355 500 произведений, 25 200 авторов.

Электронная библиотека книг » Stanislav Lem » Opowieści o pilocie Pirxie » Текст книги (страница 21)
Opowieści o pilocie Pirxie
  • Текст добавлен: 20 сентября 2016, 18:34

Текст книги "Opowieści o pilocie Pirxie"


Автор книги: Stanislav Lem



сообщить о нарушении

Текущая страница: 21 (всего у книги 27 страниц)

Pirx milczał, więc tamten po chwili podjął, ale już jakby odrobinę mniej pewnie:

– Z tej czwórki nie znam nikogo. Przez cały czas trzymano nas oddzielnie. Każdy miał własny pokój, własną łazienkę, własną salę gimnastyczną, nie stykaliśmy się nawet przy posiłkach, dopiero przed samym wyjazdem do Europy mogliśmy jadać wspólnie przez trzy dni. Dlatego nie mogą panu powiedzieć, który z nich jest człowiekiem, a który nie. Na pewno nie wiem nic. Podejrzewam jednak…

– Zaraz – przerwał mu Pirx. – A dlaczego odpowiedział mi pan na pytanie o Bogu, że zajmowanie się tą kwestią „nie jest pana obowiązkiem”?

Brown poprawił się ha krześle, poruszył nogą i patrząc w czubek bucika, którym rysował podłogę, powiedział cicho:

– Bo ja właściwie już wtedy byłem zdecydowany wszystko panu powiedzieć i – pan wie, jak to jest: na złodzieju czapka gore. Bałem się, żeby Mc Guirr nie wyczuł jakoś mojej decyzji. Więc kiedy pan mnie spytał, odpowiedziałem w taki sposób, żeby jemu wydało się, że mam zamiar zachować solennie tajemnicę i na pewno nie pomogę panu zorientować się w tym, kim naprawdę jestem.

– Więc umyślnie odpowiedział pan w taki sposób ze względu na obecność Mc Guirra?

– Tak.

– A wierzy pan w Boga?

– Wierzę.

– I myślał pan, że robot nie powinien wierzyć?

– No tak.

– I że gdyby pan powiedział „wierzę”, można by się łatwiej domyślić tego, kim pan jest?

– Tak. Tak właśnie było.

– Ale przecież i robot może wierzyć w Boga – powiedział Pirx po sekundzie, tonem lekkim, jakby mimochodem, aż tamten oczy szerzej otworzył.

– Co pan mówi?

– Uważa pan, że to niemożliwe?

– Nigdy nie przyszłoby mi to do głowy…

– Zostawmy to. Rzecz jest – przynajmniej w tej chwili – bez znaczenia. Pan mówił o jakichś swoich podejrzeniach…

– Tak. Wydaje mi się, że ten ciemny – Burns – nie jest człowiekiem.

– Dlaczego panu się tak wydaje?

– To są drobiazgi, trudne do uchwycenia, ale w sumie się liczą. Najpierw – kiedy siedzi albo kiedy stoi, w ogóle się nie porusza. Jak posąg. A przecież pan wie, że żaden człowiek nie może długo przebywać idealnie w tej samej pozycji. Gdy się robi niewygodnie, noga ścierpnie – człowiek się mimo woli poprawi, poruszy, dotknie twarzy, a on wprost zastyga.

– Zawsze?

– Nie. Właśnie, że nie zawsze, i to mi się wydało szczególnie znamienne.

– Dlaczego?

– Myślę sobie, że on wykonuje takie drobne, niby to mimowolne poruszenia, kiedy o tym specjalnie pamięta, a kiedy zapomni – nieruchomieje. Natomiast u nas jest odwrotnie: my właśnie musimy się wytężyć, żeby pozostać jakiś czas bez ruchu.

– Coś w tym jest. Co więcej?

– On wszystko je.

– Jak to „wszystko”?

– Cokolwiek dają. Jemu jest zupełnie wszystko jedno. Zauważyłem to już wiele razy, także w podróży, kiedy lecieliśmy przez Atlantyk. I w Stanach jeszcze, i w restauracji na lotnisku – je zupełnie obojętnie to, co podadzą, a przecież każdy ma zwykle jakieś upodobania, no i czegoś tam nie lubi.

– To nie żaden dowód.

– Ach, nie, pewno, że nie. Ale razem z tamtym, wie pan. Poza tym jeszcze jedna rzecz.

– No?

– On nie pisze listów. Tego to już nie mogę być stuprocentowo pewny, ale sam na przykład widziałem, jak Burton wrzucał w hotelu list do skrzynki.

– A wolno wam pisać listy?

– Nie.

– Jak widzę, pilnie przestrzegacie warunków umowy! – mruknął Pirx. Wyprostował się na łóżku i przybliżając twarz do twarzy Browna, powoli spytał:

– Dlaczego złamał pan dane słowo?

– Co? Co pan mówi?! Komandorze!

