagłoba.
Przypasali więc szable, nałożyli burki ciepłe i wyszli. Na ulicach jeszcze więcej było ludzi niż poprzednio. Co chwila spotykali oddziały zbrojnej szlachty, żołnierzy, sług pańskich i szlacheckich, Ormian, Żydów, Wołochów, ruskich chłopów z przedmieść popalonych w czasie dwóch napadów Chmielnickiego[842]
[Закрыть].
Kupcy stali przed swymi sklepami, okna domów pełne były głów ciekawych. Wszyscy powtarzali, że czambulik[843]
[Закрыть] już nadszedł i że niebawem przeciągnie przez miasto, ażeby prezentować się królowi. Kto żyw, chciał widzieć ów czambulik, bo wielka to była osobliwość spoglądać na Tatarów przejeżdżających spokojnie przez ulice grodu. Inaczej dotąd Lwów widywał tych gości, a raczej widywał ich tylko za murami, w postaci chmur nieprzejrzanych, na tle płonących przedmieść i okolicznych wiosek. Teraz mieli wjechać jako sojusznicy przeciw Szwedom. Toteż rycerze nasi zaledwie mogli utorować sobie przez tłumy drogę. Co chwila okrzyki – jadą! jadą! – przebiegały z jednej ulicy na drugą, a wówczas tłumy zbijały się w tak gęste masy, że ani podobna było kroku postąpić.
– Ha! – rzekł Zagłoba – przystańmy nieco. Panie Michale, przypomną nam się niedawne czasy, gdyśmy to nie z boku, ale wprost w ślepia patrzyli tym skurczybykom. A jaż to i w niewoli u nich siedziałem. Powiadają, że przyszły chan kubek w kubek do mnie podobny… Ale co tam przeszłe zbytki wspominać!
– Jadą! Jadą! – rozległo się znów wołanie.
– Bóg serca psubratów odmienił – mówił dalej Zagłoba – że zamiast krainy ruskie pustoszyć, w sukurs[844]
[Закрыть] nam idą… Cud to wyraźny! Bo powiadam wam, iż gdyby za każdego poganina, którego ta stara ręka do piekła wysłała, jeden grzech mi był odpuszczony, już bym był kanonizowany i wigilię musielibyście do mnie pościć albo byłbym na wozie ognistym żywcem do nieba porwan.
– A pamiętasz waćpan, jak to było wonczas, gdyśmy to znad Waładynki od Raszkowa[845]
[Закрыть] do Zbaraża[846]
[Закрыть] jechali?…
– Jakże nie pamiętam?! Coś to w wykrot wpadł, a ja za nimi przez gąszcza aż do gościńca pognałem. To, jakeśmy po ciebie wrócili, wszystko rycerstwo nie mogło się oddziwić, bo co kierz[847]
[Закрыть], to jedna bestia leżała.
Pan Wołodyjowski pamiętał, że wonczas było wcale na odwrót, ale zrazu nic nie odrzekł, bo się bardzo zdumiał, nim zaś ochłonął, głosy po raz dziesiąty czy któryś poczęły wołać:
– Jadą! jadą!
Okrzyk stał się powszechny, potem ucichło i wszystkie głowy zwróciły się w tę stronę, z której czambulik miał nadciągnąć. Jakoż z dala ozwała się wrzaskliwa muzyka, tłumy zaczęły się rozstępować ze środka ulicy tu ścianom domostw, z końca zaś ukazali się pierwsi tatarscy jeźdźcy.
– Patrzcie! i kapelę mają ze sobą, to u Tatarów niezwyczajna rzecz.
– Bo się chcą jak najlepiej zaprezentować – odrzekł Jan Skrzetuski – ale przecie niektóre czambuły mają swoich muzykantów, którzy im przygrywają, gdy koszem gdzie na dłuższy czas zapadną. Wyborowy też to musi być komunik[848]
[Закрыть]!
