355 500 произведений, 25 200 авторов.

Электронная библиотека книг » Adam Mickiewicz » Farys » Текст книги (страница 1)
Farys
  • Текст добавлен: 31 октября 2016, 03:17

Текст книги "Farys"


Автор книги: Adam Mickiewicz


Жанр:

   

Поэзия


сообщить о нарушении

Текущая страница: 1 (всего у книги 2 страниц)

Adam Mickiewicz
Farys[1]

[Закрыть]

Kasyda[2]

[Закрыть]
na cześć emira Tadż-ul-Fechra[3]

[Закрыть]
[4]

[Закрыть]
ułożona. Janowi Kozłow [5]

[Закрыть]
na pamiątkę przypisana

Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fundację Nowoczesna Polska.


 
Jak łódź wesoła, gdy uciekłszy z ziemi,
Znowu po modrym zwija się krysztale,
I pierś morza objąwszy wiosły lubieżnemi,
Szyją łabędzią buja ponad fale:
Tak Arab, kiedy rumaka z opoki
Na obszar pustyni strąca,
Gdy kopyta utoną w piaszczyste potoki
Z głuchym szumem, jak w nurtach wody stal gorąca.
Już płynie w suchym morzu koń mój i rozcina
 
 
Sypkie bałwany piersiami delfina.
Coraz chyżej, coraz chyżej,
Już po wierzchu żwir zamiata;
Coraz wyżej, coraz wyżej,
Już nad kłąb kurzu wylata.
 
 
Czarny mój rumak jak burzliwa chmura,
Gwiazda na czole jego jak jutrzenka błyska,
Na wolę wiatrów puścił strusiej grzywy pióra,
A nóg białych polotem błyskawice ciska[6]

[Закрыть]
.
 
 
Pędź, latawcze białonogi!
Góry z drogi, lasy z drogi!
 
 
Daremnie palma zielona
Z cieniem i owocem czeka:
Ja się wydzieram z jej łona,
Palma ze wstydem ucieka,
Kryje się w głębi oazy
I szmerem liści z mojej dumy się uśmiecha.
Owdzie granic pustyni pilnujące głazy
 
 
Dziką na Beduina poglądają twarzą,
Kopyt końskich ostatnie podrzeźniając echa,
Taką za mną groźbą gwarzą:«O szalony! gdzie on goni!
 
 
Tam od ostrych słońca grotów
Głowy jego nie uchroni,
Ni palma zielonowłosa,
Ni białe łono namiotów,
Tam jeden namiot – niebiosa.
Tylko skały tam nocują,
Tylko gwiazdy tam koczują».
 
 
Daremnie grożą, daremnie!
Pędzę i podwajam razy.
Spojrzałem, aż dumne głazy
Zostały z dala ode mnie,
Uciekają rzędem długim,
Kryją się jeden za drugim.
 
 
Sęp usłyszał ich groźbę i ślepo uwierzył,
Że Beduina weźmie na pustyni jeńcem,
I w pogoń za mną skrzydłami uderzył,
Trzykroć czarnym obwinął głowę moję wieńcem:
«Czuję – krakał – zapach trupi[7]

[Закрыть]
,
 
 
Jeździec głupi, rumak głupi.
Jeździec w piaskach szuka drogi,
Szuka paszy białonogi.
Jeźdcze[8]

[Закрыть]
, koniu, pusta praca,
Kto tu zaszedł, nie powraca.
Po tych drogach wiatr się błąka,
Unosząc z sobą swe ślady;
Nie dla koni jest ta łąka,
Ona tylko pasie gady.
Tylko trupy tu nocują,
Tylko sępy tu koczują».
 
 
Kracząc, lśniącymi szpony w oczy mi urągał,
I spojrzeliśmy sobie trzykroć oko w oko.
Któż się uląkł? – Sęp uląkł i uciekł wysoko.
Kiedym go chciał ukarać i majdan[9]

[Закрыть]
naciągał,
I gdym sępa oczyma poza sobą tropił,
Już on wisiał w powietrzu, jako plamka szara,
Wielkości wróbla – motyla – komara —
Potem się całkiem w błękicie roztopił.
 
 
Pędź, latawcze białonogi!
Skały z drogi, sępy z drogi!
Wtenczas obłok zachodni wyrwał się spod słońca,
 
 
Gonił mię białym skrzydłem po błękitnym sklepie[10]

[Закрыть]
;
On w niebie za takiego chciał uchodzić gońca,
Jakim ja byłem na stepie!
Nad głową moją zawisnął,
Taką groźbę za mną świsnął:
 
 
«O szalony! gdzie on goni!
Tam pragnienie piersi stopi,
Obłok deszczem nie odkropi
Osypanej kurzem skroni;
Strumień na błoniu jałowem
Nie ozwie się srebrnym słowem,
Rosa, nim na ziemię spadnie,
Wiatr ją głodny w lot rozkradnie».
 