– Przecież dał pan słowo, że zachowa swoją identyczność w tajemnicy.

– A! Tak. Dałem. Uważam jednak, że są sytuacje, w których człowiek nie tylko ma prawo to zrobić, ale jest to nawet jego obowiązkiem.

– Na przykład?

– To właśnie jest taka sytuacja. Wzięli metalowe kukły, okleili je plastykiem, uróżowali, przemieszali z ludźmi, jak fałszywe karty, i chcą zrobić na tym wielkie pieniądze. Myślę sobie, że każdy uczciwy człowiek postąpiłby tak jak ja – czy nikt nie przyszedł z tym do pana?

– Nie. Pan jest pierwszy. Ale dopiero co wystartowaliśmy… – rzekł Pirx, a choć powiedział to zupełnie obojętnie, słowa nie były pozbawione ironii; Brown jednak, jeśli to zauważył, nie dał po sobie nic poznać.

– Będę się starał w dalszym ciągu pomagać panu podczas całego rejsu. I zrobię ze swej strony wszystko, co pan uzna za wskazane.

– Po co?

Brown zamrugał lalkowatymi rzęsami.

– Jak to – po co? Żeby panu łatwiej przyszło odróżnić ludzi od nieludzi…

– Pan wziął tych osiem tysięcy dolarów, Brown.

– Tak. I co z tego? Zostałem zaangażowany jako pilot. Jestem pilotem. I to nie najgorszym.

– Po powrocie weźmie pan drugie osiem tysięcy, za tych kilka tygodni Za taki rejs nikt nie daje nikomu szesnastu tysięcy dolarów, ani pilotowi pierwszej klasy kosmodromicznej, ani locmanowi, ani nawigatorowi. Nikomu. Więc dostał pan te pieniądze za milczenie. Nie tylko wobec mnie; wobec wszystkich – konkurencji tych firm chociażby. Chcieli uchronić pana od wszelkich pokus.

Tamten patrzał na niego z osłupieniem na swej ładnej twarzy.

– To pan ma mi jeszcze za złe, że sam przyszedłem i powiedziałem?…

– Nie. Nie mam panu niczego za złe. Postąpił pan jak uważał pan za właściwe. Jaki jest pana IQ?

– Iloraz inteligencji? Sto dwadzieścia.

– To dosyć, żeby się pan orientował w różnych stawowych rzeczach. Niech no mi pan powie, co ja właściwie mam z tego, że pan podzielił się ze mną swoimi podejrzeniami na temat Burnsa?

Młody pilot wstał.

– Komandorze, proszę wybaczyć. Jeżeli tak – to było nieporozumienie. Chciałem najlepiej. Ale wobec tego, że pan uważa, że ja… jednym słowem, proszę o tym zapomnieć… i pamiętać tylko…

Nie dokończył na widok uśmiechu Pirxa.

– Siadaj pan. Siadajże pan, no! Brown usiadł.

– Czego pan nie dopowiedział? O czym mam pamiętać? O tym, że obiecałem nie powtórzyć nikomu naszej rozmowy? Prawda? No, bo gdybym ja z kolei uznał, że mogę ją powtórzyć? Cicho! Nie przerywa się dowódcy. Widzi pan, to nie jest taka prosta sprawa. Pan przyszedł do mnie w zaufaniu – i zaufanie to umiem ocenić. Ale… co innego zaufanie, a co innego – rozsądek. Powiedzmy, że ja już wiem na pewno, dzięki panu, kim pan jest i kim – Burns. Co będę z tego miał?

– To… już pana rzecz. Pan ma, po tym rejsie, ocenić przydatność…

– O, właśnie! Przydatność każdego. Ale przecież pan sobie nie myśli, Brown, że ja będę pisał nieprawdę? Że ja| minusy powpisuję nie tym, którzy będą gorsi, ale tym, którzy nie są ludźmi?

– To nie jest moja rzecz – sztywno zaczął pilot, poruszając się niespokojnie na krześle podczas tej przemowy. Pirx zmierzył go oczami tak, że zamilkł.

– Tylko proszę nie zgrywać mi tu takiego karnego kaprala, który wyżej swego paska nie patrzy. Jeżeli pan jest człowiekiem i poczuwa się do solidarności z ludźmi, to musi pan próbować oceny całej tej historii i czuć własną odpowiedzialność…

– Jak to „jeżeli”? – tamten drgnął. – Pan mi nie wierzy? To… to pan myśli…

– Ale skąd! Tak mi się powiedziało! – szybko odparował jego słowa Pirx. – Wierzę panu. Jasne, że panu wierzę, ponieważ pan się już zdradził, a ja nie mam zamiaru oceniać tego pod względem moralnym czy tam innym, proszę, aby pan nadal utrzymywał ze mną pozasłużbowy kontakt i mówił mi o wszystkim, co pan zauważy.