Tymczasem jeźdźcy zbliżyli się i poczęli przeciągać mimo[849]
[Закрыть]. Naprzód jechał na srokatym koniu śniady jakoby w dymie uwędzony Tatar, dwie piszczałki w gębie mający. Ten, przechyliwszy w tył głowę i zamknąwszy oczy, przebierał po owych dudkach palcami, wydobywając z nich tony piskliwe i ostre, a tak szybkie, że ucho zaledwie je ułowić mogło. Za nim jechało dwóch trzymających kije, przybrane na górnych końcach w mosiężne brzękułki, i potrząsających nimi jakoby z wściekłością; tuż dalej kilku dźwiękało przeraźliwie w miedziane talerze, inni bili w bębny, inni grali kozacką modą na teorbanach, wszyscy zaś, z wyjątkiem piszczalników, śpiewali, a raczej wyli od czasu do czasu do wtóru dziką pieśń, błyskając przy tym zębami i przewracając oczy. Za tą niesforną i dziką muzyką, która przesuwała się jak gomon przed mieszkańcami Lwowa, cłapał po cztery konie w rzędzie cały oddział złożony z około czterystu ludzi.
Był to istotnie wyborowy komunik, na pokaz i cześć królowi polskiemu, do jego rozporządzenia, jako zadatek przez chana przysłany. Dowodził nim Akbah-Ułan, z dobrudzkich[850]
[Закрыть], zatem najtęższych w boju Tatarów, stary i doświadczony wojownik, wielce w ułusach[851]
[Закрыть] dla swojego męstwa i srogości szanowany. Jechał on teraz w środku, między muzyką a resztą oddziału, przybrany w różową aksamitną, ale mocno wypłowiałą i za ciasną na jego potężną figurę szubę, wytartymi kunami podbitą. Na brzuchu trzymał piernacz[852]
[Закрыть], taki, jakiego zażywali pułkownicy kozaccy. Czerwona jego twarz stała się od chłodnego wiatru siną, i kołysał się nieco na wysokiej kulbace[853]
[Закрыть], od czasu do czasu spoglądał na boki albo obracał głowę ku swym Tatarom, jakoby nie był zupełnie pewien, czy wytrzymają na widok tłumów, niewiast, dzieci, sklepów otwartych, towarów kosztownych i czy nie rzucą się z dzikim okrzykiem na te cuda.
Lecz oni jechali spokojnie, jako psy na sforze prowadzone i bojące się harapa[854]
[Закрыть], i tylko z ponurych a łakomych spojrzeń można było dociec, co się dzieje w duszach tych barbarzyńców. Tłumy zaś patrzyły na nich ciekawie, chociaż prawie nieprzyjaźnie, tak wielka była w tych stronach Rzeczypospolitej przeciw pogaństwu zawziętość. Od czasu do czasu zrywały się okrzyki: „A hu! a hu!” – jakoby na wilków. Byli wszelako i tacy, którzy siła[855]
[Закрыть] obiecywali sobie po nich.
– Okrutnego stracha Szwedzi przed Tatarami mają i ponoś żołnierze dziwy sobie o nich prawią, od czego terror[856]
[Закрыть] coraz wzrasta – mówili patrzący na Tatarów.
– I słusznie – odpowiadali inni. – Nie rajtarom to Carolusa z Tatarami wojować, którzy, a zwłaszcza dobrudzcy, i naszej jeździe czasem dotrzymują. Nim się ów ciężki rajtar obejrzy, już go Tatar na arkan[857]
[Закрыть] weźmie.
– Grzech pogańskich synów w pomoc wzywać! – odzywały się głosy.
– Grzech nie grzech, a taki[858]
[Закрыть] się przydadzą!
– Bardzo przystojny czambulik! – mówił pan Zagłoba.
Rzeczywiście, Tatarzy owi dobrze byli przybrani, w kożuchy białe, czarne i pstre, wełną do góry, czarne łuki i sahajdaki[859]
[Закрыть] pełne strzał kołysały im się na plecach, każdy miał przy tym szablę, co nie zawsze w wielkich czambułach bywało, gdyż biedniejsi na takowy zbytek zdobyć się nie mogli, posługując się w ręcznym boju szczęką końską, do kija przywiązaną. Ale byli to ludzie, jak się rzekło, na pokaz, więc niektórzy mieli nawet i samopały[860]
[Закрыть] pochowane w wojłokowych pokrowcach, a wszyscy siedzieli na dobrych koniach, drobnych wprawdzie, dość chudych i nisko długogrzywe łby noszących, lecz nieporównanej szybkości w biegu.
W środku oddziału szły cztery wielbłądy juczne; tłum zgadywał, że w tych jukach znajdowały się dary chanowe dla króla; ale w tym się mylono, bo chan wolał brać dary niż dawać; obiecywał wprawdzie posiłki, ale niedarmo.