 
Daremnie grozi! pędzę i podwajam razy;
Obłok strudzony zaczął po niebie się słaniać,
Coraz niżej głowę skłaniać;
Potem oparł się na głazy.
A gdym oczy raz jeszcze ze wzgardą obrócił,
Jużem o całe niebo w tyle go porzucił.
Widziałem z twarzy, co on w sercu knował:
Zaczerwienił się od złości,
Oblał się żółcią zazdrości,
Na koniec jak trup sczerniał i w górach się schował.
Pędź, latawcze białonogi,
 
 
Sępy z drogi, chmury z drogi!
 
 
Teraz oczy kręgiem słońca
Okręciłem koło siebie.
I na ziemi, i na niebie
Już nie było za mną gońca.
Tu natura snem ujęta
Nigdy ludzkich stóp nie słyszy,
Tu żywioły drzemią w ciszy,
Jak niepłoszone zwierzęta,
Których stado nie ucieka,
Widząc pierwszą twarz człowieka.
 
 
Przebóg! Ja tu nie pierwszy! Śród piaszczystej kępy
Oszańcowane świecą się zastępy,
Czy błądzą, czy z zasadzki czatują na łupy?
Jeźdce[11]

[Закрыть]
w bieli i konie straszliwej białości!
Przybiegam – stoją; wołam – milczą; to są trupy!
Starożytna karawana
Wiatrem z piasku wygrzebana!
Na skieletach[12]

[Закрыть]
wielbłądów siedzą jeźdców kości.
Przez jamy, gdzie były oczy,
Przez odarte z ciała szczęki
Piasek strumieniem się toczy
 złowrogie szemrze jęki:
«Beduinie opętany!
Gdzie lecisz? tam huragany[13]

[Закрыть]

 
 
Ja pędzę, ja nie znam trwogi.
Pędź, latawcze białonogi!
Trupy, huragany z drogi!
 
 
Huragan, z afrykańskich pierwszy wichrzycieli,
Przechadzał się samotny po żwiru topieli.
Obaczył mię z daleka, wstrzymał się i zdumiał,
I kręcąc się na miejscu, tak do siebie szumiał:
«Co tam za jeden z wichrów, moich młodszych braci,
Tak poziomego lotu, nikczemnej postaci,
Śmie deptać lądy, którem w dziedzictwie osiągnął?»
Ryknął i ku mnie w kształcie piramidy ciągnął.
Widząc, żem był śmiertelny i nieustraszony,
Ze złości ląd nogą trącił,
Całą Arabiją[14]

[Закрыть]
zmącił
I jak gryf[15]

[Закрыть]
ptaka porwał mnie w swe szpony.
Oddechem ognistym palił,
Skrzydłami kurzawy walił,
Ciskał w górę, bił o ziemię,
Nasypywał żwiru brzemię.
Ja zrywam się, walczę śmiało,
Targam jego członków kłęby,
Ćwiertuję piaszczyste ciało,
Gryzę go wściekłymi zęby.
 
 
Huragan chciał z mych ramion w niebo uciec słupem:
Nie wydarł się; w pół ciała zerwał się i runął,
Deszczem piasku z góry lunął
I legł u nóg mych długim jak wał miejski trupem.
 
 
Odetchnąłem! ku gwiazdom spoglądałem dumnie;
I wszystkie gwiazdy, oczyma złotemi,
Wszystkie poglądały ku mnie;
Bo oprócz mnie nie było nikogo na ziemi.
Jak tu mile oddychać piersiami całemi!
Oddycham pełno! szeroko!
Całe powietrze w Arabistanie[16]

[Закрыть]

Ledwo mi na oddech stanie.
Jak tu mile poglądać oczyma całemi!
Wytężyło się me oko
Tak daleko! tak szeroko!
Że więcej świata zasięga,
Niż jest w kole widnokręga.
Jak miło się wyciągnąć ramiony całemi!
Wyciągnąłem ku światu ramiona uprzejme,
Zda się, że go ze wschodu na zachód obejmę.
Myśl moja ostrzem leci w otchłanie błękitu,
Wyżej, wyżej i wyżej, aż do niebios szczytu.
Jak pszczoła topiąc żądło i serce z nim grzebie,
Tak ja za myślą duszę utopiłem w niebie!
 

    Ваша оценка произведения:

Популярные книги за неделю