– Teraz to już nic nie rozumiem – powiedział Brown i mimo woli westchnął. – Najpierw beszta mnie pan, a teraz…

– To są dwie różne sprawy, Brown. Skoro powiedział mi pan to, czego nie miał mówić, jakieś wycofywanie się byłoby zupełnie bez sensu. Inna rzecz, naturalnie, z tą forsą. Może i należało mówić. Ale, na pana miejscu, tych pieniędzy bym nie brał.

– Co? Ależ… ależ, panie komandorze – Brown szukał rozpaczliwie argumentów, aż znalazł: – Oni by się natychmiast zorientowali, że złamałem umowę! Jeszcze by mnie zaskarżyli…

– To jest pańska rzecz. Nie mówię, że ma pan oddać te pieniądze. Obiecałem dyskrecję i nie mam zamiaru mieszać się do tego. Powiedziałem tylko, zupełnie prywatnie i nieobowiązująco, co ja bym na pana miejscu zrobił, ale pan nie jest mną, ja nie jestem panem, i na tym koniec. Czy jeszcze coś?

Brown potrząsnął głową, otworzył usta, zamknął je, wzruszył ramionami, okazując coś więcej niż rozczarowanie przebiegiem rozmowy, ale już nic nie powiedział i wyprostowawszy się odruchowo przed odejściem – wyszedł.

Pirx odetchnął pełną piersią. Niepotrzebnie wyrwało mu się to: „jeżeli pan jest człowiekiem” – pomyślał z naganą. – Co za piekielna gra! Diabli go wiedzą, tego Browna, Albo jest człowiekiem, albo to chwyt zastosowany umyślnie, aby nie tylko wprowadzić mnie w błąd, lecz dodatkowo przekonać się jeszcze, czy nie zamierzam używać jakichś sprzecznych z umową sposobów, by ich rozróżnić… W każdym razie tę część rozgrywki przeprowadziłem chyba nie najgorzej? Jeśli mówił prawdę, powinien odtąd czuć się trochę nieswojo we własnej skórze, po tym wszystkim, com mu nagadał. A jeżeli nie… to znów nic mu w ogóle nie Powiedziałem. Co za historia! A tom się wpakował w kabałę!

Nie mogąc spokojnie usiedzieć, zaczął chodzić tam i z powrotem po kabinie. Odezwał się brzęczyk; to był Calder ze sterowni; uzgodnili poprawki kursowe i przyspieszę: na noc, po czym Pirx usiadł i wpatrzył się przed siei myśląc nie wiadomo co czyni ze ściągniętymi w supły brwiami gdy ktoś zapukał. A to co znowu? – pomyślał.

– Proszę! – rzekł głośno.

Do kajuty wszedł neurolog, lekarz i cybernetyk zarazem – Burns.

– Czy można?

– Proszę, niech pan siada. Burns uśmiechnął się.

– Przyszedłem, żeby panu powiedzieć, że nie jestem człowiekiem.

Pirx, razem z krzesłem, obrócił się ku niemu gwałtownie.

– Jak proszę? Że pan nie jest…

– Nie jestem człowiekiem. I stoję – w tym eksperymencie – po pańskiej stronie.

Pirx odetchnął głęboko.

– To, co pan mówi, ma oczywiście pozostać między nami? – powiedział.

– Pozostawiam to pana uznaniu. Mnie na tym nie zależy.

– Jak to?…

Tamten znowu się uśmiechnął.

– To całkiem proste. Działam z egoizmu. Jeżeli wyda pan pozytywną opinię o „nieliniowcach”, wywoła to produkcyjną reakcję łańcuchową. To jest więcej niż prawdopodobne. Tacy jak ja zaczną się pojawiać masowo – i nie tylko na statkach kosmicznych. Wywoła to fatalne konsekwencje u ludzi – powstanie nowy rodzaj dyskryminacją nienawiści, z wszystkimi wiadomymi rezultatami. Przewiduję to, ale, powtarzam, działam przede wszystkim z pobudek osobistych. Jeśli istnieję sam, jeśli takich jak ja; jest dwóch czy dziesięciu, nie ma to żadnego znaczenia społecznego – zginiemy po prostu w masie, nie dostrzeżeni i niedostrzegalni. Będę – będziemy mieli przed sobą przyszłość podobną do przyszłości każdego człowieka, z nader istotną poprawką na inteligencję oraz szereg specjalnych umiejętności, jakich ów zwykły człowiek nie ma. Osiągniemy więc niejedno, ale tylko wtedy, jeśli do uruchomienia masowej produkcji nie dojdzie.