Toteż gdy oddział minął, pan Zagłoba rzekł:
– Drogo te auxilia[861]
[Закрыть] będą kosztowały! Niby to sprzymierzeńcy, ale ile oni kraju naniszczą… Po Szwedach i po nich jednego dachu całego w Rzeczypospolitej nie zostanie.
– Pewnie, że okrutnie to ciężki sojusz – odrzekł Jan Skrzetuski. – Znamy ich już!
– Słyszałem jeszcze w drodze – rzekł pan Michał – że król nasz jegomość taką umowę zawarł, iż do każdych pięciuset ordyńców ma być dodany nasz oficyjer, przy którym będzie komenda i prawo kary. Inaczej, istotnie by ci przyjaciele niebo a ziemię jeno zostawili.
– A tenże czambułek?… Co też król z nim uczyni?
– Do rozporządzenia królewskiego ich chan przysłał, tak prawie jakoby w darze, a chociaż sobie i za nich policzy, przecie król może uczynić z nimi, co zechce, i pewnie ich panu Czarnieckiemu razem z nami podeśle.
– No! to już pan Czarniecki w ryzach utrzymać ich potrafi.
– Chybaby mieszkał między nimi, inaczej zaraz za jego oczyma zaczną zbytkować. Nie może być, tylko i tym zaraz oficyjera dodadzą.
– I ten będzie dowodził? A ówże tłusty aga[862]
[Закрыть] co będzie czynił?
– Jeśli nie trafi na kpa, to będzie rozkazy spełniał.
– Bądźcie, waszmościowie, zdrowi! bądźcie mi zdrowi! – zakrzyknął, nagle Kmicic.
– Dokąd tak spieszno?
– Panu do nóg paść, aby mi komendę nad tymi ludźmi powierzył!
Rozdział XXXIIITegoż samego dnia Akbah-Ułan bił czołem królowi, a zarazem wręczył mu listy chanowe, w których ten ostatni powtarzał obietnicę ruszenia w sto tysięcy ordy przeciw Szwedom, byle mu czterdzieści tysięcy talarów z góry wypłacono i byle pierwsze trawy pokazały się na polach, bez czego, jako że w spustoszonym wojną kraju, trudno byłoby tak wielką moc koni wyżywić. Co zaś do owego czambuliku, to wysłał go teraz chan na dowód miłości ku „najmilszemu bratu”, aby i Kozacy, którzy o nieposłuszeństwie jeszcze zamyślali, ujrzeli widomy znak, że miłość owa trwa statecznie i że niech jeno pierwszy odgłos o buncie dojdzie uszu chanowych, wówczas mściwy gniew jego spadnie na wszystkie kozactwo.
Król przyjął wdzięcznie Akbah-Ułana i obdarzywszy go pięknym dzianetem[863]
[Закрыть], oświadczył, że wyśle go niebawem w pole do pana Czarnieckiego, albowiem chce, aby i Szwedzi przekonali się dowodnie, jako chan daje pomoc Rzeczypospolitej. Zaświeciły się oczy Tatara, gdy usłyszał, iż pod panem Czarnieckim będzie służył, bo go znał z dawnych wojen ukraińskich i na równi ze wszystkimi agami wielbił.
Mniej natomiast spodobał mu się ustęp chanowego listu proszący króla, aby czambulikowi dodał dobrze znającego kraj oficera, który by oddział prowadził, a zarazem ludzi i samego Akbah-Ułana od rabunku i zbytków nad mieszkańcami powstrzymywał. Wolałby był zapewne Akbah-Ułan nie mieć nad sobą takiego patrona, lecz że wola chanowa i królewska były wyraźne, przeto uderzył tylko czołem raz jeszcze, kryjąc starannie niechęć, a może obiecując sobie w duszy, że nie on przed patronem, ale patron przed nim pokłony będzie wybijał.
Zaledwie Tatar się oddalił i senatorowie odeszli, gdy Kmicic, który przy boku królewskim podczas audiencji się trzymał, padł do nóg pańskich i rzekł:
– Miłościwy panie! Niegodzien jestem łaski, o którą proszę, ale tyle mi na niej co właśnie na samym życiu zależy. Pozwól, miłościwy ojcze, abym nad tymi ordyńcami[864]
[Закрыть] komendę mógł objąć i z nimi zaraz w pole ruszyć.
– Nie odmawiam – rzekł zdziwiony Jan Kazimierz – bo lepszego przywódcy trudno by mi dla nich znaleźć. Trzeba tam kawalera wielkiej fantazji i rezoluta, aby ich w ryzie umiał utrzymać, gdyż inaczej zaraz i naszych zaczną palić a mordować… Temu się jeno stanowczo przeciwię, byś jutro miał ruszać, nim ci się skóra po szwedzkich rapierach[865]
[Закрыть] zagoi.
– Czuję, że niechaj mnie jeno wiatr w polu owieje, zaraz słabość mi przejdzie i siła we mnie wstąpi na powrót, a co do Tatarów, to już ja sobie ż nimi rady dam i na miękki wosk ich ugniotę.
– Ale co ci tak pilno? Dokąd chcesz iść?
– Na Szweda, miłościwy panie!… Nic tu już więcej nie wysiedzę, bo czegom chciał, to już mam: to jest, łaskę twoją i grzechów dawniejszych odpuszczenie… Pójdę do pana Czarnieckiego razem z Wołodyjowskim albo i z osobna będę nieprzyjaciela podchodził, jako dawniej Chowańskiego[866]
[Закрыть], a w Bogu ufam, że mi się poszczęści.
– Nie może inaczej być, tylko jeszcze cię coś innego ciągnie w pole!
– Jako ojcu wyznam i całą duszę wyjawię… Książę Bogusław, nie kontentując się potwarzą[867]
[Закрыть], jaką na mnie rzucił, jeszcze i dziewkę tę z Kiejdan wywiózł, i w Taurogach ją więzi, albo gorzej: bo na jej uczciwość, na jej cnotę, na jej panieńską cześć nastaje… Panie miłościwy!… Rozum mi się w głowie miesza, gdy pomyślę, w jakich to rękach ona nieboga… Na mękę Pańską! mniej te rany bolą… Toż ta dziewka dotąd myśli, żem ja się temu potępieńcowi, temu arcypsu ofiarował na majestat twój, panie, rękę podnieść… i za ostatniego wyrodka mnie ma! Nie wytrzymam, miłościwy królu, nie mogę, póki jego nie dostanę, póki jej nie wydrę… Daj mi, panie, tych Tatarów, a jać przysięgam, że nie swojej jeno prywaty będę dochodził, ale tyle Szwedów natłukę, że ten dziedziniec łbami można będzie wymościć.
– Uspokój się! – rzekł król.
– Gdybym, panie, miał służbę dla prywaty porzucić i obrony majestatu i Rzeczypospolitej zaniechać, wstyd by mi było prosić, ale tu się jedno z drugim schodzi. Przyszła pora Szwedów bić? jaż nic innego nie będę czynił… Przyszła pora zdrajcę ścigać, jaż go będę ścigał do Inflant, do Kurlandii, choćby się do Septentrionów albo nawet za morze do Szwecji schronił, pójdę za nim!
– Mamy wiadomości, jako tuż, tuż Bogusław z Carolusem z Elbląga wyruszy.
– To im pójdę na spotkanie!
– Z takim czambulikiem? Kapeluszem cię przykryją.
– Chowański mnie w ośmdziesiąt tysięcy przykrywał i nie przykrył.
– Co jest wiernego wojska, to pod panem Czarnieckim. Oni na pana Czarnieckiego ante omnia[868]
[Закрыть] uderzą!
– Pójdę do pana Czarnieckiego. Tym spieszniej trzeba mu, miłościwy panie, sukurs[869]
[Закрыть] dać.
– Do pana Czarnieckiego pójdziesz, ale do Taurogów w tak szczupłej liczbie się nie dostaniesz. Wszystkie zamki na Żmudzi nieprzyjacielowi książę wojewoda wydał i wszędzie szwedzkie prezydia[870]
[Закрыть] stoją, a one Taurogi, widzi mi się, coś nad samą granicą pruską, od Tylży nie opodal.
– Na samej granicy elektorskiej, miłościwy panie, ale po naszej stronie, a od Tylży będzie cztery mile. Co nie mam dojść! – dojdę i nie tylko ludzi nie wytracę, ale jeszcze się do mnie po drodze siła[871]
[Закрыть] rezolutów zbieży. I to rozważ, miłościwy panie, że gdzie się tylko pokażę, tam cała okolica na koń przeciw Szwedom siędzie. Pierwszy będę Żmudź ekscytował, jeżeli kto inny tego nie uczyni. Gdzie to teraz nie można dojechać, gdy w całym kraju jak w garnku. Już ja zwyczajny obracać się w ukropie.