– Tak – w tym coś jest… – powiedział powoli Pirx. Miał w głowie lekki zamęt. – Ale dlaczego nie zależy panu na dyskrecji? Czy nie obawia się pan, że firma, która…

– Nie. Wcale się nie obawiam. Niczego – powiedział tym samym spokojnym tonem wykładu Burns. – Jestem niesamowicie kosztowny, panie nawigatorze. W to tutaj – dotknął ręką piersi – włożono miliardy dolarów. Nie przypuszcza pan chyba, że rozgniewany fabrykant każe mnie rozkręcić na śrubki? Mówię to oczywiście przenośnie, bo nie mam w ciele żadnych śrubek… Zapewne, będą wściekli, ale mojej sytuacji to nie zmieni. Prawdopodobnie będę musiał pracować w tej firmie – ale cóż mi to szkodzi? Wolę nawet tam, niż gdzie indziej, gdyż znajdę tam lepszą opiekę w razie… choroby. Nie sądzę także, by usiłowali mnie uwięzić. Właściwie – po co? Stosowanie przemocy mogłoby się dla nich samych bardzo smutno skończyć. Pan wie, jaką potęgą jest prasa…

On myśli o szantażu – błysnęło Pirxowi. Miał wrażenie, że to sen. Słuchał jednak dalej, z największą uwagą.

– Tak zatem, teraz pan już rozumie, czemu pragnę, aby pana opinia o nieliniowcach wypadła negatywnie.

– Tak. Rozumiem. Czy – może mi pan wskazać, kto jeszcze spośród załogi…?

– Nie. To znaczy, nie mam pewności, a przypuszczeniami mógłbym panu więcej zaszkodzić, niż pomóc. Lepiej mieć zero informacji, niż być zdezinformowanym, bo oznacza to informację ujemną, mniejszą od zera.

– Tak. Hm. W każdym razie – bez względu na pana pobudki – dziękuję panu. Tak. Dziękuję. Czy… mógłby pan wobec tego powiedzieć mi coś o sobie? Mam na myśli kwestie, które mogłyby mi pomóc…

– Domyślani się, o co panu chodzi. O tym, jak jestem zbudowany, nic nie wiem, podobnie jak i pan nie wie nic o swojej anatomii czy fizjologii, przynajmniej nie wiedział Pan, dopóki nie przeczytał jakiegoś podręcznika biologii. Ale ta strona konstrukcyjna chyba mało pana interesuje i chodzi panu raczej o psychiczną? O nasze – słabe miejsca?

– O słabe miejsca też. Ale – wie pan – każdy w końcu coś niecoś wie o swoim organizmie, to nie jest wiedza naukowa, ale wynikła z doświadczenia, samoobserwacji.

– Oczywiście, organizmu się przecież używa i mieszkaj w nim… to daje okazję do obserwowania…

Burns znów się uśmiechnął, jak poprzednio, ukazując równe – ale nie nazbyt równe – zęby.

– Więc mogę pana pytać?

– Proszę.

Pirx usiłował zebrać myśli.

– Czy to mogą być pytania… niedyskretne? Wręcz intymne?

– Nie mam nic do ukrycia – powiedział tamten po prostu.

– Czy spotkał się pan już z taką reakcją, jak zaskoczenie, strach i odraza, spowodowane tym, że pan nie jest człowiekiem?

– Owszem, raz jeden, podczas operacji, przy której asystowałem. Drugim asystentem była kobieta. Wiedziałem już wtedy, co to jest.

– Nie zrozumiałem pana…

– Wiedziałem już wtedy, co to jest kobieta – wyjaśnił Burns. – Z początku nie było mi nic wiadomo o istnieniu płci…

– A!

Pirx zły był na siebie, że nie udało mu się powściągnąć tego okrzyku.

– Więc była tam kobieta. I co się stało?

– Operator skaleczył mnie w palec skalpelem, rękawiczka gumowa rozeszła się i było widać, że nie krwawię.

– Jak to? Ależ Mc Guirr mówił mi…

– Teraz bym krwawił. Wtedy byłem jeszcze „suchy”. To się tak nazywa – w żargonie wewnętrznym naszych „rodziców”…– powiedział Burns. – Bo ta krew nasza to czysta maskarada: wewnętrzna powierzchnia skóry jest gąbczasta i nasycona krwią, przy czym ten zabieg nasycania trzeba powtarzać dość często.

– Aha. I ta kobieta zauważyła? A operator?

– Och, operator wiedział, kim jestem, ale ona nie. Zorientowała się nie od razu, dopiero przy końcu operacji, a i to głównie dlatego, ponieważ on się zmieszał…

Burns uśmiechał się.

– Chwyciła moją rękę, podniosła ją do oczu i kiedy zobaczyła, co jest… w środku, rzuciła ją i uciekła. Zapomniała, w którą stronę otwierają się drzwi operacyjnej, ciągnęła je, a że się nie otwierały, dostała ataku histerycznego.

– Tak – powiedział Pirx. Przełknął. – Co pan wtedy czuł?