– Bo i na to nie patrzysz, że Tatarzy może i nie zechcą tak daleko iść za tobą?
– Ano! ano! niech jeno nie zechcą, niech jeno spróbują! – mówił Kmicic, ściskając na samą myśl zęby – jak ich jest czterystu czy tam ilu, tak ich każę czterystu powiesić!… Drzew nie zabraknie!… Niech mi się popróbują buntować…
– Jędrek! – zawołał król, wpadając w dobry humor i wydymając usta – jak mi Bóg miły, tak lepszego pasterza dla tych owieczek nie znajdę! Bierzże ich i prowadź, gdzie ci się żywnie podoba!
– Dziękuję, miłościwy panie! ojcze dobrotliwy! – rzekł rycerz, ściskając kolana królewskie.
– Kiedy chcesz ruszyć? – pytał Jan Kazimierz.
– Boga mi! Jutro!
– Może Akbah-Ułan nie zechce, że to konie mają zdrożone?
– To go sobie każę do kulbaki na arkanie[872]
[Закрыть] przytroczyć i piechotą pójdzie, jeżeli konia żałuje.
– Widzę już, że się z nim uporasz. Przecie dobrych, póki można, sposobów używaj. A teraz… Jędrek… dziś już późno, ale jutro chcę cię jeszcze zobaczyć… Tymczasem weź ten pierścień, powiesz swojej regalistce, że go od króla masz i że król jej nakazuje, aby jego wiernego sługę i obrońcę statecznie miłowała…
– Dajże Boże – mówił ze łzami w oczach junak – dajże Boże, abym nie inaczej zginął, tylko w twojej obronie, panie miłościwy!
Tu król cofnął się, bo było już późno, a Kmicic poszedł do swej kwatery do drogi się gotować i rozmyślać, od czego począć, gdzie najpierwej jechać należy?
Przyszły mu na myśl słowa Charłampa, iż jeżeli tylko pokaże się, że księcia Bogusława w Taurogach nie ma, to najlepiej tam dziewczynę zostawić, bo istotnie z Taurogów, jako leżących na samej granicy, łatwo się było do Tylży pod elektorską opiekę schronić. Zresztą, jakkolwiek Szwedzi opuścili w ostatniej potrzebie księcia wojewodę wileńskiego, przecie należało się spodziewać, że dla jego wdowy respekt mieć będą, zatem, byle Oleńka została pod jej opieką, to nic złego spotkać ją nie może. Jeżeli zaś do Kurlandii pojadą, to tym lepiej.
– I do Kurlandii jechać z moimi Tatarami nie mogę – rzekł sobie Kmicic – bo to już inne państwo.
Chodził tedy i pracował głową. Godzina płynęła za godziną, on zaś nie pomyślał jeszcze o spoczynku i tak ożywiła go myśl nowej wyprawy, że choć rano jeszcze był słaby, teraz czuł, że wracają mu siły, i gotów był zaraz na konia siadać.
Pacholikowie skończyli wreszcie zawiązywanie troków i zbierali się iść na spoczynek, gdy nagle ktoś począł skrobać we drzwi izby.
– Kto tam? – zawołał Kmicic.
Po czym do pacholika:
– Idź no, obacz!
Pacholik poszedł i rozmówiwszy się za drzwiami, wrócił niebawem.
– Jakiś żołnierz chce pilno widzieć się z waszą miłością. Powiada, że się zwie Soroka.
– Puszczaj, na miły Bóg! – krzyknął Kmicic.
I nie czekając, by pacholik spełnił rozkaz, sam skoczył ku drzwiom.
– Bywaj, miły Soroka! bywaj!
Żołnierz wszedł do izby i pierwszym ruchem chciał paść do nóg swego pułkownika, bo był to raczej przyjaciel i sługa równie wierny jak przywiązany, lecz żołnierska subordynacja przemogła, więc wyprostował się i rzekł:
– Na rozkazy waszej miłości!
– Witaj, miły towarzyszu, witaj! – mówił żywo Kmicic – myślałem, że cię tam usiekli w Częstochowie!