– Nie czuję w ogóle wiele… ale to nie było przyjemne – wolno rzekł Burns i uśmiechnął się znowu. – Nie mówiłem o tym z nikim – dodał po sekundzie – ale mam wrażenie, że mężczyznom, nawet nieobytym, jest łatwiej przestawać z nami. Mężczyźni godzą się z faktami. Kobiety z niektórymi faktami nie chcą się pogodzić. Mówią dalej „nie”, nawet jeśli już nic oprócz „tak” powiedzieć nie można.

Pirx przez cały czas patrzał na mówiącego, wpatrywał się w niego wtedy zwłaszcza, gdy Burns odwracał wzrok, bo usiłował odkryć w nim tę jakąś inność, która by go uspokoiła, jako dowód, że wcielenie maszyny w człowieka nie jest jednak doskonałe. Przedtem, kiedy podejrzewał wszystkich, sytuacja była inna; teraz, mając z każdą chwilą coraz mniej wątpliwości, że to, co mówił Burns, jest prawdą, i doszukując się fałszu raz w bladości Burnsa, która uderzyła go już przy pierwszym spotkaniu, raz w Jego ruchach, tak opanowanych, w nieruchomym połysku, jasnych oczu, musiał sobie powiedzieć, że w końcu bywają przecież i ludzie równie bladzi czy mało ruchliwi; wtedy znów wracały wątpliwości – a całemu temu obserwowaniu towarzyszył uśmiech lekarza, nie zawsze odnoszący się jakby do jego słów, wyrażający raczej wiedzę o tym, co Pirx właśnie czuł; ten uśmiech sprawiał mu przykrość, mieszał go i tym trudniej przychodziło mu kontynuować indagacją, że Burns przejawiał w odpowiedziach niczym nie zmąconą szczerość.

– Pan uogólnia na podstawie jednego wypadku – mruknął.

– Och, miałem potem sporo do czynienia z kobietami. Pracowało ze mną – to znaczy: uczyło mnie – kilka. Były wykładowcami – i tak dalej. Ale one wiedziały z góry, kim jestem. Starały się więc ukrywać emocje. Nie przychodziło im to łatwo, ponieważ miewałem okresy, w których drażnienie ich sprawiało mi satysfakcję.

Uśmiech, z jakim patrzał Pirsowi w oczy, był niemal impertynencki.

– Szukały, wie pan, jakichś cech szczególnych, wyróżniających in minus, a ponieważ tak im na tym zależało, niekiedy bawiłem się, przejawiając takie cechy.

– Nie rozumiem.

– O, na pewno pan rozumie! Udawałem marionetkę fizycznie, pewną sztywnością, i psychicznie – biernością posłuszeństwa… tylko gdy już się takimi odkryciami zaczynały napawać, nagle ucinałem grę. Myślę, że miały mnie za stwór diabelski.

– Czy pan nie jest uprzedzony? To są tylko domysły, tym bardziej że, jeśli były wykładowcami, musiały mieć odpowiednie wykształcenie.

– Człowiek jest istotą doskonale niezborną – rzekł flegmatycznie Burns. – To jest nieuniknione, jeśli się powstawało tak jak wy; świadomość to część procesów mózgowych, wyodrębniona z nich na tyle, że stanowi w subiektywnym odczuciu jedność, ale ta jedność jest złudzeniem introspekcji. Tych innych procesów, które unoszą świadomość, jak ocean – górę’ lodową, nie odczuwa się bezpośrednio – one dają o sobie znać, czasem tak dobitnie, że świadomość zaczyna ich szukać. Z takiego poszukiwania właśnie powstało pojęcie diabła, jako projekcja – w świat zewnętrzny – tego, co choć jest i działa w człowieku, w jego mózgu, nie daje się umiejscowić ani tak jak myśl, ani tak jak ręka.

Uśmiechał się szerzej.

– Wykładam panu cybernetyczne podstawy teorii osobowości, które pan pewno zna? Maszyna logiczna różni się od mózgu tym, że nie może mieć naraz kilku wykluczających się programów działania. Mózg może je mieć, zawsze je ma, dlatego jest polem bitew u świętych albo wypalonym pobojowiskiem sprzeczności u ludzi zwyklejszych… Sieć neuronowa kobiety, jest trochę inna niż u mężczyzny; to nie dotyczy inteligencji; zresztą różnica jest tylko statystyczna. Kobiety łatwiej znoszą współistnienie sprzeczności – na ogół tak jest. Nawiasem mówiąc, dlatego mężczyźni głównie tworzą naukę, bo ona jest poszukiwaniem jednego, więc niesprzecznego porządku. Sprzeczność przeszkadza mężczyznom bardziej, więc usiłują ją usunąć, redukując różnorodność do jednolitości.

– Być może – powiedział Pirx. – Więc pan dlatego uważa, że one widziały w panu diabła?

– To już za wiele powiedziane – odparł tamten. Położył ręce na kolanach.