I ścisnął go za głowę, a potem jął nawet potrząsać jego rękoma, co mógł uczynić, nie pospolitując się zbytnio, gdyż Soroka pochodził z zaścianku, z drobnej szlachty.
Dopieroż i stary wachmistrz jął obejmować kolana pańskie.
– Skąd idziesz? – pytał Kmicic.
– Z Częstochowy, wasza miłość.
– I mnie szukałeś?
– Tak jest.
– A od kogożeście się tam dowiedzieli, żem żyw?
– Od ludzi Kuklinowskiego. Ksiądz Kordecki wielką mszę z radości celebrował na dziękczynienie Bogu. Potem, jako gruchnęło, że pan Babinicz przeprowadził króla przez góry, tak już wiedziałem, że to wasza miłość, nikt inny.
– A ksiądz Kordecki zdrów?
– Zdrów, wasza miłość, jeno nie wiadomo, czyli go anieli żywcem do nieba lada dzień nie wezmą, bo to święty człowiek.
– Pewnie, że nie inaczej. Gdzieżeś to się dowiedział, żem z królem do Lwowa przybył?
– Myślałem sobie tak: skoro wasza miłość króla odprowadzał, to musi przy nim być, bałem się wszelako, że wasza miłość już może w pole wyruszył i że się spóźnię.
– Jutro z Tatary[873]
[Закрыть] ruszam!
– To się dobrze stało, bo ja waszej miłości trzosów odwożę pełnych dwa: ten, co był na mnie, i jegomościn, a oprócz tego one kamuszki świecące, cośmy je z kołpaków[874]
[Закрыть] bojarom[875]
[Закрыть] zdejmowali, i te, które wasza miłość zabrał wtedy, gdyśmy to skarbczyk Chowańskiego zagarnęli.
– Dobre były czasy, gdyśmy skarbczyk ogarnęli, ale nie musi tam tego już wiele być, bom też przygarstkę księdzu Kordeckiemu zostawił.
– Nie wiem, ile jest, jeno ksiądz Kordecki właśnie mówił, że można by za to dwie tęgie wsie kupić.
To rzekłszy, Soroka zbliżył się do stołu i począł zdejmować z siebie trzosy.
– A kamuszki w onej blaszance – dodał, kładnąc[876]
[Закрыть] obok trzosów żołnierską manierkę na wódkę.
Pan Kmicic nic nie mówiąc, wytrząsnął w garść nieco czerwonych złotych, bez rachuby, i rzekł do wachmistrza:
– Masz!
– Do nóg upadam waszej miłości! Ej! żeby to ja miał w drodze choć jeden takowy dukacik!
– Albo co? – spytał rycerz.
– Bom okrutnie z głodu osłabł. Mało gdzie teraz człeka kawałkiem chleba poczęstują, bo każdy się boi, to i nogi w końcu ledwie z głodu wlokłem.
– Na miły Bóg! przecieś to wszystko miał przy sobie!
– Nie śmiałem bez permisji[877]
[Закрыть] – rzekł krótko wachmistrz.
– Trzymaj! – rzekł Kmicic, podając mu drugą garść.
Po czym krzyknął na pacholików:
– Nuże, szelmy! Jeść mu dać, nim pacierz minie, bo łby pourywam!
Pacholikowie skoczyli jeden przez drugiego i wkrótce stanęła przed Soroką ogromna misa wędzonej kiełbasy i flaszka z wódką.
Żołnierz wpił pożądliwe oczy w posiłek, wargi i wąsy mu drgały, lecz siąść przy pułkowniku nie śmiał.
– Siadaj, jedz! – zakomenderował Kmicic.
Ledwie skończył, już sucha kiełbasa poczęła chrzęścić w potężnych szczękach Soroki. Dwaj pacholikowie patrzyli na niego, wytrzeszczając oczy.
– Ruszajcie precz! – zawołał Kmicic.
Chłopcy kopnęli się co duchu za drzwi; rycerz zaś chodził spiesznymi krokami po komnacie i milczał, nie chcąc przeszkadzać wiernemu słudze. Ten zaś, ilekroć nalał sobie kieliszek gorzałki, tylekroć spoglądał z ukosa na pułkownika, w obawie, czy zmarszczenia brwi nie dostrzeże, po czym wychylał napitek, zwracając się ku ścianie.