– Byłem dla nich w najwyższym stopniu odpychający i – przez to pociągałem. Byłem urzeczywistnioną niemożliwością, czymś zakazanym, czymś, co jest wbrew światu, rozumianemu jako porządek naturalny, i strach ich nie był tylko chęcią ucieczki, ale także samozatraty. Jeżeli nawet żadna nie powiedziała sobie tego tak wyraźnie, ja mogę to za nie powiedzieć: stanowiłem, w ich oczach, wyłamanie się z uległości wobec nakazów biologicznych. Jako upostaciowany bunt przeciwko Naturze, jako istota, w której biologicznie racjonalna, więc interesowna więź uczuć z funkcją podtrzymania gatunku została rozerwana. Zniszczona.

Bystro spojrzał na Pirxa.

– Pan myśli, że to filozofia kapłona? Nie, ponieważ nie zostałem okaleczony; nie jestem zatem istotą gorszą, jestem tylko odmienną od was. Której miłość jest – w każdym razie: może być – tak samo bezinteresowna, tak samo na nic niepotrzebna – jak śmierć, a przez to z wartościowego narzędzia staje się wartością w sobie. Wartością, oczywiście, ze znakiem ujemnym – jak diabeł. Dlaczego tak się stało? Stworzyli mnie mężczyźni i łatwiej było im zbudować potencjalnego rywala aniżeli potencjalny obiekt namiętności. A jak pan sądzi? Czy mam rację?

– Nie wiem – powiedział Pirx. Nie patrzał na niego – nie mógł. – Nie wiem. Realizację dyktowały rozmaite okoliczności – ekonomiczne chyba przede wszystkim.

– Na pewno – zgodził się Burns. – Ale te, o których mówiłem, też miały swój udział. Tylko że, panie komandorze, to jedna wielka pomyłka. Mówiłem o tym, co ludzie odczuwają wobec mnie – ale oni tworzą tylko jeszcze jedną mitologię, mitologię nieliniowca, bo ja nie jestem żadnym diabłem, co chyba jasne, i nie jestem też potencjalnym rywalem erotycznym, co jest może już mniej jasne. Wyglądam jak mężczyzna i mówię jak mężczyzna, i psychicznie jestem zapewne w jakimś stopniu mężczyzną, tylko w pewnym stopniu właśnie… jednakże nie ma to już prawie nic wspólnego ze sprawą, w jakiej przyszedłem do pana.

– A nie wiadomo, nie wiadomo – rzucił Pirx. Wciąż patrzał na własne splecione ręce. – Niech pan mówi dalej…

– Jeśli pan chce… Ale będę mówił tylko we własnym imieniu. Nie wiem nic o innych. Powstawałem, jako osobowość, podwójnie: z przedprogramowania i z uczenia się. I człowiek tak powstaje, ale ten pierwszy czynnik gra w nim mniejszą rolą, bo on przychodzi na świat ledwo rozwinięty, ja natomiast byłem od razu taki, jaki jestem obecnie, pod względem fizycznym, i nie musiałem uczyć ; się tak długo jak dziecko. Przez to zaś, że nie miałem ani dzieciństwa, ani dojrzewania, a tylko byłem multistatem, w który najpierw włożono masę przedprogramowania, a potem trenowano go wielopostaciowo i ładowano weń mnóstwo informacji – przez to stałem się bardziej jednorodny niż ktokolwiek z was. Bo każdy człowiek jest chodzącą formacją geologiczną, która przeszła przez tysiąc epok żaru i drugi tysiąc zastygania, kiedy warstwy osiadały na warstwach – najpierw ten ostateczny, bo pierwszy, a przez to niezrównany z niczym świat sprzed poznania mowy, który ginie później pochłonięty przez nią, ale tli się jeszcze gdzieś u dna; jest to inwazja kolorów, kształtów i zapachów w mózg, wtargnięcie przez zmysły, otwierające się po urodzeniu; dopiero potem dochodzi do polaryzacji na świat i nie-świat, czyli na nie-ja i ja. No, a potem te powodzie hormonów, te sprzeczne i różnopoziomowe programy wiar i popędów – historia kształtowania się jest historią wojen: mózg przeciw sobie – wszystkich tych szaleństw i rezygnacji nie znałem, nie przeszedłem takich etapów i dlatego nie ma we mnie ani śladu dziecka. Jestem zdolny do wzruszeń i pewno mógłbym nawet zabić, ale nie z miłości. Słowa w moich ustach brzmią jak w waszych, ale znaczą dla mnie coś innego.

– To znaczy, że pan nie może kochać? – spytał Pirx. Wciąż patrzał już tylko na własne ręce. – Ale skąd ta pewność? Tego nikt nie może wiedzieć do czasu…

– Tego nie chciałem powiedzieć. Może i mógłbym. Ale to oznaczałoby coś całkiem innego niż u was. Dwa uczucia nie opuszczają mnie właściwie nigdy: zdziwienia i zarazem śmieszności. A jest tak, myślę, bo tą cechą waszego świata, która wszędzie mi się narzuca, jest jego umowność. Nie tylko” w kształtach maszyn i w waszych obyczajach, ale także w waszej cielesności, która stała się wzorem dla mojej. Widzę, że wszystko mogłoby wyglądać inaczej, być inaczej zbudowane, działać inaczej, i nie byłoby przez to ani lepsze, ani gorsze od tego, co jest. Dla was świat najpierw po prostu jest, to znaczy istnieje jako jedyna możliwość, a dla mnie, od kiedy w ogóle umiałem myśleć, świat nie tylko był, ale był śmieszny. To znaczy wasz świat – miast, teatrów, ulic, rodzinnego życia, giełdy, tragedii miłosnych i filmowych gwiazd. Chce pan usłyszeć moją ulubioną definicję człowieka? Istota, która mówi najchętniej o tym, na czym się najmniej zna. Starożytność miała być wszechobecnością mitologii, a współczesna cywilizacja – jej brakiem? Ale skąd wywodzą się naprawdę wasze najbardziej podstawowe pojęcia? Grzeszność spraw ciała to konsekwencja starego rozwiązania ewolucyjnego, które przez ekonomię środków połączyło funkcje wydalnicze z rozrodczymi w tym samym systemie narządów. Poglądy religijne i filozoficzne są konsekwencją waszej konstrukcji biologicznej, bo ludzie są ograniczeni w czasie, a chcą, w każdym pokoleniu, poznać wszystko, zrozumieć wszystko, wyjaśnić wszystko – iż tego rozmijania się wynikła metafizyka – jako most łączący możliwe z niemożliwym. A nauka? Ona jest przede wszystkim rezygnacją. Zwykle podkreśla się jej osiągnięcia, ale te przychodzą powoli, a zresztą nie dorównują nigdy ogromowi utraty. Więc ona jest zgodą na śmiertelność i na bylejakość jednostki, powstającej ze statystycznej gry walczących o prymat zapłodnienia plemników. Jest zgodą na przemijanie, na nieodwracalność, na brak odpłaty i wyższej sprawiedliwości, i ostatecznego poznania, ostatecznego zrozumienia wszystkiego – i przez to byłaby nawet heroiczna, gdyby nie to, że jej twórcy tak często nie zdają sobie sprawy z tego, co naprawdę robią! Mając do wyboru lęk i śmieszność – wybrałem śmieszność, bo było mnie na to stać.

– Pan nienawidzi tych, którzy pana stworzyli, prawda? – spytał cicho Pirx.

– Myli się pan. Uważam, że każde istnienie, nawet najbardziej ograniczone, lepsze jest od nieistnienia. Oni, ci konstruktorzy moi, na pewno wielu rzeczy nie mogli przewidzieć, ale bardziej nawet niż za inteligencję jestem im wdzięczny za to, że odmówili mi ośrodka rozkoszy. Jest taki ośrodek w waszym mózgu, wie pan o tym?

– Czytałem to gdzieś.

– Ja go widocznie nie mam, dzięki temu nie jestem beznogim, który nie chce niczego – tylko chodzić… Tylko chodzić, ponieważ to niemożliwe.

– Wszyscy inni są śmieszni, tak? – poddał Pirx. – A pan?

– O, ja też. Tylko w inny sposób. Każdy z was, skoro istnieje, posiada takie ciało, jakie ma, i na tym koniec – a ja mógłbym na przykład wyglądać jak lodówka.

– Nie widzę w tym nic śmiesznego – mruknął Pirx. Rozmowa ta męczyła go coraz bardziej.

– Chodzi o umowność, o przypadkowość – powtórzył Burns. – Nauka jest rezygnacją z rozmaitych absolutów: z absolutnej przestrzeni, z absolutnego czasu i absolutnej, to znaczy wiecznotrwałej, duszy, z absolutnego, bo przez Boga stworzonego, ciała. Takich umowności, które bierzecie za rzeczy realne, od niczego niezawisłe, jest więcej.

– Co jeszcze jest umowne? Zasady etyczne? Miłość? Przyjaźń?

– Uczucia nigdy nie są umowne, chociaż mogą wynikać z umownych, konwencjonalnych przesłanek. Ale ja naprawdę tylko dlatego mówię o was, bo w takim zestawieniu łatwiej mi powiedzieć, jaki sam jestem. Etyka na pewno jest umowna, przynajmniej dla mnie. Nie muszę postępować etycznie, a jednak robię to.

– Ciekawe. Dlaczego?

– Nie mam jakiegoś „odruchu dobra”. Nie jestem zdolny do litości, aby tak powiedzieć – „z natury”. Ale wiem, kiedy należy się litować i potrafię się do tego wdrożyć. Wyrozumowałem sobie, że tak trzeba. A więc niejako zapełniłem to puste miejsce w sobie dzięki logicznemu rozumowaniu. Może pan powiedzieć, że mam „zastępczą etykę”, że ją sobie sprotezowałem tak dokładnie, iż jest „jak prawdziwa”.

– Nie rozumiem dobrze. Więc na czym polega różnica? Na tym, że działam zgodnie z logiką przyjętych aksjomatów, a nie zgodnie z odruchem. Ja nie mam takich odruchów. Jednym z waszych nieszczęść jest to, że oprócz nich nie macie prawie nic; Nie wiem, może kiedyś to wystarczało, ale obecnie na pewno nie wystarcza. Jak przejawia się w praktyce tak zwana miłość bliźniego? Ulituje się pan nad ofiarą wypadku i pomoże jej. Ale jeśli stanie pan wobec dziesięciu tysięcy ofiar naraz, nie ogarnie pan wszystkich litością. Współczucie jest mało pojemne i mało rozciągliwe. Dobre, dopóki w grę wchodzą jednostki – bezradne, kiedy pojawia się masa. A właśnie rozwój technologii rozsadza wam moralność coraz skuteczniej. Aura odpowiedzialności etycznej obejmuje ledwo pierwsze człony łańcucha przyczyn i skutków – człony bardzo nieliczne. Ten, kto uruchamia proces, nie czuje się wcale odpowiedzialny za jego dalekie konsekwencje.

– Bomba atomowa?

– O, to tylko jedna z tysięcy spraw. W sferze zjawisk moralnych jesteście może najśmieszniejsi.

– Dlaczego?

– Mężczyźnie i kobiecie, o których wiadomo, że spłodzą potomstwo niedorozwinięte, wolno mieć dzieci. To jest moralnie dozwolone.

– Burns, to nigdy nie jest pewne, najwyżej wysoce prawdopodobne.

– Ale moralność jest deterministyczna jak księga buchalteryjna, a nie statystyczna jak Kosmos. Komandorze, tak można by rozprawiać przez całą wieczność. Co chce pan jeszcze wiedzieć – o mnie?

– Współzawodniczył pan z ludźmi w rozmaitych sytuacjach doświadczalnych. Czy zawsze bywał pan górą?

– Nie. Jestem tym lepszy, im bardziej zadanie wymaga algorytmizacji, matematyki i ścisłości. Intuicja jest moją stroną najsłabszą. Mści się na mnie pochodzenie od maszyn cyfrowych.

– Jak to wygląda w praktyce?

– Jeżeli sytuacja komplikuje się nadmiernie, jeżeli ilość nowych czynników staje się zbyt wielka, gubię się. Człowiek, jak wiem, stara się wtedy zdać na domysł, to znaczy rozwiązanie przybliżone, i udaje mu się to czasem, a ja tego nie potrafię. Muszę uwzględnić wszystko dokładnie, świadomie, a jeśli nie mogę – przegrywam.

– To bardzo ważne, co pan mi powiedział, Burns. Więc powiedzmy, w sytuacji awaryjnej, jakiejś katastrofy…?

– To nie takie proste, komandorze, bo ja nie odczuwam strachu, w każdym razie nie tak jak człowiek, i chociaż groźba zagłady nie jest mi oczywiście obojętna, nie tak jak to się mówi, głowy, i tak uzyskana równowaga może wtedy skompensować niedomogę intuicji.

– Pan próbuje opanować sytuację – do końca?

– Tak, nawet wtedy, gdy widzę, że przegrałem.

– Dlaczego? Czy to nie jest irracjonalne?

– To jest tylko logiczne, bo tak sobie postanowiłem.

– Dziękuję panu. Może naprawdę mi pan pomógł – i rzekł Pirx. – Niech mi pan tylko powie jeszcze, co pan zamierza robić po naszym powrocie?

– Jestem cybernetykiem-neurologiem, i to niezłym. Zdolności twórczych mam mało, bo one są nieoddzielne od intuicji, ale i tak znajdę dość interesującej roboty.

– Dziękuję panu – powtórzył Pirx.

Tamten wstał, skłonił się nieznacznie i wyszedł. Pirx zerwał się z koi, ledwo drzwi zamknęły się za Burnsem, i jął chodzić od ściany do ściany.

Panie święty, po diabła mi to było?! Teraz dopiero nic nie wiem. Albo to robot, albo… Chyba jednak mówił prawdę. Ale skąd znów taka wylewność? Cała historia ludzkości plus „krytyka z zewnątrz” – powiedzmy, że mówił prawdę. W takim razie trzeba sprowokować uczciwie pogmatwaną sytuację. Ale musi być dosyć autentyczna, aby nie wydało się, żem ją sfingował. Więc musi być realna. Jednym słowem, trzeba będzie nadstawić karku. Niebezpieczeństwo, wywołane może i sztucznie, ale samo w sobie prawdziwe?


    Ваша оценка произведения:

Популярные книги за неделю